Za drzwiami laboratorium

Dlaczego świat naukowy powinien zwiększyć zaangażowanie w popularyzację nauki?

Paulina Mozolewska

Osoby nieznające specyfiki pracy w instytucji naukowej uważają, że badacz spędza dnie głównie na pracy laboratoryjnej lub prowadzeniu wykładów. Sami uczeni mogą się poczuć takimi założeniami nieco dotknięci, ponieważ wachlarz ich codziennych zadań jest dużo szerszy. Zawiera się w nim poszukiwanie sposobów finansowania badań, ciekawych konferencji czy przygotowywanie wniosków grantowych, konkursowych i przetargowych. Nie możemy zapominać o całej liście obowiązków administracyjnych związanych z raportowaniem postępów realizacji projektów oraz opieką nad doktorantami i pozostałymi członkami zespołu. Poza tym naukowiec musi jeszcze znaleźć czas na przygotowanie publikacji naukowej oraz cały proces publikacyjny. Nie będę nawet wspominać o obowiązkach związanych z pełnieniem dodatkowych funkcji, np. kierownika katedry czy redaktora czasopisma, a to i tak nie wszystko. Czy w tak wypełnionym dniu pracy badacze znajdują jeszcze czas na zaangażowanie w popularyzację nauki? Niezbyt często. A czy powinni?

Zmarnowany wysiłek czy obowiązek wobec podatników?

Popularyzacja nauki najczęściej zajmuje jedno z ostatnich miejsc na liście rzeczy do zrobienia. Głównie dlatego, że zaangażowanie w taką działalność jest gorzej punktowane w ocenie pracowniczej niż efekty wszystkich pozostałych czynności. Poziom nakładu pracy w stosunku do możliwych korzyści jest marny, więc przekładanie misji popularyzacyjnej na spokojniejsze czasy nie powinno dziwić. Niestety, kiedy tylko skończy się praca nad nowym projektem czy zakończy się rok akademicki, trzeba nadgonić pisanie publikacji i na informowanie społeczeństwa o badaniach czasu znowu brakuje.

Znajdą się uczeni, którzy uważają popularyzację za zmarnowany wysiłek. Ich zdaniem potencjał utalentowanego badacza lepiej nakierować na prowadzenie badań naukowych. Inni cenią zaangażowanie w mówienie o nauce szerszemu gronu odbiorców, jednak sami uważają, że nie mają do tego odpowiednich predyspozycji. Są też tacy, którzy próbowali, jednak ich działalność spotkała się z rozczarowującym efektem lub nieprzyjemnym odbiorem przez kolegów z pracy. Po co w ogóle poświęcać czas na informowanie społeczeństwa o tym, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami laboratoriów?

Pierwszym argumentem, który często się pojawia w takich dyskusjach, jest sposób finansowania badań naukowych. Na prace badawcze realizowane z publicznych pieniędzy składa się każdy obywatel płacący podatki. Można uznać, że informacje o ich efektach są dostępne w artykułach naukowych. Wydaje mi się jednak oczywiste, że takie prace rzadko docierają do szerszego grona odbiorców. Powodem jest używanie trudnego, branżowego języka czy ograniczony dostęp do tego typu publikacji.

Żyjemy w czasach, w których prawie każdy dorosły człowiek nosi ze sobą mały komputer. Dostęp do Internetu pozwala na nieograniczone możliwości poszukiwania informacji. Rozwiązanie sporu z rozmówcą jest możliwe już po kilku uderzeniach w ekran smartfonu. Wystarczy mniej niż pięć minut, aby się dowiedzieć, które grzyby są jadalne, co robić w przypadku poparzenia słonecznego, nad czym obecnie pracuje NASA i jakie są ostatnie trendy żywieniowe. Możemy się buntować przeciwko takiej tendencji, jednak nasz sprzeciw nie na wiele się zda. Im szybciej zrozumiemy, że dziś właśnie w taki sposób duża część społeczeństwa poszukuje odpowiedzi na pytania, tym szybciej będziemy mogli się w tej rzeczywistości odnaleźć.

Internet i rola autorytetów

Warto zachować w pamięci to, że Internet jest bardziej chłonny niż gąbka. Przyjmie wszystko i w każdej ilości. Z tego powodu znajdziemy w nim zarówno fakty, jak i totalne bzdury. Dodatkowym zagrożeniem jest to, że wielu użytkowników traktuje informacje zamieszczone w Internecie jako prawdy objawione i nie podejmuje żadnych prób ich weryfikacji. Ci, którzy rozumieją potrzebę sprawdzania treści, często nie wiedzą, jak to robić i porzucają starania. Poszukiwanie odpowiedzi na pytania związane z bezpieczeństwem szczepień, katastrofą klimatyczną czy kształtem naszej planety przeniosło się do Internetu, w którym znaleźć można masę nieprawdziwych informacji. Często są one efektowne, opakowane w przyjemny i lekki styl, podpowiadają łatwe rozwiązania.

