Dozwolony polityczny doping

Nawet jeśli John J. Mearsheimer obdarzony jest dużym poczuciem humoru, to trudno przypuszczać, żeby akurat ten dowcip – „Po czym poznać, że polityk kłamie? Po tym, że otwiera usta”… – wywoływał u niego atak gwałtownego śmiechu. Bynajmniej, nie dlatego, że jest mało zabawny. Wręcz przeciwnie – opiera się przecież na mocno zakorzenionym w świadomości społecznej przekonaniu o niskiej moralności klasy politycznej. Towarzyszyło ono zresztą przez długie lata również i jemu samemu. Tyle że od czasu, gdy przyjrzał się temu zjawisku bliżej, dopisałby doń zapewne całkiem inną puentę. Okazało się bowiem, że kłamstwo w polityce jest tak rzadkie, jak – nie przymierzając – śnieg na Saharze, a mówienie o politykach jako nałogowych kłamcach jest sporym nadużyciem.

Kontrowersyjna na wskroś teza nie powstała „z marszu”. Autor przestudiował masę dokumentów, artykułów, wystąpień czy wywiadów, i to nie tylko tych z ostatnich lat. Swoistemu wariografowi poddał głównie amerykańską administrację. U Busha trafił na budzącą wiele wątpliwości pewność co do przyczyn inwazji na Irak; dla Roosevelta kłamstwo miało ułatwić przyłączenie się USA do drugiej wojny światowej; Johnson mijał się z prawdą, by uzyskać poparcie Kongresu dla wojny z Wietnamem Północnym; z kolei Eisenhower oszukiwał w sprawie naruszenia przestrzeni powietrznej ZSRR. Toutes proportions gardées – rzecze jednak Mearsheimer, dając do zrozumienia, że kłamstwa, owszem, są obecne w polityce, ale nie w takiej ilości, jak zwykło się sądzić. Trudno zatem na podstawie takich wyjątków – trud poszukiwania mnóstwa innych przykładów poszedł na marne – wysnuwać daleko idące wnioski o bezwzględnej regule sprawowania polityki. Można za to czynić założenie, że politycy są bardziej skłonni okłamywać własne społeczeństwa niż inne państwa. Gdyby było inaczej, twierdzi amerykański politolog, doszłoby do kuriozalnej sytuacji, w której na międzynarodowej arenie nikt nikomu by nie ufał. To paraliżowałoby jakiekolwiek działania. Kłamstwo – ale nie zatajanie, czy koloryzowanie, które uważa za całkiem inne formy oszustwa – jest zatem ostatnią deską ratunku i na dłuższą metę po prostu się nie opłaca. Nawet gdy okazuje się ono skuteczne, poniesiona przez polityków cena bywa bardzo wysoka.

Mearsheimer nie stroi się w szaty moralisty. Kłamstwa uznaje za naganne, wręcz obrzydliwe, ale jednocześnie traktuje jako narzędzia pomocne w skutecznym realizowaniu polityki. Coś jak dozwolony doping w sporcie. Nie wszystkie substancje są przecież zakazane. U niego akceptowalne – co wcale nie znaczy, że przynoszące chlubę – jest kłamstwo strategiczne, które „politycy wypowiadają po to, by pomóc swym krajom przetrwać w brutalnym świecie stosunków między państwami”, ale już nie kłamstwo egoistyczne, służące „ochronie osobistych interesów polityka lub jego przyjaciół”. Z kwerendy Mearsheimera wynika, że najczęściej mężowie stanu – jeśli już naprawdę muszą – uciekają się do rozbudzania obaw, strategicznego tuszowania, kształtowania mitów nacjonalistycznych i kłamstw liberalnych. Autor definiuje każde z nich, podpiera się przykładami (nie tylko z amerykańskiego podwórka) i tłumaczy dlaczego oraz w jakich okolicznościach konkretny rodzaj kłamstwa jest zazwyczaj stosowany. Dokonując tej swoistej inwentaryzacji nawet nie zdaje sobie sprawy, jak przy okazji rozwija wachlarz odpowiedzi na żartobliwe, na pozór, pytanie: Po czym poznać, że polityk kłamie?…

Mariusz Karwowski

John J. Mearsheimer, Dlaczego politycy kłamią. Cała prawda o kłamstwie w polityce międzynarodowej , tłum. Grzegorz Łuczkiewicz, WYDAWNICTWO NAUKOWE, PWN, Warszawa 2012, seria: Punkt widzenia.