Literatura życiem potwierdzona

Grzegorz Filip

Polska literatura dość gruntownie opowiedziała o tych doświadczeniach, a zawdzięczamy owe relacje pisarzom, którzy walczyli z bolszewikami, jak Eugeniusz Małaczewski, bądź w chwili wybuchu I wojny światowej w młodym wieku wyjechali z rodzinami na wschód, jak Józef Łobodowski, lub też zostali deportowani w głąb Rosji, co stało się udziałem Ferdynanda Goetla.

Ferdynand Goetel (ur. 1890), jeden z najwybitniejszych i najpopularniejszych pisarzy międzywojennych, jako świeżo upieczony warszawiak z obywatelstwem austriackim, będąc poddanym obcego państwa, został zesłany przez władze rosyjskie do Taszkientu. Wrócił do Polski przez Iran, Indie i Anglię, a pod koniec życia, już na emigracji, zapisał swoje przygody w formie pamiętnika pt. Patrząc wstecz . Jego relacja, rzeczowa i reporterska, efekt bystrej obserwacji kraju i ludzi, ześlizguje się chwilami w groteskę. W porównaniu z losem innych autorów pobyt Goetla w Turkiestanie to według jego relacji niemal wczasy. Znalazł się w kraju niechętnie nastawionym do Rosjan, gdzie urodzajna gleba nie doświadczyła suszy, a ludność głodu. Wojna była daleko, obfity taszkiencki bazar oferował wszystko, czego potrzeba. Szerzej opowiada pisarz o okresie przedrewolucyjnym, kiedy to młodego zesłańca, mającego za sobą rok studiów politechnicznych, uczyniono inżynierem. Z niejakim powodzeniem projektował więc pisarz drogi i mosty, nawadniał pola, jednocześnie biorąc udział w życiu licznej polskiej diaspory. W Taszkiencie istniały bowiem Dom Polski i polska parafia, działał Komitet Pomocy Ofiarom Wojny. Goetel ożenił się z osiadłą tam Polką i doczekał córki.

Wczesny okres panowania bolszewików potraktował pisarz w pamiętniku dość skrótowo. Komunizm miał tu zrazu ludzką twarz, nie przyszedł do Taszkientu z północy, lecz wykiełkował wewnątrz, a pierwszym komisarzem został tamtejszy Polak, Figielski, człowiek wykształcony i poważany. Goetel w rewolucyjnym zamieszaniu został wybrany na przewodniczącego… PPS-Frakcji Rewolucyjnej, będąc w dobrych relacjach z Radą Delegatów Robotniczych i Żołnierskich, projektował przebudowę wojskowych baraków na mieszkania dla biednych rodzin. Sielanka nie mogła jednak wiecznie trwać. Relację z ucieczki do Polski z żoną i małymi dziećmi, przez pustynię i góry, zawarł w innej reportażowej książce, Przez płonący Wschód .

Trochę na zachód

Nie tak daleko od Turkiestanu, zaledwie trzy i pół tysiąca kilometrów na zachód, znalazł się u progu przewrotu bolszewickiego inny wybitny polski pisarz, Józef Łobodowski, młodszy od Goetla o pokolenie.

Rodzina Józefa Łobodowskiego (ur. 1909) została ewakuowana z Lublina do Moskwy w 1914 roku. Pozostała tu do roku 1917, doświadczając rewolucji i wojny domowej, by się przenieść do Jejska na Kaukazie, miasta nad Morzem Azowskim. Tu właśnie rozpoczyna się akcja malowniczego fresku epickiego o wyraźnie autobiograficznych cechach, który powstał w latach pięćdziesiątych na emigracji. Mowa o trylogii Komysze  (1955), W stanicy  (1958) oraz Droga powrotna  (1960) wydanej w Londynie i wznowionej niedawno w kraju. Czyta się ją z wypiekami na twarzy, podążając z ciekawością za losami barwnie ukształtowanych postaci. Bohaterem powieści jest Staś Majewski, nastolatek, który po zamknięciu przez bolszewików gimnazjum trafia na ulicę, i sprzedając papierosy pomaga utrzymać rodzinę: ojca, byłego pułkownika carskiego, matkę i dwie starsze siostry. Jego odwaga, spryt i samodzielność, umiejętność praktycznego wykorzystania wiedzy książkowej przywołują na myśl bohatera W pustyni i w puszczy . Prócz tego jednak Staś ma liczne kontakty w półświatku, a jego przyjacielem jest nieco starszy ormiański bandyta. Chłopiec doświadcza materialnych trudów życia, staje się świadkiem i ofiarą terroru władzy opętanej ideologią, której nie da się wprowadzić w życie, przygląda się upadkowi moralności publicznej, degeneracji warstw społecznych, które rewolucja zrzuciła z piedestału, a przy tym dojrzewa emocjonalnie i przeżywa inicjację seksualną. Towarzyszy mu wszechobecna śmierć z głodu i wycieńczenia, w bójkach i zasadzkach czy podczas zdobywania pożywienia, upodlenie kobiet, zezwierzęcenie dzieci. Rosja staje się więzieniem, koszmarnym panoptikum, z którego trzeba się w jakiś sposób wydostać.

