Umiar to dobra recepta
Bieganie niczym kąpiele, nie jest tak zdrowe, jak ludzie myślą. Mam kilku przyjaciół, którzy przez lata majoryzowali mnie, twierdząc, że jestem gorszy, bo nie biorę udziału jako zawodnik w meczach i nie biegam. Nie dziw, jako dwudziestolatek byłem wicemistrzem Warszawy w biegu na trzy kilometry, trenowałem jakieś trzy lata, a skończyłem z tym, gdy miałem dwadzieścia dwa, ponieważ zwyczajnie przeszkadzało mi w studiach. Medycyna miała wtedy po czterdzieści godzin zajęć tygodniowo. Dla porównania: polonistyka dwadzieścia. A dziekan nieraz dodawał jeszcze po parę sobotnich godzin z założeniem, że „studenci w niedzielę sobie odpoczną”. Dziś ci sami koledzy, przez lata chodzący na prywatne mecze koszykówki i haratanie w gałę, którzy naśmiewali się ze mnie, że zrezygnowałem z życiodajnego sportu, mają problemy ze stawami. Połowa przyjaciół chodzi z przynajmniej jednym stawem metalowym. Czekają ich dalsze operacje. Drugiej połowie ortopedia wieszczy to samo. A byli ostrzegani. Kpili z innych, że są zacofani, a sami nie zauważyli, że jazda na rowerze jest nieporównanie mniej traumatogenna (uszkodzeniotwórcza), ćwiczy mięśnie i ruchomość stawów, nie niszcząc ich.
Osobnicy po pięćdziesiątce, chodzący ze zmiennym ustawianiem kończyn, należą do grupy tych, którym skończył się życiowy limit kilometrów. Limit ten można obliczyć teoretycznie, aby ułatwić sobie zrozumienie problemu. Obliczam go na 1000 kilometrów marszu rocznie, czyli 5 kilometrów dziennie przy 200-dniowym „roku chodzenia” (w pozostałe dni w normalnych warunkach przechodzi się nie więcej niż 2 km). Myślę, że o ile limit dla danej osoby jest stały, o tyle oszczędzanie tej ilości chodzenia nie jest możliwe ani celowe. Kiedy jednak dochodzą kilometry z dużym obciążeniem stawu, a w wypadku gier w rodzaju tenisa, siatkówki czy koszykówki z obciążeniem gigantycznym – limit kurczy się w przerażającym tempie. Zmniejsza się też proporcjonalnie do wieku, dlatego że tkanki ludzkie starzeją się mimo nieustannej odnowy komórkowej – nie nadążają z odbudową struktury łącznotkankowej i pojawiają się coraz większe ich zakłócenia anatomiczne, nieodwracalne wadliwe układy włókien, warstw itd. Do tego dochodzi zużycie tych tkanek, które nie mają zdolności regeneracyjnych, przede wszystkim nerwowej, chrzęstnej, w dużym stopniu kostnej.
Uważam, że w czasie biegania zużycie stawów zwiększa się w tempie 1:5, to znaczy, że jeden kilometr biegu odpowiada pięciu kilometrom marszu. W wypadku biegu połączonego ze skokami (np. gry zespołowe, lekkoatletyka) jeden kilometr odpowiada dwudziestu kilometrom marszu. Jeśli ktoś przebiega w czasie meczu dziesięć kilometrów, to tak, jakby przeszedł dwieście. To są – podkreślam – moje szacunki. W rzeczywistości mogą być trochę inne, ale chodzi mi o pokazanie rzędu wielkości. Wniosek z tego jest taki, że bieg zmniejsza możliwy życiowy dystans do pokonania w normalnym tempie co najmniej pięciokrotnie. Wszystko wynika z nietrwałości chrząstki, która ma znikomą zdolność regeneracji. Chrząstka stawowa należy do typu szklistego, jest dość krucha, nie ma błony ochrzęstnej (kontakt z naczyniami krwionośnymi ma przez torebkę stawową). Komórki chrząstkotwórcze są w niej umiejscowione luźno w dużych odstępach, dlatego „ślizgacze” stawowe są praktycznie pozbawione zdolności regeneracji. Ubytki, pęknięcia można ratować przez dochrzęstne podanie chondrocytów własnych lub obcych, a nawet komórek macierzystych, ale nie da się tego robić ani często, ani w nieskończoność. Duże zużycie, uszkodzenie, zniszczenie chrząstki obecnie traktuje się jak zniszczenie całego stawu, i tam, gdzie to jest możliwe, przeprowadza się jego wymianę na sztuczny (proteza wewnętrzna, tj. endoproteza z tantalu, ostatnio także opracowywana na miarę, tzw. custom-made ).
A co z kąpielą? To samo. Stosowana bezmyślnie i w nadmiarze szkodzi. Wylegiwania się w wannie nie zalecam, należy do czynności psujnych. Pisałem tu o tym dziesięć lat temu, ale chyba do niewielu to dotarło, a niejeden czytelnik mi nie uwierzył. Teraz piszą o tym badacze amerykańscy. Są ludzie, którzy w ogóle się nie kąpią ani nie myją, i to wcale nie jedynie wśród „niewykształconych z małych miasteczek”. Niestety to się w ich sąsiedztwie czuje. Ale są i tacy, którzy kąpią się dwa razy dziennie. Skóra tych osób starzeje się w dramatycznym tempie. W wieku siedemdziesięciu lat będą pokryci siateczką zmarszczek (wystarczy przyjrzeć się paniom w tym wieku, które przez całe dorosłe życie codziennie rano pokrywały twarz elastyczną maską i wieczorem ją zmywały). A nawet jeśli nie, to przez całe dorosłe a kąpielowe życie będą ponosili skutki codziennego likwidowania fizyko-chemicznych barier ochronnych tworzonych przez skórę, a także braków prawidłowej wymiany termicznej z otoczeniem i pokąpielowej konieczności odnawiania struktur skóry, w tym podporowych, z naskórkiem włącznie. Nie straszę, ale można zachować piękną skórę i dobre samopoczucie, codziennie myjąc ciało w miejscach potliwych, a na kąpiel rezerwować jedynie cztery dni w miesiącu.
Cywilizacja stworzyła zręczne pułapki, ale jest na to sposób: umiar. Wystarczy umiar.
Dodaj komentarz
Komentarze