Naprawdę duży potencjał
Refleksje po XI Polskim Zjeździe Filozoficznym
Od niemal ćwierćwiecza, bardziej lub mniej aktywnie, uczestniczę w polskich zjazdach filozoficznych. Gdy we wrześniu bieżącego roku chodziłem po salach Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, gdzie odbywał się jedenasty zjazd polskich filozofów, przypominałem sobie mój pierwszy (a historycznie szósty) zjazd. Był to rok 1995, również początek września, tak samo ciepły i słoneczny, jak obecnej jesieni. Jako młody asystent przyjechałem wtedy na Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu, by uczestniczyć w historycznym wydarzeniu powrotu do przedwojennej tradycji polskich zjazdów filozoficznych, które w okrojonej postaci przetrwały okres PRL-u. Do dziś pamiętam toruńskie wystąpienia profesorów Leona Gumańskiego, Henryka Hiża, Leona Koja, Jerzego Pelca, Jerzego Perzanowskiego, Barbary Skargi (w formie wideo), Bogusława Wolniewicza, którzy dziś są poza doczesnością, a wtedy inspirowali swoją mądrością i pasją. Pamiętam też innych profesorów, którzy w Toruniu znajdowali się w pełni sił, a teraz z powodu podeszłego wieku nie mogli przybyć na lubelski zjazd. Dodam tu tych, którzy na tym zjeździe potwierdzili, że ich moce intelektualne i życiowe wciąż kwitną, niemal tak samo jak na zjeździe w Toruniu.
Jedenasty zjazd filozoficzny i naturalne reminiscencje z poprzednich zjazdów wywołały we mnie nie tylko refleksję nad przemijaniem. Stały się także okazją do uświadomienia sobie stanu polskiej filozofii w kontekście przemian ostatniego ćwierćwiecza. Niniejszym dzielę się garścią uwag z tej próby. Oczywiście, są one ograniczone moją perspektywą poznawczą.
Trudności z polskimi szkołami
Pierwszym zjawiskiem, które uderzyło mnie na ostatnim zjeździe i które stanowi istotną cechę polskiej filozofii dziś, jest rozproszenie autorytetów. Mój mentor – Antoni B. Stępień (aktualnie emerytowany profesor KUL) – powiadał, że miał kilku mistrzów, których znał bezpośrednio, i których pisma ukształtowały jego filozofowanie. Byli to: Roman Ingarden, Kazimierz Ajdukiewicz, Tadeusz Czeżowski oraz o. Mieczysław A. Krąpiec i ks. Stanisław Kamiński. Z pewnością inni nestorzy polskiej filozofii listę tę by zmodyfikowali, jednak byliby w stanie uzgodnić wspólną listę (maksymalnie dziesięciu) autorytetów polskiej filozofii. Przypuszczam, że współcześni polscy filozofowie młodego i średniego pokolenia nie potrafiliby tego uczynić. Ich lista byłaby dłuższa, lecz zawierałaby autorytety o mniejszym zakresie lub stopniu oddziaływania.
Jedną z przyczyn powyższego zjawiska jest odchodzenie od modelu uprawiania filozofii w ramach szkół. Dzięki ogromnej pracy naukowej i dydaktycznej profesorów Jacka J. Jadackiego i Jana Woleńskiego wpływ największej polskiej szkoły filozoficznej – Szkoły Lwowsko-Warszawskiej – wciąż się utrzymuje. Jednak coraz mniej młodych filozofów podejmuje wysiłek kontynuacji jej osiągnięć. Myśl szkoły Ingardena była na zjeździe lubelskim, poza nielicznymi referatami, praktycznie nieobecna, a jej generalne oddziaływanie wydaje się z roku na rok maleć. Lepiej jest ze szkołami filozofii chrześcijańskiej, o czym świadczy prezentowana na zjeździe inicjatywa „Pomników Chrześcijańskiej Myśli Filozoficznej XX wieku” oraz zjazdowy panel na temat Lubelskiej Szkoły Filozoficznej. Pomimo to można zauważyć, że przedstawiciele tych szkół bardziej skupiają się na ocaleniu od zapomnienia dzieł mistrzów niż na ich twórczej aplikacji do nowych wyzwań intelektualnych. Wydaje się, że podobnie można powiedzieć o innych kręgach polskich filozofów skupionych niegdyś wokół określonych programów i mistrzów. Odchodzenie mistrzów sprawia, że liczebność, spoistość, aktywność lub pomysłowość tych kręgów ulega zmniejszeniu. Czy nie mamy więc do czynienia ze stopniowym zmierzchem polskich szkół filozoficznych?
