Tłumaczenie

Leszek Szaruga

Od kilku lat prowadzę wykład poświęcony sztuce przekładu literackiego. Jak każda dziedzina sztuki, tłumaczenie potrafi praktyka i badacza postawić przed problemami dotąd bądź niedostrzeganymi, bądź po prostu nowymi. Kwestia przekładalności lub nieprzekładalności utworu artystycznego rozważana jest niemal od chwili, gdy św. Hieronim podjął ten temat w liście do senatora Pammachiusza znanym pod tytułem De optimo genere interpretandi , co tłumacz tegoż, Władysław Seńko, wyłożył jako O najlepszym sposobie tłumaczenia. Warto zatem zwrócić uwagę na fakt, że polski termin „tłumaczenie” zawiera w sobie także „interpretowanie”. I rzeczywiście, gdy się chwilę zastanowić, ta zbieżność czy raczej pokrewieństwo okaże się oczywistością. Siłą rzeczy bowiem tłumaczenie jest interpretacją. By się o tym dowodnie przekonać, wystarczy zestawić obok siebie dwa tłumaczenia tego samego tekstu, co zwłaszcza w odniesieniu do poezji nie jest zjawiskiem rzadkim. Ale też nie sposób nie zauważyć, że tyczy to także utworów narracyjnych bądź dramatycznych: wszak samych Hamletów Szekspira mamy w polszczyźnie około dwudziestu, co jakiś czas zresztą trafiają nam do rąk nowe przekłady takich klasycznych dzieł, jak Faust Goethego. To są oczywiście bardzo często różne te same dzieła.

Czasem tłumaczenia wzajem się uzupełniają – tak właśnie się dzieje, gdy zabieramy się do czytania polskich wersji dzieła Nietzschego znanego większości pod tytułem Tako rzecze Zaratustra w przekładzie Wacława Berenta, ale dopełnionego przez tłumaczenie Sławy Lisieckiej i Zdzisława Jaskuły i zatytułowanego To rzekł Zaratustra . Berent, tłumacz wybitny, nie zwrócił jednak uwagi na te właściwości utworu niemieckiego filozofa, które jego następcy, doświadczeni przemianami języka literackiego, uznali za godne ekspozycji. W komentarzu do swej pracy piszą: „Przy czym Nietzsche, także filozof języka (ileż na ten temat uwag w samym Zaratustrze !), mistrzowsko wykorzystuje wszelkie jego swoistości. Używając dzisiejszego terminu, chciałoby się powiedzieć, że jest poetą lingwistycznym par excellence. Tyle tu gier słownych, zwłaszcza paronomazji i aliteracji – chwytów, które nie są li tylko poetycką zabawą, ale sięgają najdonioślejszych sensów i znaczeń”. I dziś, kiedy za sprawą McLuhana wiemy, że „środek przekazu też jest przekazem”, te właściwości jego narracji, w czasach Berenta traktowane jako ornament jedynie, winniśmy w tłumaczeniu uwzględniać. I oto pytanie: które tłumaczenie Zaratustry należy polecić nieznającemu języka oryginału studentowi? I naprawdę nie jest to pytanie pozbawione sensu.

Podobnych przykładów jest więcej. Świetny przekład Procesu Franza Kafki pióra samego Brunona Schulza (a w każdym razie przezeń uwiarygodniony) doczekał się niedawno „konkurencyjnego” spolszczenia dokonanego przez świetnego poetę Jakuba Ekiera. Już od samego początku mamy do czynienia z ważnymi przesunięciami akcentów: gdy w dawnej wersji bohater powieści Józef K. zostaje „aresztowany”, w odczytaniu nowszym jest on „pozbawiony wolności”. Pierwsza wersja jest słownikowo poprawna, choć aresztowanie oznacza osadzenie w celi i pozbawienie swobody przemieszczania się w innych przestrzeniach, co, jak wiadomo, Kafka swemu bohaterowi umożliwił. Wersja druga natomiast mówi czytelnikowi, że ów bohater, choć swobody poruszania zaznaje, odarty został z poczucia wolności, poddany zniewoleniu, co z kolei zgodne jest z wymową całego utworu. I ten przykład zdaje się dowodzić trafności wygłoszonego przez Karla Dedeciusa, znakomitego tłumacza polskiej poezji na niemiecki, powiadającego, że tłumaczenie zaczyna się tam, gdzie kończą się słowniki. I nie bez podstaw pisał św. Hieronim: „Jeśli będę tłumaczył dosłownie, zabrzmi to niedorzecznie, jeśli z konieczności coś zmienię w szyku zdań czy w słowach, będzie wyglądało na to, że się sprzeniewierzyłem obowiązkowi tłumacza”.

Nie przypadkiem zbiór esejów poświęconych powołaniu przekładowcy zatytułował Stanisław Barańczak Ocalone w tłumaczeniu . Translacja zawsze przynosi straty i uniknąć tego nie sposób. Ale z drugiej strony bez tłumaczy, wedle przepowiedni Richarda Rorty’ego, nie będzie wieku XXI (a zatem i następnych). Nikt nie nauczy się wszystkich języków, łącznie z dziś już martwymi. Natomiast wiadomo, że wymiana myśli jest warunkiem wzajemnego rozumienia i porozumienia się ludzi. Tłumacze, budowniczy mostów międzykulturowych, są tu współcześnie równie ważni jak w wiekach dawnych budowniczowie katedr (czyli „wolni murarze” – „mularz” to staropolski „murarz”, stąd „wolnomularz” – będący prekursorami masonerii budzącej często niezdrowe emocje). I nie jest przypadkiem, że grupą zawodową najliczniej reprezentowaną w instytucjach Unii Europejskiej, w których każdy ma prawo wypowiadać się we własnym języku, są właśnie tłumacze. Bez nich – a przekłada się tu wszystko z każdego języka na każdy – funkcjonowanie tej wspólnoty międzynarodowej byłoby po prostu niemożliwe.