Ciemna strona wszechświata

Tę książkę najlepiej zacząć od… środka. Nie dlatego, by początek był mało frapujący. Wręcz przeciwnie: pierwsze rozdziały, traktujące o budowie wszechświata, o tym, jak się on zmieniał i nadal zmienia, mogą wyzwolić nieposkromioną chęć rozwikłania stawianych już na wstępie tajemnic. Ale wbrew pozorom to nie one są tu przystawką do dania głównego. Apetyt wzmagają znajdujące się właśnie w środkowej części kolorowe ilustracje kosmosu. Ukazane na fotografiach zjawiska, dziejące się gdzieś ponad naszymi głowami, nie tylko działają na wyobraźnię, ale wywołują niesamowite wrażenia estetyczne. Pokazują, że nawet ta nieprzystępna przyroda może zauroczyć swoim pięknem. Tak „zaszczepionym” można przystąpić do lektury, która niejako z miejsca staje się łatwiejsza.

Evalyn Gates w poszukiwaniu przepisu na skład materii we wszechświecie zabiera nas – metaforycznie – do jednej z nietypowych restauracji, gdzie mamy doświadczyć jedzenia „po ciemku”. W kosmologicznej kuchni jest równie trudno. Jak w każdym dobrym przepisie podstawą są składniki: czarne dziury, planety, gromady, galaktyki… Po dokładnej selekcji autorka wybiera jedynie te z potencjałem, najlepiej rokujące. Dokonuje próby ważenia wszechświata, co – mając na względzie odpowiednie proporcje – też nie jest bez znaczenia. Dodaje ciemnej energii, która mogłaby to wszystko utrzymać w ryzach. Co z tego wyjdzie? Zdradzać nie wypada, ale zapewniam, że mało kto będzie się czuł nienasycony. Inna rzecz, w jaki sposób autorka ten głód zaspokaja.

W prostym, ale nietrącącym banałem przekazie, daje wprost do zrozumienia, że nasza dotychczasowa wiedza o kosmosie jest – mówiąc oględnie – niekompletna. Gwiazdy i galaktyki, atomy i cząsteczki nie stanowią bowiem całej materii, ba, one nie są nawet w niej dominujące. Kwintesencją kosmosu jest bowiem ciemna materia. Naukowców przyprawia o prawdziwy ból głowy. Nie wiadomo bowiem do końca ani czym ona jest, ani czy kiedykolwiek ją zobaczymy. Głównie dlatego, że nie sposób zaobserwować jej nawet najpotężniejszymi teleskopami. Jako żywo przypomina to sytuację z owej restauracji, gdzie do rozszyfrowania menu wzrok też nie na wiele się zda. Żeby nie poruszać się po omacku, trzeba wyostrzyć inne zmysły. W poszukiwaniach ciemnej materii drogowskazem może być soczewkowanie grawitacyjne. „Każda planeta, gwiazda i galaktyka zakrzywia przestrzeń, a im bardziej masywny jest obiekt, tym większe zakrzywienie. A zatem ciemna materia, czymkolwiek jest, także zakrzywia przestrzeń wokół siebie. Światło ugina się na tych zakrzywieniach wokół masywnych obiektów, tak jak w gigantycznej soczewce umieszczonej w przestrzeni” – opisuje autorka działanie swoistego teleskopu Einsteina. Ten ekscentryczny fizyk jako pierwszy, nie mając jeszcze pojęcia o ciemnej materii, rzucił pomysł soczewkowania, sceptycznie będąc zresztą nastawionym do wykorzystania go w kosmologii. Jakżeż nie docenił przyszłych pokoleń! Gates udowadnia w swojej książce, że dzięki tej ogromnej „soczewce” możemy pokusić się o „sięgnięcie wzrokiem” dalej niż kiedykolwiek. I spodziewajmy się wielu niespodzianek. Kto wie, czy ta ciemna materia nie składa się z całkiem nowych, zupełnie nam nieznanych, rodzajów cząstek?

Pytań tego rodzaju Gates stawia zresztą więcej. Sprawnie poruszając się w sferze naukowych spekulacji szuka pretendentów do miana ciemnej materii, zwycięzcy nie ogłaszając. Zaraża przy tym czytelnika swoją pasją na tyle, że wspólna z nią eksploracja kosmicznej przestrzeni staje się lekcją pokory wobec wszechświata. No i te ilustracje, które obejrzane zaraz na początku, powracają nie tylko w trakcie, ale i dawno po lekturze książki.

Mariusz Karwowski

Evalyn Gates, Teleskop Einsteina. W poszukiwaniu ciemnej materii i ciemnej energii we Wszechświecie , tłum. Tomasz Krzysztoń, Prószyński Media, Warszawa 2010, seria: Na Ścieżkach Nauki.