Moja przygoda z Nauką

Anna Dziedzicka

W związku z artykułem Marka Wrońskiego Przedawnienie się zbliża („Forum Akademickie” nr 7-8/2019) przedstawiam dla przeciwwagi własną historię, też dotyczącą nieuczciwości naukowej. Chodzi tu o nieuczciwość osoby wydającej werdykt, który zaprzecza opinii około pięćdziesięciu profesorów wchodzących w skład dwóch rad wydziału na dwóch różnych uczelniach. Nigdy nie poznałam jego/jej nazwiska – w tamtych czasach (1977-78) Centralna Komisja to był prawdziwy „sąd kapturowy”. Sprawa nie jest jednostkowa, wiem, że ludzie bardziej ode mnie odporni nawet trzykrotnie przedstawiali habilitację, czasem i tak bez skutku. Jestem już na emeryturze. Przeżyłam, bo znam swoją wartość. Ale zadra tkwi przez te wszystkie lata. Podaję swoją historię jako dowód, że nieuczciwość naukowa występuje nie tylko po stronie ubiegających się o stopnie naukowe, lecz także po stronie oceniających.

Kiedy w roku 1955 rozpoczynałam pracę w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Krakowie, los zetknął mnie z wybitnym nauczycielem i uczonym, profesorem Zbigniewem Kaweckim. Przez sześć lat byłam pod jego urokiem jako asystentka, zanim przeniósł się do Warszawy. Profesor – wtedy jeszcze doktor, ale zwyczajowo tytułowaliśmy go profesorem – niedawno wrócił z zesłania na Syberię, gdzie w okropnych warunkach karczował tajgę. Po powrocie do normalnego życia z całą energią rozpoczął pracę dydaktyczną i badawczą na krakowskich uczelniach. Był etatowym pracownikiem Akademii Rolniczej, ale zajęcia prowadził także na AGH, na UJ i właśnie na WSP. Jako wykładowca był gawędziarzem i zajęcia ubarwiał historycznymi anegdotami. Studentów zachęcał do czytania książek i oglądania interesujących filmów, szczególną uwagę zwracał na konieczność ochrony przyrody. Dzięki jego staraniom wprowadzono ten przedmiot do programu nauczania biologów na WSP. W latach 50. kraj dźwigał się ze zniszczeń wojennych i ochroną przyrody nikt się wtedy nie zajmował.

Barwnik i lek

Pasję badawczą profesora stanowiły czerwce (Coccinea ). Są to pluskwiaki równoskrzydłe (Homoptera , Coccinea ), które na skutek osiadłego trybu życia przyjęły postać gruzełków, kuleczek, tarczek itp. Toteż bardzo długo uważano je za narośla roślinne. Dopiero w wieku XVIII stwierdzono, że są to owady. W Polsce, w okresie Średniowiecza i Odrodzenia, znany był i eksploatowany czerwiec polski (Porphyrophora polonica ) dostarczający czerwonego barwnika do tkanin. Samice i larwy tego gatunku żyją na korzeniach rośliny o nazwie czerwiec trwały (Scleranthus perennis ). Po zebraniu i wysuszeniu okazów otrzymywano z nich barwiący proszek. Aby otrzymać kilogram barwnika, trzeba było wyrwać z ziemi ponad 200 tysięcy roślin. Dochód, jaki państwo otrzymywało z eksportu barwnika, w pewnym okresie przewyższał wpływy uzyskiwane ze sprzedaży zboża. W rezultacie dziś ze świecą szukać w Polsce zarówno owada jak i rośliny o nazwie czerwiec.

Szymon Syreniusz (Syreński, 1541-1611) w swoim Zielniku , wydanym pośmiertnie (1616) opisuje inny gatunek czerwca – Kermes quercus – z którego uzyskiwano lek o nazwie Alkermes. Umieszczano go w pudełkach aptecznych z napisem Coccinella (koszenila). Działanie leku opisuje w ten sposób: „Z ciężkich chorób powstającym a do sił przyjść nie mogącym, bardzo prędko posila. W chorobach ciężkich zemdlonym, frasobliwym bez przyczyny, wielkim ratunkiem bywa, używając go po kwincie, a winem dobrym lub małmazyją popijając”. Do Alkermesu dodawano także czerwca polskiego. Od XVIII wieku czerwiec polski został zastąpiony amerykańską koszenilą (Dactylopius cacti ). Biologia i morfologia czerwca polskiego została opisana w wieku XVIII przez J. Ph. Breyniusa. Opisał go także Jakubski w pracy pt. Kilka uwag w sprawie czerwca polskiego (1921). Informacje na ten temat podaje Zbigniew Bela w pięknie wydanej i wspaniale ilustrowanej książce pt. O starożytnych antidotach, złotych pigułkach i innych sprawach związanych z historią farmacji (Kraków, 2013).

W obecnej dobie wykorzystuje się gatunki czerwców produkujące lak i szelak (Laccifer lacca ) w Azji lub dające słodką wydzielinę sprzedawaną jako manna biblijna na Bliskim Wschodzie. Jest to rosa miodowa gatunku czerwca Trabutina mannipara . Inne gatunki czerwców także produkują rosę miodową zbieraną przez pszczoły (spadź) i mszyce. Jeśli występuje w dużych ilościach, może wywoływać na drogach ślizgawicę. Szkodliwość czerwców polega na tym, że żerując na roślinach, wprowadzają do ich soków wirusy i rozmaite toksyny. Powodują obumieranie roślin. Także wydzieliny czerwców w postaci nici i proszków niweczą walory ozdobne roślin, na których żyją. Ponadto na rosie miodowej mogą rozwijać się grzyby czernidłowe, które pokrywają roślinę jakby sadzą, utrudniając jej oddychanie oraz szpecąc. Najbardziej szkodliwym gatunkiem jest tarcznik niszczyciel (Quadraspidiotus perniciosus ). Powoduje on ogromne zniszczenia w sadach owocowych. Te wysoce niekorzystne cechy czerwców powodują, że stale potrzebne są badania nad możliwością niszczenia gatunków szkodliwych.

