Ślepe radiometry

Bogdan Bernat

26 kwietnia 1986 roku w Czarnobylu wybucha reaktor elektrowni atomowej. W pierwszych trzech latach po wybuchu w usuwaniu skutków katastrofy uczestniczyło około 800 tys. ludzi. Likwidatorzy biorą udział w niespotykanej dotąd misji. Wielu nie rozumiało, czym jest promieniowanie. Wiedzieli tylko, że to coś złego, ale przecież radiacji nie widać. Wyposażeni w ślepe radiometry, które wieczorem, po wykonaniu zadania, odczytywane były w sztabie, realizowali przez 55 dni swoją misję. Można byłoby ją potraktować jako zaszczyt, powód do dumy, liczyć na wdzięczność społeczeństwa, a jednak często po powrocie do domu likwidatorzy spotykali się z ludzką nieufnością i nieprzychylnością władz. Zdarzało się, że gardzono nimi. Powodem takiego stanu rzeczy było nie tylko ewentualne napromieniowanie, ale nawet sama procedura potajemnego werbunku. Dochodzą do tego mity o wysokości uposażenia likwidatorów, które mieli jakoby otrzymać po zakończonej misji, a także wzrastająca niechęć wobec wszystkich wysługujących się upadającemu w tamtym czasie Związkowi Radzieckiemu. Do dziś zaś tych, co przeżyli, oskarża się o fałszowanie dokumentacji wojskowej w celu korzystania z państwowych przywilejów w postaci dodatków do emerytur, ulg na bilety komunikacji krajowej i miejskiej oraz o nadużywanie opieki medycznej. Dr Paweł Sekuła przez wiele lat prowadził badania nad społecznymi konsekwencjami czarnobylskiej katastrofy. Praca, w której dotarł do likwidatorów skutków wybuchu w elektrowni atomowej w Ukraińskiej SRR, zaprowadziła go na Łotwę. W przeważającej mierze właśnie stąd rekrutowali się ci, którzy mieli „załagadzać” w latach 1986-1988 skutki promieniowania. Weteranami okazali się niegdysiejsi obywatele Łotewskiej SRR narodowości łotewskiej i polskiej. W Czarnobylu spotkali kolegów z Estonii, Litwy, w późniejszym okresie z republik kaukaskich i Rosjan. Praca stanowi zbiór wywiadów ze świadkami, ich wspomnienia z tamtej gorącej wiosny i spojrzenie na katastrofę z perspektywy czasu. Łącznie z komentarzami łotewskich dziennikarzy, a także lekarzy, pracowników socjalnych, byłych wojskowych oraz dzieci likwidatorów, książka tworzy zgrabny, niezwykle wciągający czytelniczo reportaż. Materiał zebrany został w latach 2012-2018 i były to w większości relacje ustne. Wypowiedzi uzupełniono materiałami archiwalnymi: kopiami dokumentacji, notami prasowymi i fotografiami. Przekazy świadków ułatwiają zrozumienie stopnia wykorzystania narodów bałtyckich do usuwania skutków katastrofy. Zaletą Likwidatorów Czarnobyla jest bezpośrednia możliwość oglądu zdarzeń. Czytając reportaż, czułem się niejako prowadzony przez samych świadków przez poszczególne sekwencje tragicznego zajścia. Przypatrywałem się czarnobylskiej zonie, obszarowi przepięknych krajobrazów, który urzekł w pierwszym momencie likwidatorów. Kiedy jednak zaczynają oni opowiadać, z czym zetknęli się w Czarnobylu, nie potrzeba komentarza: Likwidator 1: „W miasteczku Poliśke widziałem mnóstwo pijanych ludzi. Okazało się, że to byli ewakuowani z Prypeci, dawali im wódkę i mówili, że pomaga na radiację”. Likwidator 2: „W Poliśke było nadzwyczaj dobre zaopatrzenie sklepów. Chciałem kupić skórzaną kurtkę, a oni: «Głupiś! Ona jest skażona» – mówią. Ludzie już wtedy zaczynali rozumieć, że sprawa jest poważna (…) Spotkaliśmy tam młodego chłopca i zapytaliśmy, co on tu jeszcze robi (…). A on nam odpowiedział, że nie może opuścić miejscowości, bo nie ma dowodu osobistego. Pan rozumie, co się stało? Odebrali im dowody, żeby nie mogli wyjechać”. Likwidator 3: „Przybyliśmy do miejscowości Nowoszepełyczi i Stari Szepełyczi. Mieszkańcy z innych wiosek mówili, że obydwie zbudowano kosztem «zaoszczędzonych materiałów» podczas budowy Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej oraz miasta Prypeć”.

Bogdan Bernat
Paweł SEKUŁA, Likwidatorzy Czarnobyla. Nieznane historie , Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2019.