Nowy bożek polskiej nauki
Prof. Zbigniew Osiński z UMCS komentuje sposób finansowania badań naukowych i powiązanie zadań ze środkami na ich realizację
W listopadzie br. Rada Młodych Naukowców przyjęła uchwałę, w której winą za niski wskaźnik sukcesu polskich badaczy w uzyskiwaniu grantów ERC (European Research Council) obarczono m.in. „stosunkowo łatwą dostępność polskich konkursów grantowych”. Można dyskutować, czy mocno sformalizowane procedury, rozbudowane formularze wniosków i wskaźnik sukcesu na poziomie 25% (w roku 2016), 29% (w roku 2017), a nawet jedynie 16,5% w konkursach Opus i Preludium w 2019 r., mieszczą się w pojęciu „stosunkowo łatwa dostępność”. Wątpię, by taki pogląd podzieliła liczna grupa badaczy, którzy mimo kilkakrotnych prób nie uzyskali grantu, a powody odrzucania ich wniosków zbyt często są kuriozalne (polecam dostępną w Internecie lekturę cytatów z negatywnych opinii i recenzji). Jednakże większym problemem jest zaproponowana recepta: „możliwość aplikowania o każdy trzeci projekt uwarunkowana jest uprzednim wystąpieniem przez wnioskodawcę o projekt finansowany ze środków europejskich”. Pomysł ten de facto zakłada obowiązkowość systematycznego występowania o granty ERC, ponieważ bez tego badacz nie wywiąże się z wprowadzonej już (w zasadach oceny pracowniczej wielu uczelni) oraz projektowanej (w strategiach rozwoju wielu instytutów) obowiązkowości aplikowania o granty z NCN i z innych źródeł zewnętrznych.
W tym kontekście rodzi się pytanie o zasadność wprowadzania obowiązkowości aplikowania o granty badawcze dla wszystkich, bez względu na uprawianą dyscyplinę, zainteresowania badawcze i realne potrzeby. Dla wyraźniejszego podkreślenia skali problemu posłużę się cytatem z projektu strategii rozwoju jednego z instytutów: „W obu perspektywach (krótkiej i długiej) jako bezwzględną zasadę należy przyjąć, że każdy pracownik powinien być albo kierownikiem realizowanego […] grantu, albo jego wykonawcą. Ze skutecznego aplikowania o środki zewnętrzne należy uczynić jedno z podstawowych kryteriów pozytywnej oceny okresowej pracownika”. Czyli mówiąc wprost: albo zdobędziesz grant, albo jesteś do zwolnienia. Przypominam – sytuacja dotyczy nie kwestora uczelni i innych odpowiedzialnych za budżet, lecz pracowników badawczych i badawczo-dydaktycznych. Zmierzamy do sytuacji, w której nie rzeczywiste efekty badań i ich przydatność dla państwa i społeczeństwa będą ważne, lecz zdobywanie pieniędzy na prowadzenie tychże badań oraz na utrzymanie uczelni.
Od roku 2019 uczelnie publiczne na swoją działalność otrzymują subwencję, która w zasadzie obejmuje wszystkie aspekty ich funkcjonowania, zarówno dydaktyczne, jak i naukowe. W kontekście pomysłów Rady Młodych Naukowców rodzą się wątpliwości odnośnie zasad finansowania działalności naukowej. Czy fakt, że o takich (obowiązkowość aplikowania o granty) i podobnych pomysłach słychać z różnych stron oznacza, że likwidowane będą resztki stabilnego finansowania badań z budżetów uczelni? Czy finansowanie wywiązywania się z części obowiązków pracowniczych (naukowych) ma stać się dodatkowym obowiązkiem pracownika (badacza)? Znany autorowi statut jednej z wyższych uczelni oraz wprowadzony tam regulamin pracy w części „Prawa i obowiązki pracodawcy” nie zawiera nawet małej wzmianki o tym, że pracodawca ma obowiązek zapewnienia środków finansowych na wywiązywanie się przez pracowników badawczych i badawczo-dydaktycznych z obowiązków nałożonych przez tegoż pracodawcę. Podobnych gwarancji nie zawiera także ustawa Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce. Taki stan rzeczy dyskryminuje nauczycieli akademickich, którzy są pracownikami etatowymi uczelni, w porównaniu z etatowymi pracownikami wszystkich innych firm, instytucji i organizacji, gdzie zapewnienie przez pracodawcę środków finansowych na wykonywanie wszystkich nałożonych zadań jest normą. Należy wyraźnie podkreślić, że statut uczelni nakłada na pracowników badawczych i badawczo-dydaktycznych obowiązek prowadzenia działalności naukowej. Tak więc praca naukowa jest obowiązkiem niektórych grup pracowników uczelni, ale specyficznym, bez gwarancji pracodawcy sfinansowania wywiązywania się z tego obowiązku. Na kuriozalność takiego rozwiązania nie zwracano uwagi w licznych dyskusjach o reformie polskiej nauki.
