Prawda o pojedynczym człowiek
Mam ambiwalentny stosunek do renesansu reportażu we współczesnej polskiej literaturze i niegasnącego zainteresowania czytelników tym rodzajem piśmiennictwa. Z jednej strony sam z ogromnym zainteresowaniem czytam każdą kolejną książkę Małgorzaty Szejnert, Mariusza Szczygła, Filipa Springera czy Jacka Hugo-Badera i uważam, że zarówno w poznawczych, jak i artystycznych poszukiwaniach idą oni w dobrych kierunkach (każde w innym), a uprawiane przez nich pisarstwo to literatura niegorsza niż najlepsze powieści. Niepokoi mnie natomiast odwrót publiczności od literackiej fikcji, u wielu wyrobionych czytelniczo osób budzi ona nieufność jako sposób oglądu rzeczywistości i wyrażania jej rozumienia. Niektórzy zaczynają postrzegać powieść tak, jak nieraz widziane jest kino: jako obszar przynależny do rozrywki, może i wyrafinowanego, ale jednak eskapizmu. To właśnie reportaż lub inne gatunki „oparte na faktach” mają być naprawdę warte czytania, gdyż „tylko prawda jest ciekawa”.
Katarzyna Frukacz pokazuje, jak złożonym pod względem stosunku do opisywanej rzeczywistości zjawiskiem jest reportaż. Dyskusja o tym, czy gatunek ten przynależy do dziennikarstwa, czy literatury pięknej, jest tak naprawdę dyskusją o tym, czy możliwy jest „obiektywny” opis rzeczywistości i czy takie próby mają sens. Autorka nakreśla złożoność relacji między przedmiotem opisu a podmiotem opisującym i demonstruje, jak paradoksalnie subiektywizacja przybliża do prawdy, gdyż pozwala się ustrzec przed naskórkowością. Nie jest tak, że wystarczy suchy, protokolarny opis, a „każdy wyrobi sobie własne zdanie”. Skutkiem często będzie wówczas ślizganie się po powierzchni, dające iluzję „szerokiego spojrzenia”. W rozważaniach Frukacz, gdzieś w tle, pobrzmiewa pytanie Piłata: Cóż to jest prawda? Współczesny reportaż w tym sensie nie kontynuuje już tradycji Kapuścińskiego, a ze swojej prehistorii, choćby Listów z Rosji markiza de Custine’a, gdyż nie próbuje przekazać odbiorcy „prawdy o Afryce/Ameryce Łacińskiej/Rosji”, lecz prawdę o pojedynczym człowieku – rozmówcy reportera – i jego doświadczeniu (a także doświadczeniu samego reportera).
Tym, co moim zdaniem najcenniejsze w pracy Frukacz, jest pokazanie jak najsłynniejsi współcześni polscy reportażyści testują granice gatunku w jego monomedialnej (książkowej) postaci, a także jak w ciągu kończącej się już dekady reportaż staje się coraz bardziej transmedialny. Tezy o rzekomym końcu Galaktyki Gutenberga przytaczane są z dużym dystansem. Inna sprawa, że wskazywane przez autorkę przemiany w przyzwyczajeniach odbiorców nie napawają optymizmem. Eksperymenty, polegające na rozbijaniu koherencyjnej, a momentami także kohezyjnej spójności tekstu, potrafią być (moim zdaniem szczególnie w najnowszych projektach Mariusza Szczygła) naprawdę twórcze, ale jeśli ma to być warunek sine qua non komercyjnego sukcesu, gdyż coraz większy odsetek odbiorców traci zdolność do śledzenia linearnej narracji o znacznej objętości, to odczuwam silny niepokój.
Jednocześnie autorka – i to także warte zauważenia – podkreśla, że zatarcie granicy między kulturą masową i elitarną literaturą nie jest jedynie skutkiem galopującego postmodernizmu, lecz naturalnym skutkiem istnienia wolnego rynku wydawniczego. Komercyjny sukces nie jest skutkiem „zaprzedania się” ani kompromitujących kompromisów po stronie autora, ale dowodem na to, że śmiałe eksperymenty i wysokiej klasy reportaż mogą się po prostu dobrze sprzedawać, bo w Polsce jest znaczna grupa ludzi gotowa zapłacić za możliwość zapoznania się z takimi tekstami lub realizacjami transmedialnymi.
Lektura tej książki pozwala wreszcie dowiedzieć się o szeregu naprawdę ważnych publikacji reportażowych z ostatnich 20 lat, które nie wywołały znaczącego rozgłosu medialnego – gdyby nie Katarzyna Frukacz, nie dowiedziałbym się o Surze Rafała Grzeni i Macieja Moskwy. Dziękuję, autorko.
Dodaj komentarz
Komentarze