Drugi tom to wciąż się oddalająca nadzieja na wyjazd do Polski, lecz także – niezwykła pieśń na cześć kozaczyzny i jej umiłowania wolności. Akcja dzieje się tu w stanicy kozackiej. Poznajemy historię Kozaków kubańskich, którzy przywędrowali na Kubań z Siczy Zaporoskiej, ich świat, zwyczaje codzienne i odświętne, kuchnię, o której Łobodowski pisze obficie, z upodobaniem. Wielkość dawnej kozaczyzny uosabia Demidenko, heros w podeszłym wieku, autorytet rodu i całej stanicy, który staje się również autorytetem dla młodego Stasia. A potrafi być przy tym ciepły i ludzki. W stanicy Staś znajdzie nową partnerkę, Katię, będzie także rozwijał swe zainteresowania erotyczne, którym autor poświęca chyba większą uwagę niż jego bohater.

Stanica żyje własnym rytmem, mało zależna od konwulsji, które targają zbolszewizowanym krajem. Tu jeszcze panuje dostatek, jeszcze się liczą tradycyjne wartości, choć nasila się poczucie oblężenia. Stajemy się na koniec świadkami upadku kozaczyzny. Bolszewicy wyobrażają sobie produkcję rolną jako perpetuum mobile – maszynę, która wytwarza produkty bez dostarczania energii. Kozacy są zmuszani do oddawania płodów rolnych za nic niewarte świstki, a kiedy przeciwstawiają się bolszewickiej utopii gospodarczej, musi wybuchnąć powstanie. Po początkowych sukcesach upada. Nasz bohater znów musi uciekać.

Trzeci tom umożliwia nam poznanie życia dietdomu i uwięzionych w nim bezprizornych: zdemoralizowanych dzieci. To także obraz ostatecznego upadku wszelkich zasad, gdy w oczy zagląda śmierć głodowa. Obraz bolszewizmu – ślepej siły zniszczenia, ufundowanej na przypisach Lenina do bredni Marksa, nad którą już nikt nie panuje. Wrogami reżimu stają się wszyscy: burżuazja i służący, kobiety i dzieci, handlarze i inteligencja. Mimo starań, trudno wszystkich wymordować.

Trylogia Łobodowskiego to powieść awanturniczo-przygodowa, która wiele zawdzięcza Sienkiewiczowi a może i takim autorom jak Daniel Defoe, Walter Scott, Aleksander Dumas, Wiktor Hugo czy Jack London. Walki, uwięzienia i ucieczki, napady i ukrywanie się przed wrogiem, cudowne ocalenia po odniesionych ranach, niepokój o ukochaną kobietę, której w rewolucyjnej zawierusze grożą nieustannie niebezpieczeństwa, specyficzna etyka czasu, kiedy dobrzy są ci, co po naszej stronie, choćby niekoniecznie postępowali właściwie.

Od wielkich poprzedników literatury w konwencji przygodowej i romansowej różni Łobodowskiego autentyzm przedstawionego świata. Tu nie ma baśniowych krain i postaci, choć nie uniknął autor pewnej dozy idealizacji. Jest przerażająca Rosja początku lat dwudziestych, pełna nieznanych wcześniej konfliktów (np. czarnomorscy marynarze kontra milicja i czeka), gdzie wódka i seks pozwalają na krótko zapomnieć o beznadziei życia.

Nowoczesność tej powieści polega na uchwyceniu portretu zła spuszczonego z łańcucha. Autor kreuje bohatera akceptującego milcząco moralne degresje innych, samemu jednak trzymającego się zasad, pamiętającego o swym rodowodzie. Polskość jest magnesem przyciągającym Stasia, wyśnioną Itaką. Chłopiec niewiele wie o swej ojczyźnie, może trochę z opowieści ojca, nieco z lektur. Spotkany przezeń w Jejsku polski cieśla opowiada o urokach Lubelszczyzny i jest to w powieści niemal jedyny polski konkret. Innych argumentów nie trzeba – Polska jest normalnym, cywilizowanym krajem, gdzie chłopiec będzie mógł wreszcie skończyć gimnazjum. Dlatego musi się do niej dostać bez względu na wszystko. Smutek i melancholia towarzyszą ostatnim scenom powieści, gdy Staś, doświadczony śmiercią kochanej osoby, wyrusza pieszo w beznadziejną, liczącą tysiące kilometrów, wędrówkę do kraju. Polskość staje się dla wyzutego z ojczyzny chłopca zadaniem.

