Czego nie mogą czytelnicy

Grzegorz Filip

W regulaminach bibliotecznych nie mogą bardzo wielu rzeczy, na przykład „samodzielnie wcielać na półki wykorzystanych pozycji”, lecz ten temat dzisiaj odłóżmy. Z biblioteki wyjdźmy na ulicę.

Czytelnicy nie mogą na przykład czytać podczas prowadzenia samochodu albo roweru i to nie pod groźbą kary, bo wątpię, czy ustawodawca przewidział takie wykroczenie. Czytanie wydaje się wszak rzadkością, by nie rzec aberracją, a już za kierownicą… Prędzej ktoś zamontuje sobie na desce rozdzielczej telewizorek.

Na ulicy można za to czytać, choć nie wolno palić, na co skarży się jeden z moich znajomych pisarzy, łapczywy nałogowiec. Czy poprawiłoby się czytelnictwo, gdyby przy ulicznej lekturze można było zapalić? Lecz podobno ci, którzy nałogowo czytają na ulicy, w domu nie czytają wcale, a tam z kolei jeszcze palić wolno.

Czytelnictwo miały poprawić czytniki, z tym że czytelnicy, jak wyznają handlowcy, wciąż nie mogą się przekonać do e−booków. Myślę, że do owego braku przekonania przekonują ich ceny wzbogacone o 23−procentowy VAT. Zresztą ileby nie kosztowały, monitory wygrają. Nie wiem, co na to okuliści, lecz antropolodzy współczesności bez wątpienia przygotowani są na to, że niebawem będziemy już patrzeć jedynie w monitory. Czego na nich nie zobaczymy, przestanie istnieć. Pierwsi znikną z naszego horyzontu ludzie z sąsiedztwa (o ile jeszcze ich dostrzegamy), potem cała dzielnica, słowem wszystko to, co nieatrakcyjne. Niestety następna w kolejce stanie literatura, te nudne setki stron czarnych robaczków. Już dziś, reklamując możliwości czytników, producenci zachwalają głównie to, jak miło się na nich ogląda obrazki.

Specjaliści od rynku wydawniczego boleją, że czytelnicy nie mogą sobie pozwolić na zakup zbyt wielu książek miesięcznie, skoro jeden wolumin to równowartość abonamentu internetowego. Kiedy widzę marynareczkę sąsiada, profesora literatury, i gdy widzę go w tej marynareczce, jak w chłodne dni, uzupełniwszy garderobę jedynie o szalik, niesie w siateczce skromną bułeczkę i jogurt, rozumiem przecież, na co oszczędza. Na książki.

Prasa donosi, że stali czytelnicy nie mogą się doczekać nowości w filiach bibliotek publicznych. Wszystko już przeczytali, zaliczyli cały katalog, i co dalej? Jakże podstępnie, obłudnie i perwersyjnie brzmią w tym kontekście zachęty do nauki szybkiego czytania! Zawinił napięty budżet, pełen wydatków na rzeczy niezbędne, tłumaczy w gazecie dyrektor biblioteki. No właśnie, ale czytelnicy nie mogą się z tym pogodzić. Dyrektor dodaje, że nie mogą też narzekać, bo odmalowano czytelnię, a i dach już nie cieknie.

Wszelako miało nie być o bibliotekach. Odwróćmy więc problem i zapytajmy, co mogą czytelnicy? No cóż… Powiedzmy, że wyczerpałem limit znaków.

Grzegorz Filip