Lekarze w służbie… Kartezjusza

Pośród wielu paradoksów współczesnej medycyny za największy uznać należałoby chyba ten, że jej „ojciec” dzisiaj mógłby być patronem co najwyżej… alternatywnych odmian sztuki lekarskiej. Medycyna chińska, japońska, a nawet ziołolecznictwo zachowały o wiele więcej z Hipokratesowego dziedzictwa, aniżeli odwołujące się doń niewydolne często systemy opieki zdrowotnej. Próżno w nich bowiem szukać indywidualnego podejścia do pacjenta, uwzględniania w diagnozie jego problemów emocjonalnych czy traktowania organizmu jako dynamicznej całości, w której wszystkie części składowe wzajemnie są od siebie zależne i powiązane ze sobą, a ona sama poddawana jest nieustającym wpływom środowiska, zarazem silnie nań oddziałując. Krótko mówiąc – tego wszystkiego, co medycyna alternatywna uczyniła swoim spécialité de la maison, nie bez powodu zakładając, że tylko doprowadzenie chorego do równowagi z otoczeniem i wewnętrznej harmonii może przynieść wymierne efekty w procesie leczenia.

Niestety zdaje się, że medycyna zachodnia tę zdolność uzdrawiania utraciła. Azymut obrany przez nią kieruje uwagę lekarzy nie na pacjenta, lecz na dręczącą go chorobę. Już samo to ma daleko idące konsekwencje. Ciało zredukowane do roli maszyny, której pracę, niczym mechanizm zegarka czy samochodu, regulują jedynie prawa mechaniki, oddawane jest w ręce lekarza-inżyniera, skupiającego się bądź to na poprawie krążenia krwi pompowanej przez serce, bądź na ustabilizowaniu oddychania, względnie wyregulowaniu poziomu cukru. Na zgłębianie przyczyn będących źródłem chorób nie ma czasu, leczy się jedynie objawy. Podsunięty przez autora przykład psychiatrii, w której terapia skupia się na zastosowaniu środków farmakologicznych, leków przeciwdepresyjnych i uspokajających, nie tylko dobrze obrazuje tę tendencję, ale i tłumaczy przy okazji gwałtowny ostatnimi czasy wysyp farmaceutyków.

W tym matematyczno-fizycznym świecie nie ma miejsca na współzależności między elementami niższego (biologia molekularna) i wyższego (psychologia, socjologia) poziomu. Z kolei przy całkowitej odrębności tych aspektów, niemożliwa staje się terapia kompleksowa, uwzględniająca – jak choćby u cukrzyków – również nawyki żywieniowe, zaburzenia snu, genetykę, kondycję psychiczną, układ odpornościowy… Ten kartezjański redukcjonizm, prowadzący do dehumanizacji medycyny i uprzedmiotowienia pacjenta, choć z racji małej efektywności generuje coraz większe koszty, jest podstawowym paradygmatem współczesnej medycyny. O ile da się go jeszcze zaakceptować w medycynie ratunkowej czy chorobach zakaźnych, o tyle w przypadku urastających do problemu społecznego chorób przewlekłych, których skuteczne leczenie zależy w dużej mierze od szczegółowej analizy wpływu czynników środowiskowych, staje się bezzasadny.

Marcin Juś, wnikliwie szkicując w swojej książce założenia obydwu koncepcji, konfrontując swoje wątpliwości z argumentami tak jednej, jak i drugiej strony, i unikając przy tym jednoznacznego opowiedzenia się za którąkolwiek, prowadzi czytelnika do konstatacji, że najlepszym rozwiązaniem byłoby ich połączenie. Tym bardziej że patrząc na medycynę mniej z punktu widzenia klinicysty, bardziej filozofa, dostrzega – oprócz wyraźnie zarysowanych różnic – pewne wspólne idee, leżące u ich podstaw. Stąd już tylko krok do próby syntezy. Swoistym integratorem, sugeruje, mógłby być umiarkowany antyredukcjonizm, w którym detale molekularne stałyby się równoważne dla relacji systemowych, a i Hipokrates odnalazłby zatracone, lecz należne mu miejsce we współczesnej medycynie.

(karma)

Marcin JUŚ, Spór o redukcjonizm w medycynie. Studium filozoficzne i metodologiczne , Wydawnictwo Naukowe UMK, Warszawa – Toruń 2014, seria: Monografie FNP.