Inicjatywa doskonałości

Zbigniew Drozdowicz

Rozstrzygnięcie konkursu pn. „Inicjatywa doskonałości – uczelnia badawcza” jest dużym wydarzeniem w polskim środowisku akademickim. Przez MNiSW przedstawiane jest ono jako zwieńczenie kilkunastoletnich starań o wyłonienie uczelni badawczych, natomiast przez jego zwycięzców jako dowód uznania dla znacznie dłuższych działań na rzecz prowadzenia na wysokim poziomie badań naukowych oraz kształcenia studentów i doktorantów. Rzecz jasna mają one powód do świętowania sukcesu. Trzeba jednak przejść od tego świętowania do prozy, jaką będzie realizowanie przedstawionych w SWOT planów i obietnic, a im wcześniej to nastąpi, tym uczelnie te mają większe szanse na uzyskanie pozytywnej oceny zarówno śródokresowej (w 2023 r.), jak i końcowej (w 2026 r.).

Ranking uczelni

Warunki formalne udziału w tym konkursie spełniało dwadzieścia polskich uczelni, a ich lista została podzielona na dziesięciu zwycięzców i dziesięciu czekających na swoją szansę w kolejnym konkursie. Wprawdzie różnice między błyszczącym na pierwszym miejscu Uniwersytetem Warszawskim, a znajdującymi się na ostatnich miejscach uczelniami „w poczekalni” są duże, jednak między pierwszą szóstką zwycięzców są one stosunkowo niewielkie, w każdym razie znacznie mniejsze niż w ogłaszanym corocznie rankingu „Perspektyw”. Jednak w przypadku elity Polski akademickiej każda różnica ma istotne znaczenie i może być odbierana przez jednych jako powód do chwały, natomiast przez innych jako swoista ujma na honorze. Przykładowo: można mieć wątpliwości, czy z dużym zadowoleniem zostało przyjęte trzecie miejsce (dzielone zresztą z trzema innymi uczelniami) przez społeczność Uniwersytetu Jagiellońskiego. Od lat uczelnia ta konkurowała o palmę pierwszeństwa z UW i w wymienionym wyżej rankingu nierzadko ją zdobywała.

Nie jest to jedyna niespodzianka na tej liście. W pierwszej dziesiątce są bowiem również takie uczelnie, które – jak np. Politechnika Śląska czy Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu – w rankingu „Perspektyw” niejednokrotnie sytuowały się poza nią, natomiast nie ma takich, które – jak Politechnika Wrocławska czy Politechnika Łódzka – „załapywały” się do niej. Z kolei społeczność Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku może mieć tzw. mieszane uczucia. Ich uczelnię od dziesiątego na tej liście Uniwersytetu Wrocławskiego dzieli wprawdzie niewiele, bowiem zaledwie jeden punkt, jednak to niewiele oznacza sporą różnicę, nie tylko prestiżową, lecz także finansową (liczoną w skali rocznej w dziesiątkach milionów złotych subwencji). Jakimś pocieszeniem może być dla niej to, że skoro tylko jednego punktu zabrakło do znalezienia się w gronie wygranych, to w następnym konkursie uczelnia ta ma spore szanse dołączenia do pierwszej dziesiątki. Będzie to jednak możliwe dopiero za sześć lat, a do tego czasu trzeba zachować już posiadaną doskonałość, a także znacznie udoskonalić to, co nie zyskało dostatecznego uznania międzynarodowych ekspertów i to przy znacznie mniejszych środkach finansowych od konkurencji. Zapewne zwycięska dziesiątka też nie poprzestanie na świętowaniu sukcesu i podejmuje próbę stania się jeszcze doskonalszą.

Analiza SWOT

Podstawą do ocen i wniosków sformułowanych przez międzynarodowy zespół ekspertów była przygotowana przez uczelnie spełniające ustawowe warunki przystąpienia do tego konkursu dokumentacja SWOT, zawierająca wskazania ich mocnych (Strengths) i słabych (Weaknesses) stron oraz szans (Opportunites) i zagrożeń (Threats). W niejednym przypadku liczyła ona kilkaset stron (w przypadku UAM dokument ten miał ok. 200 stron). Trzeba wyrazić uznanie dla tego stosunkowo niewielkiego zespołu (każda uczelnia była oceniana przez 15 ekspertów z różnych krajów i z różnych zagranicznych uczelni) za to, że w tak krótkim czasie zdołał się uporać z wyznaczonym mu zadaniem. W „Biuletynie Informacji Publicznej” udostępnione zostały nie tylko jego oceny końcowe, ale także cząstkowe, dotyczące takich kwestii, jak: 1. „zwiększenie wpływu działalności naukowej na rozwój światowej nauki”; 2. „wzmocnienie współpracy badawczej z ośrodkami naukowymi o wysokiej renomie w skali międzynarodowej”; 3. „podniesienie jakości kształcenia studentów i doktorantów”; 4. „poprawa polityki kadrowej uczelni”; i 5. „podniesienie jakości zarządzania uczelnią”.