Czytelnika powieści Józefa Łobodowskiego szokuje niezwykła pamięć szczegółu objawiona przez autora, dar obserwacji, pozwalający zanotować i odtworzyć po latach tyle niuansów. Być może trzeba też powiedzieć o niezwykłym darze konfabulacji, tak doskonałej jednak i trudnej do zdemaskowania, że trudno autora na niej przyłapać. Mnie się to w każdym razie nie udało. Uderza też język tej książki nasycony obcą leksyką, pełny kresowych regionalizmów, ukraińskiego, ormiańskiego, rosyjskiego słownictwa lokalnego.

Epopeja murmańska

Przenieśmy się z kolei trzy tysiące kilometrów na północ od Morza Azowskiego, do Murmańska, gdzie walczył z bolszewizmem Eugeniusz Małaczewski (ur. 1897), samouk o rozległej erudycji. Koń na wzgórzu to jedyna książka tego zmarłego młodo pisarza. Wydał ją w roku 1921, rok później umarł na gruźlicę. Mimo to mamy tu do czynienia z twórczością obrośniętą legendą, do której powstania przyłożyli rękę m.in. Makuszyński, Grzymała-Siedlecki czy Oppman.

Wojenny życiorys pisarza przypomina rzecz, o której się mniej pamięta: udział Polaków w koalicji antybolszewickiej gdzieś na północnych krańcach Rosji przyczynił się sprawie utrzymania niepodległości nie mniej niż bitwa warszawska i cała wojna 1920 roku. Małaczewski znalazł się w armii rosyjskiej w roku 1915 jako osiemnastolatek, walczył na Bukowinie, po szkole chorążych w Kijowie trafił w 1917 r. do Mariupola nad Morzem Azowskim, jako dowódca kompanii piechoty walczył na Grodzieńszczyźnie. Po wybuchu rewolucji zgłosił się do korpusu gen. Dowbora-Muśnickiego, potem w korpusie gen. Henning-Michaelisa, po którego rozbrojeniu przedzierał się na północ, nad Morze Białe. Po drodze kilkakrotnie aresztowany, wreszcie skazany na śmierć, uciekł z konwoju. Wraz z polskim oddziałem uczestniczył w opanowaniu Archangielska. Jako podporucznik wyruszył śladem gen. Hallera z Murmańska do formującej się we Francji błękitnej armii, z którą w 1919 r. wrócił do Polski. „Pierwotnym elementem legendy Małaczewskiego jest jego biografia, los żołnierza-tułacza, na dalekich frontach wielkiej wojny poszukującego drogi ku odradzającej się Ojczyźnie – pisał Krzysztof Polechoński. – Choć naznaczony tragizmem i męczeństwem, choć opłacony chorobą i przedwczesnym zgonem, żywot ten można uznać za typowy dla pokolenia, które walczyło o Niepodległą”.

Z wojennych doświadczeń wyrasta proza Małaczewskiego, a krytycy powiedzą tu o „beletryzacji materiału autobiograficznego”. Akcja jego opowiadań dzieje się na dalekiej północy w oddziałach Murmańczyków. Na własnej skórze doświadczył autor zagrożeń życia, toczącej sowieckie państwo anarchii, moralnego zdziczenia ludzi. Tom opowiadań rozpoczynają teksty humorystyczne (Wielka bitwa narodów ), satyryczne (Blokhauz pod Syreną , Miodowy tydzień na Ukrainie ), potem ton poważnieje, staje się dramatyczny (Tam, gdzie ostatnia świeci szubienica ), by na koniec, w opowiadaniu tytułowym, osiągnąć wyżyny patosu. Mamy tu i realizację wzorca prozy awanturniczo-przygodowej i wspaniale opowiedziane anegdoty, których nikt by nie wymyślił, lecz także rozrachunek z poezją młodopolską czy wreszcie komizm, który analizował Maciej Urbanowski, odwołując się do Fredry, a nawet do śmiechu Skamandrytów.

Mongolski reportaż

Wróćmy na południe, dokładniej południową Syberię i dalej. Na pozostanie w ludzkiej pamięci nie mógł liczyć zmarły w 1945 roku Ferdynand Ossendowski (ur. 1876). Podczas wojny domowej w Rosji współpracował z białymi, był doradcą admirała Kołczaka. Poszukiwany przez czeka, przedostał się do Mongolii, gdzie spotkał barona Romana von Ungern-Sternberga, który sformował z Kozaków, Mongołów i Tatarów Azjatycką Dywizję Konną do walki z bolszewikami.

