Maryna i Dymitr
Wznowienie po ponad stu latach Maryny Mniszchówny (1906), to niemała niespodzianka dla środowiska historyków. Nie jest to reprint. Uwspółcześniono pisownię, uzupełniono imiona występujących postaci, dodano ich biogramy. Mimo tych zabiegów i pokaźnego aparatu naukowego Maryna Mniszchówna nosi raczej cechy dobrej powieści historycznej i przygodowej zarazem, aniżeli typowej biografii. Każdy z dwudziestu rozdziałów ma podtytuły zapowiadające wartką akcję. Ramotkę czyta się dobrze ze względu na poruszone ważkie kwestie historyczne; no bo jak to było możliwe, że Polacy panowali w Moskwie, jako jedyni, i cały szwindel na dodatek się udał, a co więcej, miał nawet w swoim czasie wśród samych Moskowitów wielu zwolenników?
A wszystko przez to – jak powiada Hirschberg – że Jerzy Mniszech, ojciec Maryny, nie miał pieniędzy. Będąc wojewodą sandomierskim został niedługo również starostą samborskim. Zabrakło mu środków na wyposażenie przebudowanej w przeogromne zamczysko siedziby Melsztyńskich w Samborze. Chcąc ozdobić komnaty w okna ze „szkła weneckiego”, ofladrować drzwi, wyłożyć posadzki i piece odpowiednie wstawić, zmuszony był zaprzestać płacenia królowi Zygmuntowi III rat dzierżawnych. Mniszech rozmiłowany był w przepychu. Miał pięciu synów i pięć córek, którym chciał zabezpieczyć byt. Zwłoka w zapłacie podatku doprowadziła do wzięcia w sekwestr ekonomii samborskiej. Z egzekucją przybyła nie komisja, lecz osobisty dworzanin Zygmunta III. Sprawa, szczęśliwie dla Mniszcha, zbiegła się z pojawieniem się na dworze Wiśniowieckich Dymitra, młodszego brata niedawno zmarłego cara Fiodora. Następcą po Fiodorze został Borys Godunow, który kazał zamordować carewicza Dymitra. Car Borys nie zyskał popularności. Sobór ziemski – wespół z silnym, zwłaszcza w Księstwie Smoleńskim i Siewierskim, stronnictwem Dymitra, ale i przy wsparciu polskim – podjął decyzję o ponownym osadzeniu Dymitra na moskiewskim tronie. Książę Konstanty Wiśniowiecki postanowił jednak przedstawić najpierw Dymitra na Wawelu i po drodze zawitał do teścia do Sambora. Odtąd Jerzy Mniszech miał być już głównym doradcą i protektorem Samozwańca.
Hirschberg pięknie przeprowadza czytelnika przez okres wielkiej smuty i dymitriad. Supełek po supełku rozplątuje zawiłe wydarzenia dość enigmatycznego okresu w relacjach polsko-moskiewskich. W narracji autorskiej spotykają się i rzeczowa faktografia, i gawęda zarazem. Jest batalistyka i wątek kryminalny, a w tle wielkość i oszałamiające bogactwo Rzeczypospolitej, którego obywatele jakby wcale nie są świadomi. Bogactwo nie tylko materialne, przechodzące wciąż z rąk do rąk i jakimś dziwnym zrządzeniem losu stale uciekające na Wschód, ale też bogactwo różnorodności postaci, charakterów, postaw, sposobów pojmowania świata, przy których nawet dzisiejszy indywidualizm wypada jak urawniłowka.
Hirschberg tworzył w czasach, gdy historii przypisana była rola wychowawczyni pokoleń, nauczycielki życia, a więc nie mogło w narracji zbraknąć morału. Jak przystało na historyka ukształtowanego jeszcze w XIX stuleciu, wykonał mrówczą pracę, najpierw w zakresie kwerendy, później krytyki. Dotarł do źródeł dziś już zaginionych lub zniszczonych przez potomnych. Odnalazł też ikonografię, portrety Maryny, wśród nich jeden znajdujący się niegdyś w Wiśniowcu, dziś będący w depozytach Muzeum Historycznego w Moskwie. Czy Maryna była ładna? Na obydwu portretach „rysy jej są zgodnie odtworzone, czoło wysokie i nieco wypukłe, nos długi, pociągły, usta małe zaciśnięte, podbródek nieco wystający. Owal twarzy nierówny, z dołu znacznie węższy niż u góry, włosy czarne, bujnością wcale się nieodznaczające”. No ale w takiej Marynie zakochał się – i to od pierwszego wejrzenia – Dymitr. Mniszech był tym faktem zdziwiony, Maryna jednak chętna, więc po naradzie w rodzinnym kręgu ojciec rozpoczął swoją intrygę, która tak wielką rolę odegrała w dziejach Rzeczypospolitej i Rosji.
Bogdan Bernat
Aleksander HIRSCHBERG, Maryna Mniszchówna , Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2017.