Nie znam wprawdzie w szczegółach żadnego z przygotowanych przez uczelnie dokumentów SWOT, jednak skłonny jestem zaryzykować twierdzenie, że każda z nich skłonna była eksponować raczej mocne niż słabe strony i przedstawiać takie plany na przyszłość, których realizacja będzie oznaczała zdecydowaną poprawę wymienionych wyżej punktów. Twierdzenie to opieram na tym, co znalazło się w raportach ekspertów. Przynajmniej niektóre pojawiające się w nich oceny i zalecenia warte są szerszej dyskusji. Przywołam kilka tych, które dotyczą trzech uczelni.

Zdaniem ekspertów „wszystkie 20 uniwersytetów włożyło wiele wysiłku w zapewnienie odpowiedniej perspektywy dotyczącej ich efektywności i przedstawienia kompleksowych zestawień dotyczących ich działalności i zasobów”, oraz „wszystkie w różnym stopniu rozpoczęły bardzo pozytywną podróż ku bardziej intensywnym badaniom, poprawiając swoje badania, edukację i widoczność na arenie międzynarodowej”.

Stosunkowo najwyżej oceniony został przez nich SWOT Uniwersytetu Warszawskiego. Eksperci podkreślają zarówno rzetelność przedstawionej w nim analizy mocnych i słabych stron uczelni, jak i jej „dobre ustrukturalizowanie we wszystkich aspektach związanych z dalszym rozwojem UW. (…) W analizie tej wymieniono szereg wad organizacyjnych (brak dobrego systemu wsparcia organizacji badań, brak dobrej polityki personalnej, nieefektywna struktura przygotowania do intensywnej współpracy międzynarodowej, słaba komunikacja wewnętrzna…” itd. Podkreślają oni również, że UW „ma wyczucie czasu” i w swoim SWOT nie „formułuje nadmiernie optymistycznych twierdzeń”. Uczelnia ta posiada jednak odpowiednią strategię oraz konkretne plany związane z poprawą swojej sytuacji we wszystkich wymienionych wyżej punktach. Służyć ma temu m.in. „ustanowienie komitetu sterującego i zespołu kierowniczego” oceniających postępy tej uczelni, jej „ściślejsza i bardziej strukturalna współpraca z Warszawskim Uniwersytetem Medycznym”, powołanie „rady uniwersyteckiej, z udziałem w znacznej części członków z zagranicy, oraz zresetowanie jej wewnętrznego systemu finansowania”. W sumie UW przyznano 36,5 pkt (na 40 możliwych).

Moja macierzysta uczelnia – UAM – również wypadła dobrze w tym konkursie, bowiem znalazła się na trzecim miejscu wspólnie z czterema innymi, które zdobyły po 35 punktów. W ocenie jej raportu SWOT eksperci stwierdzają, że zawarta w nim analiza „jest zwięzła i konkretna”, „słabości są prezentowane bezlitośnie” oraz że „UAM przygotował ambitny plan rozwoju z jasną strategią, dla osiągnięcia lepszych wyników w badaniach i w wymianie międzynarodowej”, a także, iż „wybrane wskaźniki są odpowiednie, choć w niektórych przypadkach (np. w zakresie efektywności badań i współpracy międzynarodowej) nieco nazbyt optymistyczne, biorąc pod uwagę ograniczone ramy czasowe”. Warto również odnotować, że do pozytów UAM eksperci zaliczyli m.in. dokonaną na tej uczelni restrukturalizację organizacyjną, „ustanowienie mocno umiędzynarodowionej szkoły doktorskiej” oraz silne zaangażowanie obecnego kierownictwa w dokonujące się zmiany, a także to, że uczelnia ta „planuje przejść długą drogę”, jednak wymaga to dłuższego czasu niż okres sześciu lat.

W przypadku UJ eksperci podkreślają, że jego strategia rozwoju opiera się na zasadzie czterech „i”: internacjonalizacji, interdyscyplinarności, integracji i innowacji, oraz że każdy z tych celów został powiązany z konkretnymi działaniami, a na realizację pierwszego (określanego jako „nowa krew”) przeznaczono największą kwotę finansowania, przy czym część działań zostanie sfinansowana przez sam uniwersytet. Wskazane tam jest jeszcze szereg innych mocnych stron, a w konkluzjach się stwierdza, że „UJ jest obecnie jednym z niewielu polskich uniwersytetów o silnej orientacji badawczej”, natomiast jego potencjał może sprawić, że „stanie się on prawdziwie międzynarodowym uniwersytetem intensywnie prowadzącym badania”. Do tego jednak – zdaniem ekspertów – „niezbędna jest silna centralizacja struktury przywództwa i zarządzania”. W podsumowaniu tej oceny pada stwierdzenie, że UJ jednak nie wykorzystał tej szansy (jak można się domyślać – stworzonej przez nowe regulacje prawne) i przyjął „raczej otwartą strukturę przywództwa” oraz „rozproszony model zarządzania”. Wygląda zatem na to, że UJ został „ukarany” trzecim miejscem za swoją odmowę przyjęcia modelu zarządzenia preferowanego przez Ustawę 2.0 (kluczowa rola przypada w nim rektorowi-menedżerowi).