Światową sławę przyniosła Ossendowskiemu książka Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów , która na przełomie 1920 i 1921 r. ukazała się w Nowym Jorku, w 1922 r. w Londynie, a w 1923 r. w Warszawie. Potem wydano jeszcze kilkanaście innych tłumaczeń na języki obce. Ossendowski opisał w niej wspomnienia z ucieczki z ogarniętego chaosem rewolucji Krasnojarska, zimę spędzoną w tajdze, przeprawę przez kraj tajemnic i cudów – Mongolię, konno, na wielbłądach, bryczką i samochodem, podczas której żywili się surowym mięsem, walczyli z bolszewickimi oddziałami i atakującymi ciało pasożytami. Ossendowski leczy po drodze miejscowych władców, ich żony i lamów, przyjaźni się z nimi, dzięki czemu otrzymuje od nich pomoc.

Czytana dziś, książka ta nie robi już takiego wrażenia, jakie musiała wywierać dziewięćdziesiąt lat temu, choć czyta się ją z ciekawością z uwagi na bogactwo szczegółu. Przede wszystkim nie jest ona powieścią, jak przekonują nas do dziś liczni komentatorzy, lecz pamiętnikiem z podróży. A zatem głównym bohaterem jest narrator, pozostałe postaci sytuują się daleko za nim, w tle, zdarzenia zostają opowiedziane po kolei, zgodnie z kalendarzem podróży, brak też komplikacji czasu. Oczywiście pamiętnik ten nasycony jest elementami awanturniczo-przygodowymi (wobec trylogii Łobodowskiego wypadają one blado), wiedzą historyczną i geograficzną na temat miejsc egzotycznych dla Europejczyka, mongolskimi legendami i duchowością, obserwacjami przyrodniczymi i kulturowymi. Jednak wyraźny deficyt literackości, objawiający się nie tylko w formie rzeczowej, konkretnej i poukładanej relacji pamiętnikarskiej, lecz także w języku i stylu, sytuuje ten utwór w kręgu literatury faktu. Inna rzecz, iż autor pozwala sobie na liczne konfabulacje, własną postać kreuje na wyjątkowego bohatera, którego moglibyśmy śmiało umieścić pomiędzy Janem Chryzostomem Paskiem a Onufrym Zagłobą. Południowa Syberia, Mongolia i pogranicze chińskie to tereny niebezpieczne, pełne bolszewickich oddziałów, które zapędzają się daleko poza sowieckie granice. Ossendowski, opowiadając o mordach i grabieży, bezprawiu, epidemiach, wszystkich demonach rozpętanych przez bolszewizm, staje się kronikarzem zagłady kultury przedrewolucyjnej Rosji oraz dramatu Tatarów, Sojotów, Czaharów, Kałmuków – koczowniczych ludów mongolskich, skazanych na egzystencję między agresywną bolszewicką Rosją i Chinami.

W końcowej partii książki na istotną postać wyrasta baron Ungern. Ossendowski, wyraźnie zafascynowany, portretuje go jako człowieka gwałtownej natury, a zarazem prawego, naznaczonego rygoryzmem moralnym. Cytuje osobliwą spowiedź Ungerna, zmęczonego trawiącą go nienawiścią do bolszewizmu, który doprowadził Azję do upodlenia. Wierzący we wróżby i przepowiednie buddysta, a jednocześnie wykształcony po europejsku wybitny dowódca, marzy o zjednoczeniu Azji pod protektoratem Chin, kraju prastarej cywilizacji. To dzięki baronowi autor wydostanie się z Mongolii i będzie mógł wrócić do kraju.

Państwo ponurej anegdoty stało się kolebką wielu książek ważnych w naszej literaturze, które w dwudziestoleciu międzywojennym zyskały ogromną popularność. Gdyby nie to, że po II wojnie światowej kulturę polską zakneblowano i takie książki jak W polu Rembeka, Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów Ossendowskiego czy Koń na wzgórzu Małaczewskiego zostały usunięte przez komunistyczny reżim ze świadomości Polaków, a ich miejsce zajęła literatura zakłamana autorstwa miejscowych i przyjezdnych kolaborantów, obraz polskiego parnasu literackiego przedstawiałby się zgoła inaczej. Literatura polska drugiej połowy XX wieku była moderowana przez komisarza politycznego. To on decydował, co nam wolno czytać. Niektóre mechanizmy tamtego systemu przeżyły do dzisiaj, stosowane w nieporównanie bielszych rękawiczkach.