Porozmawiajmy o podziemnej

Grzegorz Filip : Janusz Głowacki, Moc truchleje i Jarosław Marek Rymkiewicz, Rozmowy polskie latem roku 1983 . Te dwie książki rozpoczęły publikację Kanonu Literatury Podziemnej. Powieści to zupełnie różne, jedna z narracją prowadzoną z perspektywy intelektualisty, druga – z punktu widzenia człowieka bardzo prostego. Pierwsza mówi o rzeczywistości przed, druga po stanie wojennym. Wreszcie Rozmowy to powieść eseizująca, poruszająca się w przestrzeni spraw ogólnych i wartości najwyższych (nie stroniąc od konkretu), Moc zaś jest powieścią quasi−reportażową, skoncentrowaną na sprawach, zjawiskach, przeżyciach najprostszych. Dwa światy: inteligencja i robotnicy. Antypody, a jednak obie książki mają coś wspólnego: umiarkowany optymizm w wymowie. Czytelnikowi pamiętającemu czasy strajku w stoczni w sierpniu 1980, o którym pisze Głowacki i okres zwątpienia tuż po stanie wojennym, gdy dzieje się akcja powieści Rymkiewicza, książki przypomną tamte emocje: radość, nadzieje, dumę Sierpnia i... no właśnie. Chciałoby się powiedzieć: rozczarowania, żałobę i apatię po 13 grudnia. Ale to nieprawda. Obie książki są przepojone nadzieją, Rymkiewicz posuwa się nawet do pewności. Jego bohater, mając za sobą wiedzę o tym, że władza znów zrobiła, co chciała i wygrała z narodem, rozumuje – mimo uwarunkowań – jak człowiek wolny: układa stosunki polsko−litewskie, jakby Polska i Litwa nie były koloniami, pochylając się nad mapami historycznymi marzy, że „kiedyś będziemy mieli taką Polskę, jakiej chcemy”.

Marek Remiszewski : Ocierająca się o pewność nadzieja charakteryzowała tamte czasy, o ile pamiętam, zarówno okres „Solidarności”, jak i stan wojenny. Po pierwszym szoku, jakim były czołgi na ulicach, masowe internowania i śmierć górników w kopalni „Wujek”, szybko okazało się, że kilkanaście miesięcy wolności nieodwracalnie zmieniło mentalność i sposób myślenia ludzi. Przekonanie o niechybnym upadku sowieckiego reżimu – nawet dopiero za wiele lat – zaowocowało inicjatywą obywatelską, w ramach której mieścił się również niezależny, masowy ruch wydawniczy. Oczywiście, czytaliśmy wtedy nie tylko literaturę polską. Dla mnie największym odkryciem byli autorzy rosyjscy, m.in. Sołżenicyn, Mandelsztam, Szałamow, Grossman. Zasłużoną popularnością cieszył się Rok 1984 Orwella. Ale dokonania polskich pisarzy – co zrozumiałe: nie wszystkich – zasadniczo różniły się od, znakomitych skądinąd, tłumaczeń, a najistotniejszym kryterium tej oryginalności była, wspomniana już, granicząca z pewnością nadzieja na odzyskanie wolności. Rosjanie we wstrząsający sposób pokazywali koszmar bolszewickiej opresji, Polacy zaś wyzwalali się z jej sideł (Głowacki), a nawet myśleli tak, jakby już ją szczęśliwie przezwyciężyli (Rymkiewicz). Omawiane książki niosą przykłady dwu różnych, ale równie istotnych aspektów zakładania podwalin nowej świadomości, a związanych z kreacją postaci głównych bohaterów: prostego robotnika oraz intelektualisty. Głowacki pokazuje ludzi odkrywających w solidarnym zrywie poczucie godności osobistej i w walce o nią budujących więzi społeczne, których władza nie będzie już w stanie rozerwać. Rymkiewicz zaś odkrywa przed czytelnikiem potęgę wspólnoty kulturowej i cywilizacyjnej, w której zostaliśmy ukształtowani, dającej duchową suwerenność nawet w czasach zniewolenia. Andrzej Kijowski w eseju Krypta św. Leonarda określa ten stan krótko: „tradycja stanowi ludzki rewanż nad historią”.

GF : Moc truchleje, która ukazała się po raz pierwszy w 1981 r. w wydawnictwie „Krąg”, ma tytuł nieco mylący, może wybrany ku pokrzepieniu serc tak, by w tamtym trudnym okresie utrwalał pamięć o tym, że komuniści przez chwilę potrafili się bać. Ale nie o tym jest ta książka, nie o władzy, co na moment struchlała, tylko o przemianie niewolnika, dojrzewaniu do... Do czego? Postawy obywatelskiej? Tak powiedzieć, to byłoby za wiele. Indoktrynowany, sterroryzowany bohater Głowackiego wszystkich się zrazu boi: przełożonych, ubeków, towarzyszy z partii, działaczy strajkowych. Jest bezbronny wobec rzeczywistości komunistycznej nie tylko dlatego, że nie ma czym nakarmić dzieci, gdzie mieszkać i czym napalić. O jego bezradności świadczy język: potworny, nonsensowny konglomerat wszystkich możliwych odmian mowy. Udział w strajku w stoczni odmienia Ufnala. Zaczyna rozumieć, że popełnił zło wysługując się ubekom, chce to naprawić. Strach zastępuje nadzieja. Ufnal dojrzewa więc od stanu permanentnego strachu do nadziei. Ostatnie zdanie bohatera, wypowiedziane nad grobem dziecka, będącego w tej powieści symboliczną ofiarą komunizmu, brzmi: „Widzisz synku, teraz to już chyba jakoś pójdzie”.

MR: Sposób komunikowania się był dla władzy komunistycznej jednym z narzędzi zniewolenia. Proponowany wówczas w mediach język, sztuczny i kaleki, w jedynie słuszny sposób opisywał rzeczywistość i dostarczał gotowych formuł, dzięki którym można było bezpiecznie wypowiadać się na każdy temat, nie przekazując przy tym niemal żadnych informacji. Jeszcze dziś czasem można usłyszeć ludzi mówiących podobnym urzędowo−slangowym wolapikiem. Taką świadomość językową ma również bohater prozy Głowackiego, człowiek prosty, ukształtowany przez „Dziennik Telewizyjny” i środowisko, z jakiego się wywodzi, stąd jego trudności w opisie świata. Przede wszystkim jest to mowa całkowicie odindywidualizowana, niezdolna do przekazywania emocji i przeżyć wewnętrznych. Może to jeden z powodów, dla których Ufnal przez długi czas wydaje się nie rozumieć rozgrywających się wokół wydarzeń – po prostu brak mu słów do ich rzetelnego, prawdziwego opisu. Mimo tej bariery komunikacyjnej dociera jednak do nas nieucukrowany obraz życia zwykłych, szeregowych stoczniowców podczas sierpniowego strajku, obraz, jakiego nie znamy z relacji głównych bohaterów tego historycznego wydarzenia. I to wydaje mi się mocnym atutem powieści Głowackiego, zwłaszcza dziś. Nie tylko przywódca strajku, nie tylko jego polityczni doradcy i partyjno−rządowi przeciwnicy są autorami porozumień sierpniowych. Stoi za nimi milcząca masa ludzi, bez których nasza najnowsza historia potoczyłaby się, być może, inaczej. Głowacki im właśnie oddaje sprawiedliwość.

