Oczywistości

Leszek Szaruga

Rzeczy oczywiste przestają być takimi, gdy nikt ich nie powtarza, także w dyskursie naukowym bądź nauki tyczącym: czy będzie to odchodzenie od ustaleń teorii ewolucji, czy rzecz dotyczyć będzie potrzeby szczepień zapobiegających epidemiom. O ile jednak w tych dwóch sprawach racje wydają się niepodważalne, o tyle są obszary wiedzy i nauki, w których nigdy dość ponawiania sądów pozornie dla profesjonalistów banalnych. Do takich należy kwestia nauczania w szkołach wiedzy o literaturze ojczystej czy też – jeśli ktoś woli takie określenie – narodowej.

W 1947 roku jeden z klasyków współczesnej humanistyki, Ernst Robert Curtius, autor fundamentalnej i do dziś aktualnej rozprawy Literatura europejska a łacińskie średniowiecze , opublikował na łamach pisma „Merkur” artykuł zatytułowany Literatura europejska , który wywołał dość burzliwą dyskusję. Pisał w nim, odnosząc te słowa do doświadczeń XIX i XX stulecia: „Europeizacja obrazu historii jest dzisiaj potrzebą polityczną, nie tylko dla Niemiec”. Zaś w dalszym ciągu: „Jeśli Europa jest tworem uczestniczącym w dwu całościach kulturowych (antyczno-śródziemnomorskiej i nowożytno-zachodniej), dotyczy to także jej literatury”. I wreszcie: „Możemy ujrzeć literaturę europejską jako całość tylko wtedy, gdy zdobędziemy sobie prawo obywatelstwa we wszystkich epokach, od Homera po Goethego. Nie da tego żaden podręcznik, nawet gdyby istniał. (…) Jest się Europejczykiem, stawszy się civis Romanus . Podział literatury europejskiej między nie powiązane ze sobą filologie uniemożliwia to prawie zupełnie. (…) Neofilologie nastawione są na nowożytne „literatury narodowe”, pojęcie, które ukonstytuowało się dopiero po rozbudzeniu uczuć narodowych pod naciskiem imperium napoleońskiego, jest bardzo ograniczone pod względem czasowym i tym bardziej utrudnia spojrzenie na całość”. I na koniec daje Curtius wskazówkę metodologiczną: „Podobnie jak literaturę europejską można ująć tylko jako całość, tak badanie jej musi mieć charakter historyczny. Ale nie w formie historii literatury! (…) Nie ma i nie może być miejsca na taką «naukę o literaturze europejskiej» w wyspecjalizowanym świecie naszych uniwersytetów. Akademicka organizacja studiów filologicznych i literackich odpowiada wyglądowi humanistyki z roku 1850. Wygląd ten z perspektywy 1950 roku jest równie przestarzały, jak byłby dziś system kolei żelaznych sprzed stu lat”. Podkreśla też, że „bez zmodernizowanego studium literatury europejskiej pielęgnowanie tradycji europejskich jest niemożliwe”.

Ba! Ale na czym owa modernizacja miałaby polegać? Pytanie o tyle ważne, że – mimo nieraz dramatycznych przemian w literaturoznawstwie dziesięcioleci, jakie minęły od czasu publikacji szkicu Curtiusa – „studium literatury europejskiej” wciąż pozostaje w sferze pobożnych życzeń, a pchający ku zjednoczeniu kontynentu politycy, z których większość traktuje na ogół humanistykę jako piąte koło u wozu, wśród wielu „dyrektyw” i zaleceń ani słowem nie wspominają o potrzebie zmiany, a właściwie gruntownej modernizacji nauki historii i literatury w duchu wytworzenia przestrzeni pozwalającej na wyjście z myślenia o kulturze w kategoriach dziewiętnastowiecznych. Sami zresztą swą własną działalność tym kategoriom podporządkowują. W przestrzeni nauczania literatury wciąż pozostaje w mocy pojęcie „literatury narodowej”, skądinąd zresztą poręczne i pozwalające kultywować poczucie wyjątkowości czy specyfiki „ojczystych tradycji”, co raczej utrudnia możliwość odnalezienia się Europejczyków jako „obywateli rzymskich”, choć, co bardzo zabawne, wszyscy na wyprzódki do korzeni „tradycji antycznych” sięgają.

A oczywista oczywistość jest przaśna: pojęcie „literatury narodowej” nadal pozostaje w mocy. Ma moim zdaniem rację Curtius, gdy przypisuje je dziewiętnastowiecznej mentalności. Gdy spokojnie spojrzeć na naszą „literaturę narodową”, oczywistością jest konstatacja, że nie istnieje ona bez zakorzenienia w antyku, Biblii, Szekspirze czy Dostojewskim. Podobnie jak nie istnieje polska kultura bez Kochanowskiego w Italii, czy nawet arian w Niderlandach, choć to ostatnie, znajdujące wyraz w tekstach pisanych po łacinie, zdaje się być pewną osobliwością. Zaś bliżej współczesności, by przy symbolicznych odniesieniach pozostać, niezależnie od rangi autorów, to przecież tytuł powieści Mariana Grześczaka Odyseja, Odyseja (nawiasem mówiąc przez lata wstrzymywanej przez cenzurę, gdyż podnosi problemy związane z poznańskim powstaniem 1956) nie pozostaje bez związku z Homerem i bez niego nie da się w pełni odczytać, zaś tytuł opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza Wzlot nie do końca może być zrozumiały bez odniesienia do tytułu utworu Alberta Camusa Upadek . Tak czy inaczej „literatury narodowe” związane są węzłem wzajemnych „wpływów” i odniesień potwierdzających istnienie całości, jaką jest literatura europejska nieznosząca wszak oryginalności lokalnych, ale tworząca przestrzeń trudną do zdefiniowania, w której owa wielogłosowość tworzy harmonię. Pytanie brzmi: jak o tym mówić?