O samodzielność i oryginalność
Odejście od modelu uprawiania filozofii w ramach szkół wiąże się z osłabieniem więzi z rodzimą tradycją filozoficzną. Owszem, jak pokazały zjazdowe obrady Sekcji Historii Filozofii Polskiej, zainteresowanie polską filozofią nie maleje (jako ciekawostkę warto odnotować wzrost zainteresowania polską filozofią XIX wieku). Jednak prelegenci sekcji związanych z centralnymi dyscyplinami filozofii częściej nawiązywali do współczesnych autorów anglojęzycznych niż do autorów polskich. Proces umiędzynaradawiania (a ściślej rzecz biorąc – anglicyzacji lub amerykanizacji) polskiej filozofii jest z pewnością zjawiskiem pozytywnym. Nie powinien się on jednak ograniczać, jak to nieraz bywa, do odtwórczego referowania (niekiedy wręcz przypadkowo dobranych) publikacji zagranicznych. Osobiście uważam, że anglojęzyczna filozofia analityczna osiągnęła największy postęp poznawczy, stanowiąc pewien wzór do naśladowania. Aczkolwiek jej naśladowanie nie musi mieć charakteru mechanicznego. Czy nie stać nas na samodzielność i oryginalność? Swego czasu marzył o niej ojciec polskiej filozofii współczesnej Kazimierz Twardowski, sugerując zdystansowane lub krytyczne otwarcie na filozofie różnych kręgów językowych.
Coraz większe związanie polskiej filozofii z głównym nurtem filozofii światowej prowadzi do przyswajania trendów dominujących za granicą. Jednym z nich jest daleko idąca specjalizacja oraz rozwój refleksji filozoficznej związanej z konkretnymi naukami szczegółowymi lub z aktualnymi problemami cywilizacyjnymi. Jeśli chodzi o specjalizację, to znamienna jest tu wypowiedź prof. Marka Hetmańskiego, który na zakończenie zjazdu lubelskiego powiedział, że prowadząc obrady Sekcji Epistemologii i Metafilozofii, nie rozumiał technicznych szczegółów niektórych referatów. Co gorsza, sami prelegenci tej sekcji nie zawsze rozumieli się wzajemnie. Sytuacja ta jest rezultatem skupiania się filozofów na bardzo specjalistycznych zagadnieniach bez umiejętności jasnego prezentowania ich w szerszym kontekście. W ten sposób filozofia ulega profesjonalizacji, przypominając – znaną z nauk (coraz bardziej) szczegółowych – fachową pracę w wyraźnie oddzielonych wąskich dziedzinach. Jednocześnie jednak filozofia traci wymiar uniwersalny i światopoglądowy, który zawsze odróżniał ją od innych form aktywności intelektualnej.
Nowe zjawiska
Wskazując na wady procesu specjalizacji w filozofii, pozytywnie oceniłbym (często z nim powiązany) wspomniany wyżej trend wzrostu znaczenia filozofii aplikacyjnych. Filozofia, która nie reaguje (lub reaguje na zbyt wysokim poziomie ogólności) na aktualne wyzwania nauki, kultury i techniki, byłaby bowiem filozofią martwą i społecznie mało przydatną. Dlatego należy się cieszyć z rozwoju w Polsce takich – licznie reprezentowanych na ostatnim zjeździe – dyscyplin jak filozoficzna kognitywistyka, bioetyka, filozofia sztucznej inteligencji i etyka jej zastosowań. W dyscyplinach tych mamy już sporą grupę badaczy, którzy zarówno opanowali odpowiednią empiryczną (lub formalną) wiedzę szczegółowa, jak i posiedli zdolność jej analizy z punktu widzenia fundamentalnych i uniwersalnych pytań filozofii. Badacze ci mogą się stać dla niefilozofów autentycznymi świadkami praktycznej przydatności filozofii.
