Lśnienie Kościelca

Opowieść o historii architektury i emocjach

Makary Górzyński

Trudno byłoby zdać dokładną relację ze sprawy Kościelca. Jestem historykiem zajmującym się budynkami i przestrzeniami, które, kreowane przez ludzi, nieustannie się zmieniają wraz z nimi, przeobrażając także ich samych. Ale kościelecki pałac, dziewiętnastowieczna siedziba rodziny Belzig von Kreutz, to dla mnie coś więcej niż przedmiot badań naukowych. Z wczesnych lat dzieciństwa pamiętam między innymi tamtejszy park rozpostarty na stokach łagodnego wzgórza, z niedostępnym, imponującym pałacem na skarpie. I kręcone schody w cylindrycznej baszcie, po których uwielbiałem się wspinać, myszkując także w zawalonych piwnicach dziwacznej budowli nad brzegiem jeziora. Niby-zamek z grotą, murowanymi wieżami, wiszącymi mostami i tarasami widokowymi to moje najwyraźniejsze, bliskie wspomnienie z Kościelca sprzed dwudziestu pięciu lat. Podziemne tunele wiodące z zamku do groty nad jeziorem są kręte, ciemne i mnożą się w labirynt korytarzy przemierzanych w asyście dorosłych. Obłożone tufem wulkanicznym ściany wznoszą się wysoko, wysoko ponad ziemię, a ciekawość nie daje się zaspokoić. Co jest na górze? Jak wyglądało to miejsce, zanim zarwały się schody? Czego pozostałości wystają ze sztucznego wzgórza oblanego wodą?

Gdy dzisiaj myślę o tych wspomnieniach i patrzę na ruiny sztucznego niby-zamku w kościeleckim parku, wszystko jest już zupełnie inne, mniejsze, ale i wyraźniejsze. Wyobraźnia jednak wciąż podpowiada nowe pytania i nie daje spokoju. Po co pod koniec dziewiętnastego wieku właściciel Kościelca, hrabia Aleksander Cyprian Belzig von Kreutz (1851-1911), wydał majątek na olbrzymi park krajobrazowy, w którym zbudowano między innymi właśnie ów dziwaczny, sztuczny zamek z przystanią? Do czego służyło to miejsce? Wedle czyjego pomysłu, wedle jakich wzorów zostało zaprojektowane i zbudowane?

Więź badacza z miejscem

Urywki z dziecięcej wyobraźni zastępuje próba analitycznego spojrzenia na pawilony i kompozycję kościeleckiego parku. Architektura i przestrzeń stają się wówczas narzędziami kształtowania autoprezentacji twórców parku i właścicieli wspaniałego pałacu, olśniewających swych gości pomysłami, majątkiem czy wyrafinowaniem. Nurtują pytania o to, w jakich okolicznościach architekci z nieodległego od Kościelca Kalisza zaprojektowali i zbudowali dla rodziny Kreutzów wspaniałą rezydencję letnią. Aleksander von Kreutz i jego żona Elizawieta Pietrowna Wojejkow (1852-1934) należeli bowiem do rosyjskiej elity arystokratycznej przełomu XIX i XX wieku. Ich siedziba w Królestwie Polskim – w pogranicznym regionie kaliskim, blisko granicy zaborczych imperiów Rosji i Niemiec – miała też znaczenie jako miejsce spotkań towarzyskich wysoko postawionej elity władzy. Mnożą się więc pytania, a architektura analizowana nowoczesnymi metodami – jako przestrzeń kreująca nasze zachowania, wrażenia, postawy – może się stać jednym ze źródeł odpowiedzi.

Gdy byłem dzieckiem, wyobraźnia podpowiadała mi w Kościelcu baśniowe scenariusze, zasłyszane z bajek czy widziane w filmach. Przywoływałem tamte wspomnienia, zajmując się monografią historyczną pałacu Kreutzów już jako student. Ostatecznie analizę architektury i kompozycji parkowej w odniesieniu do pozycji właścicieli i funkcji kulturalnej czy politycznej ich rezydencji podejmowałem kilkukrotnie, co jakiś czas wracając do Kościelca z nowymi ustaleniami. Tym razem chciałbym się podzielić kilkoma refleksjami, a może raczej osobistymi zapiskami. Przekonałem się, jak mocna może być emocjonalna więź badacza z miejscem, o którym chce stworzyć opowieść, odsłonić przeszłość w całym jej skomplikowaniu.