„Wszystkie ręce na pokład”

Po ogłoszeniu wyników konkursu na doskonałość uczelni żaden z jego zwycięzców nie powinien moim zdaniem zaczynać funkcjonowania w lepszych realiach finansowych od „łatania” istniejących dziur budżetowych. Jeśli już miałbym coś w tym zakresie sugerować, to wskazałbym na potrzebę gruntownego przeglądu kadr. Rzecz jasna, żadna załoga nie składa się i składać się nie może z samych kapitanów czy sterników. Do sprawnego podążania statku do wyznaczonego celu potrzebni są również zwyczajni majtkowie. Nie inaczej jest na uczelniach – tyle tylko, że poszczególni członkowie „załogi” występują pod nazwami rektorów, dziekanów, profesorów, doktorów itd. Powiedzmy sobie jednak jasno: ani zwyczajny, ani też nadzwyczajny „statek”, jakim jest uczelnia, nie osiągnie zaplanowanego celu „podróży”, jeśli będą nim rządzili „majtkowie”, a ci, którzy mogą i powinni pełnić kierownicze role, będą biernymi obserwatorami szarogęszenia się „majtków”. Stąd hasło „wszystkie ręce na pokład” rozumiem jako wyzwanie do tego, aby każdy członek uczelnianej społeczności przystąpił do przykładnego wykonywania zawodowych obowiązków, w tym takiego podnoszenia kwalifikacji, aby nie tylko mógł awansować w akademickiej hierarchii, lecz także, a nawet przede wszystkim, aby to, co dzisiaj potrafi wykonać nieźle, za kilka miesięcy lub lat potrafił wykonywać jeszcze lepiej i dołączyć do międzynarodowego grona uczonych.

Jest to oczywiście tylko życzenie. W praktyce bowiem jedni członkowie tej „załogi” sami wiedzą najlepiej, czego potrzeba im i ich „statkowi”, natomiast inni czasami nawet to wiedzą, ale niewiele sobie robią z tego, że występują w roli „hamulcowych” lub „balastu”. Nie nawołuję oczywiście do ich „wyrzucenia za burtę” (czytaj: rozwiązania z nimi umowy o pracę). Nie tylko dlatego, że byłoby to nieludzkie, lecz także dosyć trudne, a w niejednym przypadku wręcz niemożliwe. Sugeruję jednak, aby uczelnie ponownie dokonały gruntownego przeglądu kadr i w końcu zaczęły energicznie i konsekwentnie stosować znajdujące się w ich gestii środki zachęcające do lepszej i bardziej efektywnej pracy, a najbardziej opornym nie wystawiały pozytywnych ocen okresowych i nie pozostawiały możliwości tkwienia do emerytury na zajmowanych stanowiskach uczelnianych. Środki te są oczywiście zróżnicowane – począwszy od stosunkowo mało kosztownych, jak np. przyznawanie okazjonalnych nagród finansowych, a skończywszy na znacznie kosztowniejszych, jak np. znaczące podwyższenie uposażenia lub odciążenie od obowiązków dydaktycznych i pozostawienie jedynie badawczych.

Ten ostatni wariant wydaje się bardziej atrakcyjny dla osób o wysokich kwalifikacjach i aspiracjach naukowych, a także stosunkowo najlepiej wpisuje się w formułę „uczelnia badawcza”. Trzeba jednak na niego postawić. Nie będzie to proste. Nie tylko dlatego, że osoby o takich kwalifikacjach stanowią z reguły akademicką mniejszość (i może to budzić opory większości), ale także dlatego, że władze ministerialne i niejednej uczelni stawiają raczej na „młodą” niż „starą krew”, i jakoś trudno im wytłumaczyć, że u młodych uczonych częściej spotyka się wysokie aspiracje niż kwalifikacje, a te ostatnie nagle nie znikają po przekroczeniu określonego ustawą 67. roku życia. Do takiego przypuszczenia skłaniają mnie przykłady profesorów, którzy mimo że już jakiś czas temu przekroczyli „magiczny” próg wiekowy, swoją aktywnością naukową i publikacyjną mogą zawstydzić niejedną „młodą krew”. Jest na moim wydziale, gdzie zatrudniono wielu młodych pracowników naukowych, wiekowy profesor, który w minionym roku akademickim uzyskał najwyższy wskaźnik publikacyjny i niewiele wskazuje na to, aby miał zamiar przejść w stan naukowego spoczynku (chyba że Opatrzność mu w tym pomoże).