Kanon z gazety

Grzegorz Filip

Zawsze mnie denerwowało, kiedy mówiono, że niedobrze się zajmować literaturą najnowszą na uniwersytecie, bo nauka musi mieć dystans do przedmiotu badań. Dystans rozumiano w kategoriach czasowych, co nie było dla mnie przekonujące. Nie chciałem słuchać, że dopiero z odległości widoczne są właściwe proporcje, że literaturę najnowszą to niech sobie rozbierają krytycy literaccy, a my, literaturoznawcy, pozostańmy przy zjawiskach zamkniętych, uleżałych i ucukrowanych. Taka opinia jednak dominowała, czego efektem były kolejne doktoraty robione na dziełach trzeciorzędnych pisarzy, byle nieżyjących.

Ale czasy się zmieniają i przychodzi chwila, kiedy trzeba poprowadzić zajęcia pod hasłem: współczesne zjawiska literackie, wprowadzenie do literatury najnowszej albo jakoś podobnie i zgodnie z zasadą jedności badań i nauczania wykorzystać dydaktycznie efekty pracy naukowej. Tylko jak to zrobić, kiedy nie ma czego wykorzystać, bo nic się nie ucukrowało, wszystko jest w ruchu i niczego badacze na warsztat nie wzięli? Co się wtedy robi? Nie ma strachu, zagląda się do gazety.

Właśnie mam przed sobą program takich zajęć na studiach podyplomowych w bardzo poważnym uniwersytecie, obejmujący najnowszą literaturę polską i obcą. Czytam i widzę, że zaproponowany studentom kanon z gazety właśnie został wzięty. Obok wartościowych, są tu dzieła wylansowane przez media, pisarze−lanserzy, autorzy sensacji obyczajowych i utworów, których wartość czas już zweryfikował negatywnie, ale medialnie funkcjonują z powodzeniem i mają się wspaniale. Wszystko to pod hasłem: najlepsze, co mamy w literaturze, universitatis sigillo insignitum podane. W części dotyczącej literatury obcej twórcy tego programu przyznają otwarcie, że opierają się na autorytecie literackiej Nagrody Nobla i innych nagród. Gratulacje! Przypomnijmy, że Goncourtów dostał ostatnio Eric−Emmanuel Schmitt.

Kanon akademicki okazuje się wtórny wobec kanonu medialnego, zbudowanego na popularności pisarzy i książek, zależnego od marketingowych posunięć wydawców, od hierarchii środowiskowych i złudnego prestiżu nagród literackich. Uniwersytet reprodukuje ten kanon miast przeciwstawić mu własny, zbudowany dzięki wsparciu na innych wartościach niż popularność. Przypuszczam, że zajęcia prowadzą na tych studiach popularne postaci z telewizji, bo profesorów to do takiej roboty nie potrzeba.

Grzegorz Filip