Nagroda za służbę w armii

Kościelec to niewielka, wielkopolska miejscowość o średniowiecznej genezie, szczycąca się romańskim kościołem św. Andrzeja Apostoła i rolą przedrozbiorowej siedziby starostwa kolskiego. Zupełnie nowy rozdział w jej dziejach otworzył rok 1836, kiedy w ramach popowstaniowych represji car rosyjski Mikołaj I nadał generałowi kawalerii Gwalbertowi Cyprianowi von Kreutz (1777-1850) znaczną część dóbr rządowych Koło, tworząc ogromny majątek kościelecki. Hrabiowska rodzina Kreutzów, wywodząca się z Bełżyku na Łużycach i żyjąca w Prusach i krajach niemieckich, od połowy XV stulecia była związana z dziejami Polski. Jej przedstawiciele wielokrotnie zapisywali się w militarnych, dyplomatycznych czy naukowych dziejach Rzeczypospolitej i krajów ościennych. Sam Gwalbert Cyprian po rozbiorach brał udział w wielu kampaniach wojennych i cieszył się sławą znakomitego dowódcy rosyjskiego. W czasie powstania listopadowego walczył na czele korpusu rezerwowego kawalerii i brał udział w szturmie Warszawy. Nadanie Kościelca było więc carskim wynagrodzeniem za wieloletnią służbę w armii rosyjskiej.

Dopiero w latach osiemdziesiątych XIX wieku rodzina Kreutzów – na co dzień mieszkająca w Petersburgu – wybudowała na gruntach dawnej starościńskiej siedziby wspaniały pałac. Stało się tak za sprawą wspomnianych już małżonków Aleksandra Cypriana i Elizawiety. Oprócz rezydencji, projektowanej przez kaliskich architektów Józefa Chrzanowskiego i Eugeniusza Oraczewskiego, właściciele stworzyli ponad dwudziestohektarowy park wabiący zmysły rozbudowanym programem pawilonów, takich jak przystań, meczet i minaret, zamek z grotą-przystanią czy most nad szosą, łączący park północny i południowy.

W rękach Kreutzów dobra pozostawały do wybuchu I wojny światowej. Decyzją władz odrodzonej Rzeczypospolitej w 1919 roku majątek kościelecki ponownie stał się własnością skarbu państwa, pełniąc funkcje szkoły rolniczej i placówki naukowo-badawczej lub ośrodka doradztwa rolniczego. Pałac i park, choć oszczędzone przez zniszczenia i grabieże II wojny światowej, zostały w XX wieku przekształcone i zubożone, tracąc wiele pierwotnych elementów wystroju i popadając w ruinę. Szczęśliwie od 2016 roku, po kompleksowym remoncie i adaptacji przywracającej pałacowi dawną świetność, miejsce to jest siedzibą Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych. Nowy właściciel stał się też mecenasem badań historycznych nad Kościelcem, jedynym tak dobrze zachowanym pałacem arystokracji rosyjskiej z XIX wieku w Polsce i wyjątkowym zabytkiem architektury oraz ogrodnictwa.

Poszukiwałem śladów, dokumentów, wspomnień

Na zaproszenie władz szkoły podjąłem się dalszych badań naukowych nad dziejami rezydencji Kreutzów, odwiedzając archiwa państwowe i prywatne, szukając potomków dawnych właścicieli i relacji, wspomnień, starych fotografii czy planów. W pewnym momencie moją obsesją stała się chęć odtworzenia pierwotnego wyglądu parku i pałacu. Poszukiwałem śladów, dokumentów, wspomnień, które oświetliłyby architekturę i kościelecki pejzaż w pełny, dokładny sposób. Frapowały, irytowały białe plamy w dziejach, niewiedza o dawnych właścicielach, cząstkowe ustalenia badaczy, hipotezy. Nieustannie zaskakiwały też kolejne odkrycia w czasie renowacji: wychodzące spod przemalowań ścienne freski, dekoracje, ślady przebudów. Oprócz naukowej komparatystyki i analizy architektury rezydencji – zaprojektowanej w nawiązaniu do włoskich i francuskich pałaców XVI-XVII wieku, pięknymi tarasami otwartej na park i przyrodę – wykorzystywałem metody archiwisty, genealoga, a może i detektywa, poszukując ludzi i śladów, które pomogłyby odpowiedzieć na pytania o przeszłość tego miejsca. Praca ta, pełna niespodzianek i przypadków, oznaczała zanurzenie się w czyjejś prywatności, wstęp do świata rodzinnych pamiątek, wspomnień, albumów ze zdjęciami pełnymi bliskich komuś osób związanych z Kościelcem.

Gdy w latach 2003-2004 Maria Dunaj z domu Wawrzynkiewicz spisywała wspomnienia sięgające roku 1932, przedwojenny obraz parku kościeleckiego musiał być dla niej nadal żywym przywołaniem lat dzieciństwa. W zachowanym maszynopisie pojawiają się informacje o tajemniczym ogrodzie pełnym rzadkich drzew i krzewów widzianych w życiu po raz pierwszy, mrocznych zarośli, ptasich kolonii, nieczynnych fontann i rozpalających wyobraźnię baśniowych budowli. Przewodniczką po krainie parku jest dla Marii Alina, córka ogrodnika mieszkającego w przypałacowej oficynie. Maria Dunaj wspomina jedną z historii opowiedzianych przez nią o parku, w którym obie inscenizowały sceny z bajek, odgrywając role księżniczek i wróżek: „W pałacu podobno mieszkał magnat cesarski, który prowadził bardzo wystawne życie. Odbywały się w nim przyjęcia, huczne bale, a po stawie pływały gondole”. Z kolei w Dzienniku znakomitego scenografa i malarza, potomka rodu Andrzeja Kreutza Majewskiego (1934-2011), czy też w rozmowach, jakie dane mi było z nim przeprowadzić, położony na skarpie pałac ożywał jako miejsce powikłanych splotów rodzinnych perypetii. Stawał się ekscentryczną siedzibą tajemniczego przodka, obdarzonego artystycznymi zdolnościami hrabiego Aleksandra Cypriana. Jednocześnie grał rolę mrocznej scenerii niedomówień i tabu, jakim otoczona była postać nieślubnego, pierwszego syna arystokraty, którego był prawnukiem.

