Kłopoty z prawdą

Piotr Müldner-Nieckowski

Kilka tygodni temu w ciągu dwóch godzin w tej samej sprawie dostałem osiem mejli od dziennikarek z różnych gazet i portali internetowych. Dziennikarki te parami lub pojedynczo prosiły mnie o odpowiedź na kilka podstawowych pytań dotyczących „prawdy o papierosach elektronicznych” (e-papierosach). Jako dawny palacz tytoniu, który odzwyczaił się od tego dzięki e-papierosowi, i zarazem jako lekarz internista przyczyniłem się do skutecznego zwalczenia tego nałogu e-papierosami u dziesiątków, jeśli nie setek pacjentów. Mam więc jakieś podstawy, aby umiejętnie korzystać z tekstów naukowych na ten temat i je interpretować, a nawet w związku z posiadaniem stopni naukowych, oceniać. Zastanowiło mnie jednak to, że prośby o wypowiedź pojawiły się mniej więcej w tym samym czasie i że były liczne. Nawałnica.

To znaczyło, że jest jakaś akcja publicystyczna czy biznesowo-handlowa, która każe się zainteresować problemem tak dużej liczbie ośrodków. Ledwie przyszedł trzeci mejl, już pierwsze nadawczynie dopominały się odpowiedzi na swoje pytania, a właściwie rozszerzenia tego, co zdążyłem odesłać. A co dopiero po ósmym… I jeszcze ponaglające telefony… Czyli w mniemaniu tych pań miałem zostać nie tyle ekspertem, ile pisarczykiem, z którego można wycisnąć wszystko, co się da, aby sporządzić swój własny tekst i wziąć za to pieniądze. Żadna korespondentka nie zaproponowała żadnej rekompensaty za włożoną pracę, dodajmy zawodową, a więc tym bardziej zasługującą na zapłatę. Musiała mi przemknąć myśl następującej treści: „Przecież ja z tego żyję. Skoro to moje zajęcie, mające utrzymać moją rodzinę, to dlaczego ktoś żąda, abym ją wykonywał za darmo?”.

Ja wiem, że media od dziesiątków lat stosują metodę darmowego wyciskania ze znawców i osób myślących wiedzy, poglądów i opinii. Niektórzy korygują metodę pobierania tekstów za darmo, posługując się techniką wywiadu lub relacji. Uważają, że w tej sytuacji migotliwe podanie nazwiska oraz pokazanie przez pięć sekund twarzy jest zapłatą wystarczającą. Dla mnie i dla setek ludzi występujących w telewizji (czy choćby w radiu) zapłatą nie jest żadną. Początkujący eksperci długo karmią się złudzeniem, że występ przed kamerą czy mikrofonem albo wzmianka w prasie jest tym samym, czym dla polityka, ale to nieprawda. To bezproduktywna strata czasu i sił.

Napisałem jednak osiem tekstów, każdy trochę innym językiem, w innym układzie, ale w każdym ujmując rzecz zgodnie z prawdą naukową. Naciski, telefony i oznaczane gwiazdką mejle, abym przypadkiem nie zapomniał wykonać zadania, utwierdzały mnie w przekonaniu, że chodzi o jakąś kampanię reklamową, za którą liczni biorą dużą forsę – z wyjątkiem mnie i paru innych naiwniaków. Już od wielu miesięcy rejestrowałem, że pojawiły nowego typu papierosy „niepapierosowe”, które się „pali bez ognia” i które nie są e-papierosami w dotychczasowym znaczeniu, ale wydzielają „dym” pod wpływem podgrzewania.

Ten nowy produkt trafił na rynek zapchany papierosami tytoniowymi i elektronicznymi. Zakazy „publicznego” używania jednych i drugich nic nie dały, trzeba więc je zaatakować, zwłaszcza e-papierosy, i to nawet w artykułach naukowych przeznaczonych dla lekarzy. Dlatego publikuje się teksty omawiające negatywne skutki oddziaływania dymu tytoniowego na płuca, ale w tytułach bezprawnie umieszcza się hasło „szkodliwa nikotyna” zamiast „dym tytoniowy”. Zamawia się artykuły o negatywnym wpływie na płuca papierosów elektronicznych używanych do inhalacji marihuany, ale w tytułach tych prac o marihuanie w ogóle się nie wspomina, sugerując w ten sposób, że chodzi o nikotynę.

Tymczasem w ogóle nie reaguje się na następujące fakty.

Po pierwsze. Używanie zamiennie wyrażeń „nikotyna” i „dym tytoniowy” jest z punktu widzenia nauki niedopuszczalne. Na razie wiemy tylko tyle, że to dym jest odpowiedzialny za raka, a nie nikotyna.

Po drugie. Naukowcy doskonale wiedzą, że nie ma ani jednej pracy naukowej, która dawałaby dowody na to, że nikotyna (przyjmowana w czasie palenia, żucia tytoniu, żucia gumy terapeutycznej, przyklejania pojedynczych plastrów i przyjmowania tabletek zgodnie z zaleceniami) jest bardziej szkodliwa niż dawka normalna cukru czy soli spożywczej.

Po trzecie. Nie istnieją żadne dowody naukowe na to, że nikotyna uzależnia (sic!).

Po czwarte. Papierosy elektroniczne nie wywołują raka ani owrzodzeń. Tu warto przywołać książkę prof. Andrzeja Sobczaka pt. 1500 razy mniej. Papierosy elektroniczne w świetle badań naukowych (Wydawnictwo Medyczne BORGIS, Warszawa 2017), która jasno i logicznie wykłada całość tego problemu.

Po piąte. E-papierosy nie tylko mogą, ale powinny być uznane za jeden z czynników umożliwiających lub ułatwiających zwalczenie nałogu, tym bardziej że nie wymagają stosowania nikotyny. Stosowanie nikotynowej terapii zastępczej (NTZ) uważam za oszustwo medyczne. Nie działa i jest droga.

Po szóste. Moim zdaniem e-papierosy są (obok tzw. silnej rezygnacji natychmiastowej, która jednak należy do rzadkości) jedynym skutecznym sposobem zwalczania palenia tytoniu.

No, ale żaden z tekstów opartych na tych tezach nie został opublikowany. Zapewne nie odpowiadał zapotrzebowaniu dziennikarek. Zamilkły, nie odzywają się. Może przedstawione wyżej w skrócie tezy są po prostu prawdziwe i to nie odpowiada zleceniodawcom?

e-mail: lpj@lpj.pl