Wyżej zwróciłem uwagę na kilka stosunkowo nowych zjawisk, które w mojej opinii charakteryzują teraźniejszość i wyznaczają przyszłość polskiej filozofii. Warto przy tym dodać, że polska filozofia odznacza się naprawdę dużym potencjałem. Mamy sporo dobrych lub wybitnych logików i historyków filozofii (w tej ostatniej grupie wyróżniają się mediewiści!). Nie brakuje nam myślicieli, którzy twórczo i odpowiedzialnie podejmują wielkie pytania metafizyczne, epistemologiczne i aksjologiczne oraz potrafią wieść poważne spory światopoglądowe. Rosną w siłę filozofie aplikacyjne, do których w pewnym sensie można zaliczyć także – bardzo popularne na zjeździe – filozofię polityki i filozofię religii. O tej ostatniej swego czasu powiadał o. Józef M. Bocheński, że powinna się stać polską specjalnością. Przedmiotu do jej namysłu czy materiału do jej uprawiania nie musimy się przecież uczyć – mamy go w genach.
Ani lenistwo, ani konformizm
Podkreślmy jeszcze, że w polskiej filozofii pojawiają się dzieła zarazem dojrzałe, jak i oryginalne. Kilka ich próbek pokazały między innymi wykłady plenarne XI Polskiego Zjazdu Filozoficznego, a w szczególności wykład inauguracyjny i wykład wieńczący. Pierwszy – autorstwa prof. Jacka J. Jadackiego – stanowił drobiazgową i formalnie elegancką analizę pojęcia przyczynowości, ukazując swoiście polskie oblicze filozofii analitycznej. Drugi – wygłoszony przez prof. Stanisława Judyckiego – to przykład (osadzonej w rodzimej tradycji chrześcijańskiej) refleksji nad ostatecznymi pytaniami egzystencjalnymi. Dzięki niemu okazało się, że można o nich mówić nie tylko w sposób poruszający i głęboki, lecz także autentycznie nowatorski.
Sądzę, że mamy poważne szanse, by na kolejnych zjazdach słuchać (jeszcze więcej niż w tym roku) wykładów dojrzałych, kompetentnych i oryginalnych. Stanie się tak wtedy, gdy – korzystając z dobrodziejstw globalizacji filozofii – nie zapomnimy o własnej tradycji oraz o uniwersalistycznym powołaniu pracy filozofa. Gdy nie wpadniemy ani w lenistwo filozoficznej izolacji, ani w intelektualny konformizm, który w skrajnej postaci sprowadza się do skupienia nie na ideach, lecz na samych punktach. Gdy wreszcie na serio zaczniemy traktować edukację filozoficzną, ponieważ bez niej nie wychowamy ani nowych filozofów, ani osób świadomych jej doniosłości.
Znamienne, że tegoroczny początek września był nie tylko czasem zjazdu, lecz także czasem, w którym wielu (znacznie więcej niż w zeszłym roku) polskich licealistów po raz pierwszy zetknęło się z filozofią. Wprowadzenie w liceach filozofii jako przedmiotu do wyboru z obowiązkowej puli kilku przedmiotów daje szanse na nowe impulsy w rozwoju polskiej filozofii. Jeśli bowiem większa grupa młodych ludzi zacznie wnikać w pytania o naturę rzeczywistości oraz istotę prawdy i dobra, filozofia stanie się – tak jak dla starożytnych Greków – intelektualnie i życiowo naprawdę ważna.
Dodaj komentarz
Komentarze