Natomiast w części „Czas pracy i zasady ustalania zakresu obowiązków nauczycieli akademickich” wspomniany regulamin zawiera zapis: „Do podstawowych obowiązków nauczycieli akademickich, z zastrzeżeniem obowiązków wynikających z innych postanowień niniejszego Regulaminu, należy w szczególności: pozyskiwanie środków na badania naukowe, prace rozwojowe lub działalność artystyczną, w szczególności poprzez aplikowanie w konkursach i współpracę z podmiotami gospodarczymi”. Trudno zrozumieć, dlaczego środowisko naukowe toleruje tak kuriozalne rozwiązanie. Przecież nauczyciele akademiccy nie są współwłaścicielami uczelni, na których pracują, a tylko w takiej sytuacji mieliby obowiązek pozyskiwania środków finansowych na własną działalność. Jeszcze bardziej kuriozalny jest fakt zaliczenia pozyskiwania środków na badania, aplikowania w konkursach i współpracy z podmiotami gospodarczymi do działalności naukowej, mimo że wymienione działania nie mieszczą się w jakiejkolwiek definicji pracy naukowej. Mają charakter działań organizacyjnych, a nie naukowych. Nie są bowiem prowadzeniem badań i prezentowaniem ich wyników.
Zakwalifikowanie pozyskiwania środków na badania do działalności naukowej nie jest zgodne z art. 4.1 ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce, który do działalności naukowej zalicza jedynie badania naukowe, prace rozwojowe oraz twórczość artystyczną. Na pytanie dlaczego tak się dzieje, odpowiedzi sprowadzają się do twierdzenia: bo tak jest wszędzie na świecie. Niestety, taka odpowiedź świadczy jedynie o słabej orientacji w różnorodnych systemach finansowania badań. Natomiast na pytanie: dlaczego do działalności naukowej zalicza się działania de facto jedynie przygotowawcze do tejże działalności, autor nigdy nie otrzymał jakiejkolwiek racjonalnej odpowiedzi. W kontekście wspomnianego modelu finansowania badań można zasadnie zapytać, kiedy nauczyciele akademiccy zostaną zobowiązani do zdobywania środków finansowych także na prowadzenie pracy dydaktycznej?
Nie chciałbym, by moja wypowiedź została potraktowana jako negacja powszechnego w świecie nauki systemu grantowego (ale nie wszędzie dominującego i obowiązkowego). Powinna zaś być odebrana jako wyraz niezgody na patologię hiperrewolucjonizmu, bo tylko tak można nazwać postulaty obowiązkowości aplikowania o granty, w tym do ERC, oraz kuriozalnej obowiązkowości wygrywania w konkursach grantowych (ciekawe czy obowiązkowość wygrywania w totolotka też można zadekretować?). Zwolennikom powszechności i obowiązkowości starań o granty najwyraźniej zabrakło pełnej orientacji w funkcjonowaniu nauki. Tylko tym można wytłumaczyć ignorowanie faktu, że wiele projektów badawczych, zwłaszcza w naukach społecznych i humanistycznych, można realizować samodzielnie, bez dużych nakładów finansowych. Prowadzenia badań na podstawie zasobów internetowych potraktowanych jako źródła badawcze – bazy danych, biblioteki i repozytoria cyfrowe, media społecznościowe itp. – często wymaga jedynie kwot rzędu kilka tysięcy złoty rocznie. Podobnie jak jednoosobowe (typowe dla humanistów) prowadzenie badań na podstawie polskich mediów, archiwów, bibliotek, zabytków i grup społecznych. Tego typu projekty nie wymagają grantów, z natury ukierunkowanych na kwoty znacznie większe, lecz stabilnego finansowania (głównie delegacje, utrwalanie danych badawczych i kopiowanie źródeł, koszty wydania książki) z budżetu uczelni. Obowiązkowość wnioskowania o środki zewnętrzne powoduje, że duża grupa badaczy traci czas na aplikowanie o niepotrzebne granty, a przy okazji zmuszana jest do radykalnego zawyżania projektowanych kosztów badań. Motywy są dwa: 1. za każde 50 tys. zł uczelnia dostanie jeden punkt do parametryzacji; 2. wniosek o kwoty rzędu kilka tysięcy złoty rocznie zostanie wyśmiany przez oceniających go ekspertów i recenzentów.
Niestety, we wdrażanym reżimie obowiązkowości aplikowania o granty niejeden badacz z nauk społecznych i humanistycznych będzie miał do wyboru: albo znacznie zawyżać koszty badań, albo porzucić swoje zainteresowania badawcze i zająć się tematami wymagającymi długotrwałych wyjazdów zagranicznych, zakupów drogiej aparatury i tworzenia licznych zespołów badawczych. Gdzie tu miejsce na wolność doboru tematyki badań? Tak, czy owak zmierzamy do patologii, w której najważniejsze dla kariery badacza będzie oddawanie hołdów bożkowi zwanemu grantem.