Jak pokonać męki twórcze?
„Louise […] tłumaczyła, że potrafi pisać tylko pisakiem w żółtym kołonotatniku formatu B4, że najpierw musi posprzątać mieszkanie […], że może pisać tylko od tej do tej godziny i tak dalej”. Znajome? A na biurku musi stać kawa w ulubionym kubku? I jak wskazówka przekroczy pełną godzinę, to trzeba czekać do następnej? Wszyscy jesteśmy dziwakami, ale nie większymi niż pozostali, pisze Howard Becker. Tego typu rytuały mają wpłynąć na rezultat jakiegoś procesu, którego naszym zdaniem nie możemy kontrolować za pomocą racjonalnych środków. Dziwne, bo przecież proces pisania jest jak najbardziej racjonalny, kontrolowany przez umysł. A jednak wielu z nas, nawet naukowcy (a może oni zwłaszcza, bo bardzo dużo powinni publikować?), ma problemy z pisaniem.
Autor książki jest socjologiem, muzykiem jazzowym i fotografem. Nie jest „zawodowym pisarzem”, ale prowadzi warsztaty z technik pisarskich dla doktorantów (choć nie tylko doktoranci na nie przychodzą) na Northwestern University. Dziennikarz Mark Benney zażartował przed laty na temat artykułu Beckera: „No i przypuszczam, że pewnie musi być napisany tym zabawnym stylem, żeby mógł zostać opublikowany w czasopiśmie socjologicznym”. Becker bardzo przejął się tą rzuconą mimochodem krytyką. Kolejny zimny prysznic otrzymał, gdy kilka lat później wysłał swój artykuł do „American Journal of Sociology”. Everett Hughes, ówczesny redaktor naczelny pisma, a wcześniej promotor pracy doktorskiej Beckera, w swoich uwagach do tekstu napisał m.in., że całe zdania i akapity brzmią tak, jakby przetłumaczono je słowo po słowie z niemieckiego. Becker wiedział, że nie jest to komplement. I tak rozpoczęły się jego zainteresowania językiem prac naukowych.
W książce można znaleźć kilka naprawdę cennych wskazówek, jak uniknąć problemów z pisaniem. Przede wszystkim nie należy myśleć, że to, co piszemy, ma być od razu ostateczną wersją. Najpierw musimy sami kilkakrotnie poprawić tekst, usunąć zbędne słowa, puste metafory, skupić się na konkretach. Na szczęście mamy teraz komputery i redakcja jest o wiele łatwiejsza niż kiedyś. I co ważniejsze: nie zostawia śladów wyłapanych przez nas błędów. Możemy łatwo skasować tekst, który nie jest wystarczająco dobry, przenieść fragmenty w inne miejsca i bez skreśleń przekazać kolejnej osobie do sprawdzenia.
I to właśnie w tym wszystkim najstraszniejsze – że ktoś będzie czytał to, co napisaliśmy! Stąd biorą się nasze męki twórcze. A jeśli nie okażemy się zbyt błyskotliwi? Jeśli ktoś przyłapie nas na niewiedzy? I to napisanej, utrwalonej, której się nie wyprzemy? To dlatego musimy używać jak najmądrzejszych słów, rozbudowanych zdań. Kolejne szczeble kariery naukowej zobowiązują. Trzeba przecież mieć klasę. Wydaje nam się, że im więcej używamy skomplikowanych słów, tym wyższy jest nasz poziom. Na jednych z zajęć Beckera student, buntując się przeciwko upraszczaniu tekstu, stwierdził, że wtedy brzmi on tak, jakby każdy mógł to powiedzieć, a nie jak głębokie stwierdzenie, które może sformułować tylko uczony. Prosty styl jest niegodny naukowca?
Kiedy Becker opublikował pierwszy rozdział tej książki w „The Sociological Quarterly”, wydawca otrzymał list, w którym czytamy m.in.: „Uważamy, że nowy głos, »nowicjusz« w naszej dziedzinie, musi zapracować na »szacunek« innych socjologów, łącząc wartościowe badania i tradycyjny styl pisania, zanim otrzyma prawo do używania prostego, nieskrępowanego stylu, który zaleca Becker. […] nie ma sensu doradzać studentom i młodym uczonym […], żeby porzucali ten niezgrabny i sztywny styl typowy dla socjologii. […] Najczęściej trafiają na nudne, rozwlekłe i pretensjonalne teksty, które utrwalają ten problem i sugerują, że większość recenzentów będzie oczekiwać właśnie takiego sztucznego stylu”.
A może czas to zmienić?
Justyna Jakubczyk
Howard S. BECKER, Warsztat pisarski badacza , przekład Paweł Tomanek, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2013, seria: Metodologia.