Polska szkoła

Do lat 50. XX wieku w naszym kraju znano ok. 40 gatunków bardzo pospolitych czerwców, żyjących na drzewach i krzewach. Dopiero badania Kaweckiego i jego szkoły pozwoliły zwielokrotnić tę liczbę. Obecnie znanych jest 170 gatunków z wolnej przyrody, 35 gatunków szklarniowych oraz kilkadziesiąt gatunków „zaklętych” w bursztynie. Stanowi to ok. 20% gatunków znanych w światowej faunie (ich liczbę szacuje się na 4 tys.).

Polska Szkoła Coccidologów powstała w ten sposób, że prof. Kawecki zachęcił do badań nad czerwcami mnie oraz trzy osoby na Akademii Rolniczej. Potem jeszcze dwie osoby na SGGW, kiedy przeniósł się do Warszawy. Łącznie z profesorem grupa badaczy czerwców w Polsce wynosiła siedem osób. Na świecie jest ich około 200. Kontaktują się ze sobą za pośrednictwem czasopisma „The Scale” oraz wydawanej co jakiś czas bibliografii, a także spotykając się co cztery lata na zjazdach naukowych w coraz to innym kraju. Badacze czerwców na świecie stanowią The Coccid Family.

W Polsce szkoła Kaweckiego rozpoczęła badania od rozpoznania gatunków czerwców w rozmaitych regionach kraju. Zbierano i opisywano poszczególne gatunki, usunięto wiele błędów występujących w literaturze przedmiotu – na przykład gatunki opisane jako partenogenetyczne okazały się być biseksualne a monofagi okazały się być polifagami, poznano gatunki żyjące na roślinach zielnych oraz na ich korzeniach. Nastąpiła ścisła współpraca z badaczami czerwców na całym świecie. Dzięki tej współpracy nasze publikacje są im wszystkim znane.

Nie dyskutowało się z CKK

Z inspiracji prof. Kotei zebrałam wyniki części moich badań nad czerwcami w postaci rozprawy habilitacyjnej pt. Badania porównawcze nad odnóżami czerwców (Coccinea) . Do badań posłużyło mi 200 gatunków wypożyczonych z zagranicy. W tamtym okresie (1977 r.) Rada Wydziału Biologii WSP nie miała uprawnień do przeprowadzania habilitacji. Wobec tego jednogłośnie (ok. 20 osób) aprobując tę rozprawę przekazała ją do Akademii Rolniczej. Ok. 20 osób z Akademii Rolniczej (Wydział Biologii Stosowanej) oraz trzech recenzentów mego dorobku (czyli w sumie ponad 40 osób) pozytywnie wypowiedziało się w mojej sprawie. Natomiast superrecenzent (niespecjalista) powołany przez Centralną Komisję Kwalifikacyjną (CKK) zanegował wartość tego dorobku. Profesor Kawecki był już wtedy na łożu śmierci i nie mógł mi pomóc. Napisał tylko: „Skrzywdzono Panią”. Odwołania z obu uczelni nic nie dały, bo z CKK się wtedy nie dyskutowało. To był swoisty „sąd kapturowy”.

Ta sprawa rodziła myśli samobójcze. Pozbierałam się z tego traumatycznego przeżycia zgodnie z dewizą: „wierz w siebie, kiedy nikt nie wierzy” oraz dzięki listom od członków The Coccid Family z wszystkich kontynentów z wyjątkiem Afryki i Antarktydy z prośbą o moje publikacje na temat czerwców. O te publikacje zabiegały uniwersyteckie wydziały przyrodnicze i rolnicze, instytuty entomologii, zoologii, żywności i rolnictwa, Centrum Badania Kawy, Instytut Informacji Naukowej, instytuty ochrony roślin czy British Museum, z następujących ośrodków: Tbilisi (Gruzja), Karnataka (Indie), Lyallpur (Pakistan), Moskwa, Kijów, Leningrad, Ałama-Ata (wtedy ZSRR), Taejon (Korea), Wageningen (Holandia), Londyn, Southampton (Wielka Brytania), Hamburg, Jena, Dusseldorf (Niemcy), Bet Dagan (Izrael), Padwa, Piza, Portici, Palermo, Catania (Włochy), Valbornne, Paryż (Francja), Budapeszt (Węgry), Wellington (Nowa Zelandia), Uppsala (Szwecja), Lizbona, Ponta Delgada (Portugalia), Tajwan, Wilno (Litwa), Bukareszt (Rumunia), Stany Zjednoczone (ze stanów Filadelfia, Wirginia, Maryland, Karolina Północna, Georgia). Potwierdziła się reguła „nikt nie jest prorokiem we własnym kraju”.

Nie było to zamierzeniem, ale niejako przy okazji uczelnia, w której wykonałam te prace, Wyższa Szkoła Pedagogiczna w Krakowie, stała się znana w tych wszystkich miastach i państwach, zwykle pod nazwą High Pedagogical School, ale też jako Teacher Training College. Podsumowując, mogę stwierdzić, że „moja przygoda z Nauką”, mimo traumy, nie była całkiem nieudana.

Dr Anna Dziedzicka , em. adiunkt WSP w Krakowie