GF: Niezwykle ciekawym dokumentem myślenia, pochodzącym już ze sfery pozaliterackiej, są eseje Andrzeja Kijowskiego z przełomu lat 70. i 80., zebrane pod tytułem Rachunek naszych słabości . Kijowski w maju 1982 zastanawia się, czy PRL jeszcze istnieje! – to znów przykład wolnego myślenia. Powstanie opozycji intelektualistów w latach 70. wyjaśnia tym, że poczuli się oni za Gierka niepotrzebni i samotni, dlatego oderwali się od establishmentu. Dotąd oświecona mniejszość rzucała wyzwania większości (ludowi, filistrom, masom) – pisze. W roku 1980 owa mniejszość uznała duchową wyższość milczącej większości, przemawiając w jej imieniu. Intelektualiści odnaleźli miłość do swego kraju i narodu. Kijowski w roku 1982, Rymkiewicz w 1983 są świadomi tego, czego naród polski potrzebuje, co jest dla niego ważne. Przestają się mądrzyć, zaczynają słuchać. Co z tej postawy zostało do dzisiaj? Wydaje się, że intelektualiści zapomnieli o doświadczeniu Sierpnia, powrócili do postaw sprzed roku 1980, przestali widzieć naród w jego rzeczywistym skomplikowaniu, znów zobaczyli tylko konstrukt myślowy służący do besztania i egzorcyzmów. Tylko nieliczni nawiązują do dziedzictwa Solidarności. Należy do nich Rymkiewicz, który w kolejnych książkach (Wieszanie , Kinderszenen ) udowadnia, że nie wyzbył się ani otwartej postawy z tamtych lat, ani słuchu społecznego i narodowego. Ciekawe, jak Kijowski analizowałby przestrzeń publiczną dzisiejszej Polski. Co napisałby o współczesnej „oświeconej mniejszości” i jej pedagogice postępu skierowanej do Polaków.

MR : Pojęciem, które często przejawia się w esejach Kijowskiego pomieszczonych w omawianym tomie, jest odpowiedzialność. Poczynając od współodpowiedzialności pisarza za ustanowienie i funkcjonowanie komunistycznego reżimu, poprzez obowiązek pracy umysłowej intelektualisty na rzecz zachowania i rozpowszechnienia tradycji narodowej, aż po zakotwiczoną w przyszłości konieczność ułożenia dobrych stosunków z sąsiadami. Kijowski nie wypiera się przynależności do kasty beneficjentów systemu, ale dzięki temu jego głos brzmi wiarygodnie, a wysiłki podejmowane w ramach pracy u podstaw nabierają charakteru zadośćuczynienia. O ile Rymkiewicza w sprawach zagranicznych interesuje przede wszystkim kwestia byłych Kresów wschodnich i ich mieszkańców jako współtwórców naszej kultury i państwowości, o tyle Kijowski zwraca uwagę na problem Niemców, których ziemie zajęliśmy po wojnie z nadania Stalina oraz za nasz udział w zbrojnym tłumieniu Praskiej Wiosny w 1968 roku. To rzeczywiście są przejawy myślenia człowieka wolnego, który namawia do budowania zrębów suwerennej dyplomacji ponad głowami okupantów. Prawdziwy dynamit w czasach wielkiej smuty stanu wojennego.

Rewelacją nieco innego rodzaju była napisana pod koniec lat siedemdziesiątych Książeczka wojskowa Antoniego Pawlaka. Naruszała jedno z największych ówczesnych tabu. Komuniści lubili przedstawiać armię jako instytucję zajmującą najwyższe miejsce w hierarchii społecznego zaufania, natomiast Pawlak pokazał to, co było tajemnicą poliszynela: niszczący wpływ wojskowego drylu na osobowość młodego człowieka i w konsekwencji – patologię stosunków między poborowymi z różnych roczników. Ludowe Wojsko Polskie opiera się na przemocy i poniżeniu, mówił autor, na lekceważeniu prawa i godności ludzkiej. Jednocześnie dawał świadectwo, że można temu państwu w państwie stawić opór i wyjść z konfrontacji z podniesionym czołem. Z pewnością nadwerężył siłę bagnetów, na których opierała się komunistyczna władza.

GF: Zanim doprowadziliśmy do końca tę rozmowę, ukazały się dwa kolejne tytuły: Cudowna melina Kazimierza Orłosia i Stan po zapaści Jacka Bocheńskiego. Seria ma też swoją stronę w Internecie.