Język wolnego człowieka

Czego tu nie ma! Barwne reportaże z podróży do Francji, Włoch, USA, na Spitsbergen, do Azji i Afryki sprzed pół wieku, historia platonicznego romansu z piękną Hinduską, znakomite refleksje o sztuce malarskiej i soczyste anegdoty z krakowskiego grajdołka literackiego, raporty z życia rodzinnego i z bojów z cenzurą o każdą książkę, każdy scenariusz, opisy zmagania się z codziennością peerelowską i ujęte w trafne formuły relacje z lektur. Wszystko to podane z autoironią, poczuciem humoru, w zapiskach pełnych ciepła w stosunku do ludzi. Kiedy zaś sam autor doznaje życzliwości, zdumiony twierdzi, że mu się ona nie należy.

Jakież to było bogate życie, choć trudne, biedne i pełne rozterek! Pisarz uprawiał taternictwo, narciarstwo, przyjaźnił się z Lemem, Kisielewskim, Herbertem, podróżował motocyklem, hodował pszczoły, na Spitsbergenie prowadząc kuter, walczył z falami o życie. Nie docenilibyśmy tego bogactwa, gdyby nie dar obserwacji i dar opisu, a także takie cechy osobiste autora, jak wrażliwość, wyczulenie etyczne, bogata duchowość i życie wewnętrzne (jest przy tym niewierzący, co traktuje jako problem).

W pierwszym tomie Dziennika Szczepański dokumentował swoją inicjację pisarską, w drugim zmaga się z pisarskim kryzysem. Zastanawiając się nad swoją sytuacją jako artysty, nigdy nie zrzuca winy na komunizm i cenzurę, słabości szuka w sobie. Mimo że stać go na krytyczną ocenę Gombrowicza, Huxley’a, Pasternaka (świetne notatki na kanwie Doktora Żywago ), porównania z innymi pisarzami zawsze jakoś wypadają mu na własną niekorzyść: „ja tak nie umiem”, „nigdy nie potrafię tak napisać”. Jakże to inne, od marzeń o Noblu w dziennikach Iwaszkiewicza! Czytając ten diariusz uświadamiam sobie, że ceniona jest u nas twórczość pisarzy nadętych, pozujących (Gombrowicz, Miłosz, Mrożek), bo i samo mówienie o literaturze ma snobistyczny, przemądrzały charakter. Ktoś tak naturalny, skromny i mądry jak Szczepański to rzadkość wśród polskich pisarzy, bo nie tego się od nich oczekuje.

Diarysta zapisał, że ważna jest dla niego szczerość, że marzy o literaturze ufundowanej na żywym przeżyciu. Kiedy oceniał swoje świeżo napisane opowiadania, nisko wartościował te, które według niego trąciły fałszem. Takie samo jest podejście autora do zapisków dziennikowych. Brak tu minoderii Mrożka czy Gombrowicza. Uderzająca wiarygodność dziennika Szczepańskiego zbudowana jest nie tylko na nieprawdopodobnej wręcz rzeczowości (trudno zliczyć, ile razy pisze o kolejnej pękniętej dętce od motocykla), nie tylko na reportażowym zacięciu w partiach podróżniczych książki, lecz także na tym, że jest ona rzadko spotykanym świadectwem uczciwości pisarskiej i życiowej. Znajdziemy tu niejeden raport zdawany przed sumieniem.

Zarówno język, jakim posługuje się pisarz, jak i trzeźwość ocen politycznych informują o całkowitej wolności wewnętrznej Szczepańskiego. Jego język, niedraśnięty nawet mową komunizmu, jest naturalnym językiem wolnego człowieka. Jeśli nawet pisarz coś przemilcza, nie czuje się w tym strachu przed władzą.

Skąd się wziął ktoś taki w samym środku komunizmu, gdy pisarze dokonywali wolt ideologicznych, prezentowali konformizm lub cynizm? W roku 1956 Szczepański nie musi, jak Iwaszkiewicz, analizować swego wcześniejszego „zaślepienia”, ale też brak w nim euforii. Nie musi niczego odszczekiwać, a potem „rozczarowywać się Gomułką”. Cały dziennik pokazuje bowiem, że Szczepański co do istoty komunizmu nigdy nie miał złudzeń.

Szczególnie dzisiaj, kiedy różni twórcy minorum gentium kreowani bywają na wielkości, kontakt z osobistym, kameralnym tekstem takiej osobowości jak Jan Józef Szczepański wywołuje nieprawdopodobne wrażenie. Jego dziennik dowodzi, że obowiązujące hierarchie literackie w przyszłości ulegną zmianie.

Grzegorz Filip

Jan Józef Szczepański, Dziennik. Tom II 1957-1963 , Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011.