Kłopot z Maciejewskim

Nie jestem pewien, czy ci, którym mówi coś nazwisko Andrzeja Panufnika, Romana Palestra lub Aleksandra Tansmana, polskich kompozytorów, którzy tworzyli na emigracji, kojarzą także postać Romana Maciejewskiego. Wydana właśnie powieść biograficzna Marka Sołtysika pojawia się zatem w samą porę. W ostatnich latach powstało wprawdzie kilka książek muzykologicznych o Maciejewskim (m.in. Aleksandry Adamskiej-Osady, Andrzeja Kacprzaka, Katarzyny Rajs, Marleny Wieczorek), jednak przeznaczone są one dla specjalistów. Z kolei Sołtysik nie jest muzykologiem, lecz pisarzem, autorem powieści, a swój talent biografa wypróbował wcześniej w takich utworach, jak Legowisko szakali (powieść o Stanisławie Brzozowskim) czy Świadomość to kamień (biografia Michała Choromańskiego).

Dwa życia jednego artysty – podtytuł książki można rozumieć wielorako. Opus magnum Maciejewskiego stanowi Requiem , monumentalny utwór usłyszany jakoby w całości w swoistej epifanii, a potem pisany przez kilkanaście lat, zakończony w roku 1959 (prawykonanie w 1960 na „Warszawskiej Jesieni”). To właśnie Requiem dzieli biografię kompozytora na okres tworzenia tego dzieła, poprzedzony planowaniem, i okres po jego skomponowaniu. Ale można ów podtytuł odebrać inaczej. W młodym wieku dosięgła artystę choroba na tyle poważna, że po kilku operacjach nie dawano mu wielkich szans na przeżycie. Postawił na dietę i zupełną zmianę trybu życia, wygrał z losem i narodził się jakby na nowo. Temu właśnie wątkowi poświęca Sołtysik wiele uwagi. A może jeszcze inaczej: inteligentny, bystry, towarzyski artysta, bohater licznych romansów, pełen dowcipu i luzu, a drugiej strony: poświęcony jednemu celowi, skupiony mizantrop. Dwa życia.

Nie da się napisać takiej książki bez osobistej fascynacji postacią. W życiu Maciejewskiego najbardziej intryguje Sołtysika osobność kompozytora, który nie znosił stadnych odruchów, jego niezależność na wszystkich płaszczyznach – artystycznej, obyczajowej, finansowej, modelu życia. Wiele faktów i historii świadczy o tym, że twórca o nic nie zabiegał, przejawiał rzadko spotykany brak zainteresowania pieniędzmi, unikał zamówień, sprytnie wyplątywał się z sieci uzależnień.

Dla mnie w biografii Maciejewskiego najciekawsze jest pytanie: „dlaczego?”. Nie tylko „dlaczego odrzucił awangardę”, bo nic w tym dziwnego; w jego pokoleniu wielu kompozytorów nigdy jej nie przyjęło. Obcując z tą biografią zastanawiam się, dlaczego w jego twórczości nie odbiły się inne prądy epoki. W latach 1951-77 mieszkał w USA. Szkoda, że nie wiemy, czy poznał Barbera, Bernsteina, Rochberga, z którymi powinien był odczuwać pokrewieństwo artystyczne. Nie wiemy też, czy poznał któregoś ze swych amerykańskich rówieśników, którzy wydeptywali nowe ścieżki w muzyce XX wieku: Nancarrowa, Cage’a. Gdy w 1977 uciekał z USA, rodziła się tam właśnie nowa tonalność, z którą ideowo miałby wiele wspólnego.

W Paryżu w latach 30. Maciejewski poznaje Strawińskiego, Milhauda, Honeggera, Poulenca, jednak w książce ów epizod zostaje pominięty. Może gdybyśmy znali przebieg takich spotkań, treść rozmów, postawę kompozytora wobec starszych kolegów, lepiej rozumielibyśmy jego „impregnację”. Wydaje się, że w przypadku Maciejewskiego mamy do czynienia z biografią twórcy, który do tego stopnia skupił się na sobie (ćwiczenia, dieta, koncentracja na sprawach zdrowia i ciała) i swoim dziele (wieloletnia praca nad Requiem ), że odsunął w niebyt zarówno muzykę współczesną, jak też innych twórców. Albo może inaczej: wraz ze złym światem, zatrutym wyziewami cywilizacji, odrzucił jego sztukę i tworzących ją artystów.

Grzegorz Filip

Marek Sołtysik, Roman Maciejewski. Dwa życia jednego artysty , PAŃSTWOWY INSTYTUT WYDAWNICZY, Warszawa 2013, seria: Biografie sławnych ludzi.