Jeszcze inną perspektywę przyniosły mi nawiązane przypadkowo kontakty z Aleksandrem van Assendelftem, innym prawnukiem fundatorów pałacu. Dotarliśmy do pamiątek z rodzinnych albumów fotograficznych Kreutzów, którzy w 1914 roku opuścili Kościelec, uciekając następnie do Europy Zachodniej z ogarniętej wojną domową Rosji. Ich potomkowie po przemianach demokratycznych w Polsce odwiedzali dawny dom rodzinny. I chociaż kontakty te były sporadyczne, udało się nawiązać stałe relacje między nimi a obecnymi gospodarzami Kościelca, doprowadzając do wymiany historycznych materiałów i oficjalnej wizyty. Cenne rodzinne precjoza, notatki, dokumenty, rozproszone przez wojenne zawieruchy, a zebrane przez Aleksandra van Assendelfta, trafiły także i do Kościelca. Wraz z nimi przybyły dziesiątki zdjęć ukazujących to miejsce w czasach, gdy było jedną z najwspanialszych siedzib arystokratycznych na ziemiach polskich, uwikłaną w imperialną politykę Rosji. A przez to i do niedawna nieobecną w naszej historii architektury, zapomnianą, lecz dziś zachęcającą do odwiedzin i poznania niezwykłych losów tego miejsca.

Pęknięcia, niejasności, enigmatyczność

Gdy zacząłem postrzegać charakter historii jako wrażliwej na społeczne przemiany opowieści, zbudowanej na fragmentach danych, poetyka nieostrych fotografii, cudem ocalałych szczątków, chaosu informacji, ich braku budowała moje drogi doświadczania Kościelca jako przedmiotu badań. Zebrane z różnych źródeł reprodukcje i odbitki tworzą zaskakująco rozległe archiwum ikonograficzne pałacu i parku. Dysponując współczesnymi narzędziami cyfrowymi, historyk staje wobec nadmiaru obrazów. Nadaje mu zarówno fabularną ramę kontynuacji i trwania, pisząc historię. Ale odkrywa też pęknięcia, niejasności, enigmatyczność postaci i czasu. „Być może dlatego że jestem uradowany (lub zmartwiony) faktem, iż rzecz należąca do przeszłości poprzez swoje bezpośrednie promieniowanie (lśnienie) rzeczywiście dotknęła powierzchni, której teraz dotyka mój wzrok – nie lubię Koloru” – wyznał Roland Barthes w Świetle obrazu . W refleksji o fotografii widzę egzystencjonalne doświadczenie „widma” przeszłości. Wyczuwam podobny nastrój i w mojej relacji z zapisami, z „lśnieniem” obrazów kościeleckiej rezydencji. Dzielę się więc emocjami, które przywołują nie tylko najdawniejsze, własne wspomnienia z Kościelca, ekscytacją poszukiwaniami nieznanych źródeł, jak i rozmowami z pamiętającymi to miejsce ludźmi. Myślę o tym czasie z wdzięcznością za zaufanie i ze wzruszeniem, że mogłem stać się dla kogoś nie tylko historykiem, ale i może czasem powiernikiem zbierającym emocje wywoływane przez architekturę i przestrzeń, z Kościelcem powiązane poprzez pamięć o życiu swoim i bliskich komuś osób.

Nieostre, rozmyte fotografie, zniekształcone nie tylko w momencie pierwotnego odwzorowania, ale i poprzez czas, przypominają o stwierdzeniu Haydena White’a, podkreślającego, że zdarzenia w naszym życiu nie układają się wcale w kształty znane z książkowej, historycznej „opowieści”. Sądzę, że w moim doświadczeniu Kościelca jako historii jest zapisana właśnie owa potrzeba oswajania, tworzenia od nowa rzeczy poprzez słowo ścigające upływający czas. Towarzyszy jej świadomość utraty, którą przykrywa język usiłujący poprzez opowieść nieudolnie przywołać to, co przeminęło: miejsca, przedmioty i ludzi, których nie ma. Architektura jest jednak źródłem pamięci, historią codzienności, często tej najbardziej niezwykłej, dając nadzieję trwania, lśnienia.

Mgr Makary Górzyński , historyk sztuki, Instytut Historii Sztuki Uniwersytetu Warszawskiego, Kaliskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk