Dlaczego jestem tomistą?
Tytułowe pytanie jest kłopotliwe. Bowiem z jednej strony trudno jednoznacznie stwierdzić, kim jest tomista, z drugiej zaś nigdy nie czułem się i nie nazywałem tomistą (miłośnikiem myśli św. Tomasza z Akwinu owszem, ale nie tomistą, jakkolwiek by postrzegać to określenie). Spróbuję jednak na nie odpowiedzieć, utożsamiając tomistę z obrazem „prawdziwego filozofa”, tj. człowieka oddanego poszukiwaniu i pielęgnowaniu szeroko pojętej mądrości (sophia ), nie tylko teoretycznej, ale i życiowej (sophrosyne ). Pytanie, z jakim się mam zmierzyć, brzmi zatem: „dlaczego jestem filozofem?”.
Widok ze szczytuBy móc na nie odpowiedzieć, trzeba najpierw określić, czym jest filozofia, a przynajmniej czym jest ona dla odpowiadającego na pytanie. Nawiązując do tomizmu, a dalej – do metody scholastycznej (w których stawiałem pierwsze filozoficzne kroki), można powiedzieć, że filozofia jest metodą syntezy i racjonalizowania świata, czyli mówiąc potocznie: braniem rzeczy na rozum. Służy ujednolicaniu wielorakich wymiarów rzeczywistości i wiedzy o niej. Natomiast pod względem uszczegółowienia wiedzy bardziej współczesnej, ale zakorzenionej w znanym klasycznym powiedzeniu „si vis philosophus esse frequenter distingue”, zadaniem filozofii jest rozróżnianie i kategoryzowanie – wyodrębnianie problemów, stawianie pytań; słowem (i przewrotnie): szukanie dziury w całym.
Przenosząc się na bardziej metaforyczny poziom: filozofię wyobrażam sobie jako wysoką górę, filozofa zaś jako wspinacza, który z jej szczytu może spoglądać na świat. Filozofia nie jest więc widokiem z lotu ptaka, który przelatuje nad światem, nie mogąc dłużej zatrzymać się na żadnym jego fragmencie. Nie jest też widokiem znikąd, nie można bowiem umieścić poza rzeczywistością ani samego siebie, ani jakiegoś bardziej ogólnego i abstrakcyjnego podmiotu. Ostatecznie cały świat z hierarchicznie uporządkowanymi (bądź nie) rodzajami bytów (realnych, myślnych, intencjonalnych…) jest przecież moim światem. Każde „ja” jest protagonistą.
A więc góra i wspinaczka. Pewne analogie wręcz się narzucają – np. dalszy horyzont, patrzenie na sprawy „z góry” (bardziej obiektywnie lub z zewnątrz), wysiłek i trud włożony w wejście na szczyt – a im wyższa góra, tym większy mozół. Ponadto widok ze szczytu góry jest, owszem, wyjątkowy (za uprzywilejowanego należy też uznać tego, kto jest na szczycie i spogląda na świat), ale potrafi być również ograniczony, zwłaszcza nocą, chociaż sowa Minerwy wylatuje o zmierzchu… Różna może być także pogoda – niech będzie tu obrazem intelektualnych mód i zapotrzebowań. Trzeba też pamiętać, że istnieją rozmaite góry, a także całe pasma górskie. Czy to oznacza, że należy uznać relatywizm, zdyskredytować pojęcie prawdy i ostatecznie zgodzić się na to, że nie można wiedzieć „co, jak i gdzie”? Odpowiedź będzie oczywista (lub co najmniej intuicyjna): niezależnie od tego, z której góry (inne perspektywy) będziemy spoglądać na świat (jego wybrane miejsca), będzie to ten sam świat. Ponadto nad każdą górą znajduje się to samo niebo, którego nie jesteśmy wszakże w stanie spenetrować samymi tylko zmysłami. Za wymowne w tym względzie można uznać wysiłki człowieka zmierzające do zaspokojenia ciekawości i zarazem poznania natury tego, co znajduje się „ponad” naszymi głowami. Kosmos jest tak samo bezkresny, jak wachlarz filozoficznych zagadnień.
Wiedza i rozumienieByć może profesjonalni, „prawdziwi” filozofowie uznają kreślone przeze mnie obrazy za infantylne banały lub niepotrzebne „pływanie w chmurach”. I mają do tego prawo, ba, mogą mieć nawet – przynajmniej po części – rację. Nie da się jednak łatwo i precyzyjnie odpowiedzieć na postawione tu pytania o definicję filozofii czy pobudki i przyczyny, które sprawiły, że ktoś poświęca się filozofii – zaryzykowałbym stwierdzenie, że jest to wręcz niemożliwe, choć… pouczające. Istnieje wszakże wiele grubych ksiąg, w których wykłada się to, czym filozofia jest lub być powinna, ale żadna z nich nie stała się księgą objawioną. Uznając natomiast znaczącą rolę filozofii dla rozwoju i stymulacji kreatywności, twórczości i wyobraźni (pod czym się podpisuję), należy stwierdzić, że posługiwanie się prostymi, ale otwartymi na różne interpretacje metaforami i obrazami może stanowić fundament dla rozwoju samodzielnego myślenia. Jest ono konieczne do bycia filozofem „z krwi i kości”, czyli kimś, kto nie zadowala się sformułowanymi stwierdzeniami, lecz szuka ich (często głęboko ukrytych) racji.
Jedynie ktoś myślący samodzielnie będzie w stanie nie tylko – z życzliwością! – zapoznawać się z często skomplikowanymi i wymagającymi wysiłku poglądami, stanowiskami i ideami innych ludzi, ale i wydobywać z nich to, co jest słuszne (choć niekoniecznie użyteczne). Blisko stąd do stanowiska św. Tomasza z Akwinu, dla którego nie było istotne, kto coś mówił lub pisał, lecz to, co ten ktoś mówił lub pisał i ile było w tym prawdy. Sądził bowiem, że od każdego można się nauczyć czegoś wartościowego, z każdej sytuacji można wyciągnąć ważne, zwłaszcza w perspektywie przyszłości, wnioski.
Odpowiadając na tytułowe pytanie: jestem filozofem (tomistą – z wyżej sformułowanymi zastrzeżeniami), by móc nie tylko posiadać wiedzę, ale i rozumieć. Rozumienie bowiem jest koniecznym warunkiem uznania czegoś za (nie)prawdę (pozostawiam z boku dyskusję nad istnieniem i naturą prawdy, zauważając tylko, że nadal nie istnieje zadowalające wszystkich filozoficzne rozstrzygnięcie; ale to pod pewnymi metawzględami… dobrze, ponieważ wtedy istniałaby wyłącznie wiedza, zaś filozofowanie byłoby niepotrzebne). W dalszym ujęciu rozumienie jest również fundamentem teoretycznej kontemplacji, czyli życia w pełni zgodnego z rozumem, otwartego na mądrość. Tę ostatnią św. Tomasz porównuje do zabawy. Jest ona bowiem przyjemna i pożądana dla niej samej. Największą zaś przyjemnością (bo nie tylko fizyczną, ale i duchowo-umysłową) jest dla człowieka szczęście. Bycie filozofem nie daje, rzecz jasna, szczęścia „z marszu”, pozwala jednak na skuteczne odsiewanie ziaren wartości od plew mniemań.
Dodaj komentarz
Komentarze