Czarny sport w „czerwonej” epoce

Pierwsze JAP-y dotarły do Polski w 1948 roku. Angielska konstrukcja pozbawiona była hamulców, skrzyni biegów, oświetlenia, miała bak na metanol, a zamiast podnóżka – hak po prawej stronie do postawienia na nim nogi, o wiele ważniejszej od lewej, bo mającej pełnić rolę swoistego amortyzatora, by łatwiej się sterowało i panowało nad całym motocyklem. Wprawdzie jazdy ślizgiem próbowano już w międzywojniu, jeszcze na starym, nieprzystosowanym sprzęcie, lecz dopiero owa technologiczna rewolucja, której ziarno zasiano partią specjalistycznych maszyn, pchnęła czarny sport na nowe tory.

Speedway, narodzony w Australii, sprowadzono do Polski z Anglii i to w dużej mierze determinowało jego specyfikę na krajowym podwórku. Przeniesienie z Wysp gotowych rozwiązań regulaminowych od razu nadało bowiem dyscyplinie półprofesjonalny charakter, co już samo w sobie było fenomenem z uwagi na wyraźne wówczas oddzielenie sportu amatorskiego od zawodowego. Nałożył się na to dostrzegalny od samego początku propagandowy potencjał żużla. Motocykle, znacznie tańsze i bardziej ekonomiczne od samochodów, miały stanowić wiodącą rolę w procesie motoryzacji kraju (w Rzeszowie na krótko uruchomiono wręcz produkcję polskiego motocykla żużlowego), nie dziwi zatem, że sport na nich oparty z miejsca stał się hołubiony przez władzę. Wpisano go nawet w… założenia planu sześcioletniego.

Robert Noga, znakomity komentator i publicysta, od lat kojarzony z żużlem, z właściwą sobie swadą kreśli jego obraz w epoce rozciągającej się między powołaniem rozgrywek ligowych a upadkiem komunizmu i związanymi z tym przemianami. Pisze o „gorączce” budowy torów, o sprzęcie i akcesoriach, o szkoleniu i przepisach, jednym słowem o wszystkich aspektach dyscypliny, która przebojem wdarła się nad Wisłę i w niedalekiej przyszłości miała przynieść spektakularne sukcesy (w sumie w omawianym okresie biało-czerwoni sięgnęli na arenie międzynarodowej po blisko 30 medali, w tym 6 złotych). Zwieńczeniem całości jest, w moim przekonaniu najciekawszy, rozdział o społecznym oddziaływaniu żużla w ówczesnych realiach.

Autorowi, wtedy debiutującemu w zawodzie, trudno ukryć sentyment do tamtych lat, i to bynajmniej nie z uwagi na ich polityczny kontekst, lecz zrodzoną u niego właśnie w owym czasie pasję do czarnego sportu (to od barwy nawierzchni torów). PRL okazał się wyjątkowo żyzną glebą dla speedwaya, bo nie dość, że budził on ogromne zainteresowanie, to jeszcze trafiał w gusta klasy robotniczej, a wywodzący się z niej zawodnicy – Alfred Smoczyk i Edward Jancarz byli ślusarzami, Paweł Waloszek pracował w hucie – stawali się symbolami społecznego awansu.

Choć to książka napisana przez historyka (co szczególnie daje się odczuć w pierwszych, typowo źródłowych rozdziałach), dla wielu młodszych odbiorców równie dobrze może być pozycją z gatunku science fiction. Nie dlatego, by opisywała alternatywną rzeczywistość, lecz paradoksalnie z powodu tej wprawdzie już zaprzeszłej, ale istniejącej, a przy tym dość osobliwej rzeczywistości i z dzisiejszej perspektywy trudnej niekiedy do wyobrażenia: zagraniczne asy przyjeżdżały do Polski jedynie od święta, zawodnicy byli własnością klubów, nieliczne transfery wymuszano choćby powołaniem żużlowca do służby wojskowej w mieście klubu kaperującego, a finansowanie zapewniały wielkie zakłady przemysłowe, u boku których najczęściej powstawały sekcje. Wszystko to miało swój urok, ale wraz z końcem PRL również w żużlu dał o sobie znać duch nowych czasów. Oczywiście, tak jak wcześniej, nadal jeździ się tylko w lewo, wciąż zdarzają się wypadki, także śmiertelne, podobna jest też geografia ośrodków: z małymi wyjątkami (Wrocław, Gdańsk) to średniej wielkości miasta głównie w zachodniej Polsce, ale już wszystko inne – kontrakty, stadiony, sponsoring – uległo profesjonalizacji, co odmieniło ten sport nie do poznania. I pomyśleć, że zaczęło się od ośmiu angielskich JAP-ów…

Mariusz Karwowski

Robert NOGA, Żużel w PRL-u. Sport żużlowy w Polsce w latach 1948–1989, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2016.