Masakra procesu edukacyjnego
We wstępie do książki Andrzej Ćwikliński podkreśla, że jednym z naczelnych jej wątków jest debata dotycząca kondycji współczesnego uniwersytetu. W opracowaniu znalazły się nie tylko teksty najbliższych pracowników jubilata, ale również profesorów z innych niż UAM ośrodków akademickich w kraju. Książka z założenia adresowana jest zarówno do pracowników nauki, nauczycieli, jak i studentów, choć wiele poruszanych wątków – zwłaszcza praktykom, na co dzień funkcjonującym w szkołach różnego typu, niekoniecznie tego najwyższego – może wydawać się drażniąco oczywistych.
Każdy nauczyciel ubiegający się o kolejne stopnie awansu zawodowego, od kontraktowego począwszy na dyplomowanym skończywszy, zna – bo podczas egzaminu z dużym prawdopodobieństwem zostanie o to zapytany! – rolę metod aktywizujących w procesie kształcenia, a rodzaje metod aktywizujących z dokładnym omówieniem i podaniem konkretnych przykładów wypowiada jednym tchem. Jako nauczycielka mianowana zapewniam, że dzieci w większości szkół są do metod aktywizujących doskonale przygotowane, znają je i lubią. W tym kontekście tekst Soni Wawrzyniak (UAM) na temat roli metod aktywizujących w szkołach wyższych może wydawać się nieco anachroniczny. Autorka pisze, że stosowanie metod aktywizujących wymaga od nauczyciela m.in.: kreatywności, pomysłowości, dobrego przemyślenia i zaplanowania zajęć oraz dodatkowego przygotowania się. Co do tego nie można mieć wątpliwości, jak też co do tego, o czym Wawrzyniak pisze dalej: pojęcie „metody aktywizujące” oznacza, iż sprawa nie tkwi w aktywności metod, lecz osób, a każda metoda może być realizowana w sposób aktywny i bierny. Zgadza się, i wszyscy nauczyciele wiedzą to doskonale. Metodę „kuli śnieżnej” czy „drzewka decyzyjnego”, które omawia autorka, stosuje się już w pracy z dziećmi dziesięcioletnimi. Nie przeczę, metody aktywizujące są „fajnym”, chciałoby się powiedzieć, sposobem pracy z uczniem, ale pytam: jaki jest sens rozpisywania się o rzeczach wyjętych wprost z piaskownicy na płaszczyźnie dyskursu akademickiego?
Nauczyciele akademiccy wobec studentów z trudnościami i niepowodzeniami w studiowaniu to kolejny artykuł książki. Anna Karpińska (UwB) przedstawia ciekawy, pełen – zdaje się uzasadnionego – oburzenia tekst, który w wersji okrojonej mógłby ukazać się w prasie codziennej „ku uświadomieniu społeczeństwa”. Rozpoczęła się moda na dysortografię – pisze autorka. Niemal każde dziecko, które robi błędy, ma szansę otrzymać opinię z poradni. Jeśli nie o dysortografii czy dysleksji, to przynajmniej o ich ryzyku. Dzieci nie ćwiczą, często nie znają podstawowych zasad ortograficznych, ale najważniejsze, że mają orzeczenie, które daje im przywileje podczas sprawdzianów, prac pisemnych, egzaminów. W ostatnich latach, czytamy w tekście, zjawisko to dodarło do uczelni, wyznaczając model nowego studenta, a w konsekwencji magistra z dysfunkcjami społecznymi. Na uczelnie trafiają liczni wtórni analfabeci, którzy powinni być spośród kandydatów na studia, najdalej po pierwszym semestrze, odsiewani. Pomysł polegający na tym, że można pójść na studia nie umiejąc czytać i pisać, jest co prawda dość powszechny, ale jednocześnie stanowi świadectwo – jak dosadnie nazywa to Karpińska – „kompletnego zmasakrowania procesu edukacyjnego”.
Andrzej Ćwikliński (UAM) porusza się w swoim artykule wokół zjawiska komercjalizacji uniwersytetu oraz wprowadzania mechanizmów rynkowych do edukacji wyższej jako naturalnego symptomu współczesnych przemian. Studenci, myśląc właśnie takimi kategoriami, żądają produktu – dyplomu oraz usługi – nauczania. Gwoli podsumowania można zgodzić się z autorem, że istotnym elementem zmiany w zakresie szkolnictwa wyższego jest potrzeba bardziej precyzyjnego określenia roli, jaką społecznie winny pełnić różnego rodzaju szkoły wyższe.
Małgorzata Pawełczyk
Edukacja akademicka. Między oczekiwaniami a rzeczywistością. Księga jubileuszowa dedykowana Profesorowi Eugeniuszowi Piotrowskiemu, redakcja Andrzej ĆWIKLIŃSKI, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Adama Mickiewicza, Poznań 2014.