Przy tak szerokim dostępie do informacji rola dotychczasowych autorytetów bardzo się zmieniła. Zdobycie tytułu naukowego przestało być tożsame z przyjęciem zaufania społecznego w pakiecie. Surowość naukowca nie wytrzymuje konkurencji ze strony empatycznej i przyjaznej narracji pseudonaukowych guru. Mimo że wyniki raportu Wellcome Global Monitor 2018 wskazują, że aż 83% Polaków całkowicie bądź częściowo ufa naukowcom, to ta pozostała część obywateli swój brak zaufania wyraża bardzo głośno. Zdarzają się nawet oskarżenia o celowe manipulacje faktami. W tym samym czasie aż 44% Polaków całkowicie lub częściowo ufa znachorom. Takie statystyki powinny zadziałać jak zimny prysznic. Jeżeli w tym momencie mój wywód wciąż nie przekonał czytelnika do konieczności popularyzacji nauki, to może czas na bardziej obrazowy argument. Można uznać, że jednym z celów nauki jest odpowiadanie na różnorodne pytania. Jakie znaczenie będzie miało odnalezienie odpowiedzi, jeżeli społeczeństwo nie będzie chciało ich zaakceptować? Cóż nam po sposobach na walkę z głodem na świecie czy skuteczną profilaktykę chorób, jeżeli nie będziemy mogli ich zastosować?

Według mnie rozwiązaniem może być pogłębienie dialogu ze społeczeństwem. Internet jest do tego idealnym narzędziem, ponieważ pozwala dotrzeć do niezwykle dużej grupy odbiorców. Wciąż wzrasta zainteresowanie informacjami ze świata nauki, dlatego już nie tylko największe portale informacyjne mogą pochwalić się zakładką „nauka”. Nie chciałabym takich kolumn oceniać całościowo, jednak pozwolę sobie wyrazić opinię, że w wielu przypadkach ich poziom jest daleki od przyzwoitego. Zdarzyło mi się znaleźć artykuł opublikowany przez popularny portal sugerujący, że kuracją na zakażenie wirusowe będzie terapia antybiotykami. Nawet po wielu komentarzach sugerujących błąd, nikt z pracowników portalu nie pokusił się o sprostowanie. Takie przykłady można mnożyć. Ponadto warto wiedzieć, że w takich miejscach pracuje sztab specjalistów znających algorytmy internetowych wyszukiwarek. Z tego powodu ich teksty znajdują się na szczycie rezultatów poszukiwań. Poza elastycznym podejściem do poprawności merytorycznej kolejną zbrodnią jest formułowanie krzykliwych, nieprawdziwych nagłówków. Nie ma nic złego w interesującym nagłówku zachęcającym do poznania pozostałej części tekstu, o ile nie wprowadza on czytelnika w błąd. Badania wskazują, że migające nam przed oczami tytuły mogą pozostawiać w mózgach ślad i wpływać na nasze opinie, więc jest to tym bardziej niebezpieczne.

Odpowiedzialność za słowo

Poza dużymi portalami informacyjnymi w przestrzeni polskiego Internetu znajdziemy nieliczne, ale popularne treści publikowane przez samozwańczych popularyzatorów nauki. Tacy twórcy prowadzą własne blogi, nagrywają profesjonalne materiały wideo, a nawet rozpoczynają zasiedlanie aplikacji podcastowych. Zaangażowanie oraz umiejętności marketingowe pozwalają im się cieszyć dużym zaufaniem wśród swoich odbiorców.

Czy w takim układzie popularyzacja wywodząca się bezpośrednio od naukowców jest w ogóle potrzebna? W gronie najpopularniejszych polskich popularyzatorów nieliczni posiadają ponadprzeciętne wykształcenie w obszarze, którym się zajmują. Wielu tworzy materiały o bardzo szerokim zakresie tematycznym. W takim koktajlu nietrudno o błędy. I chociaż pomyłki zdarzają się każdemu i w każdej dziedzinie, to te mają ogromne zasięgi. Niektórzy twórcy mogą się pochwalić nawet ponad stoma tysiącami obserwatorów w mediach społecznościowych. Oznacza to, że przynajmniej teoretycznie ich słowa codziennie mogą trafić do większej liczby odbiorców niż ogromna część publikacji naukowych podczas wielu lat swojego istnienia. To odpowiedzialność, z której nie wszyscy zdają sobie sprawę. Wykształcenie nie jest tożsame ani z rzetelną wiedzą, ani umiejętnością jej przekazania. Często wiąże się jednak z doświadczeniem i swobodą w konkretnym temacie. Wyobraźmy sobie, jak wytłumaczy naprawę pojazdu osoba, która sama dopiero co nauczyła się ją wykonywać, a jak mechanik z wieloletnim doświadczeniem, znający wszystkie zależności między elementami budującymi pojazd.

Zdarzają się osoby, które konsultują swoje materiały ze specjalistami. Jest to jak najbardziej godne pochwały, jednak zabiera naukowcom możliwość mówienia własnym głosem. Jeśli w głowie czytelnika właśnie pojawia się argument, że to dlatego, iż naukowcy po prostu nie chcą mówić o nauce, to już go odpieram. To nieprawda. Powstaje coraz więcej inicjatyw świadczących, że jest odwrotnie. Zwłaszcza młodzi naukowcy chcą się angażować w działalność popularyzacyjną, mają jednak problemy z oszlifowaniem swoich umiejętności, znalezieniem sposobu komunikacji czy przebiciem się przez bariery stawiane przez jednostki naukowe. Spotkałam się z opinią, że angażujący się w działania popularyzacyjne są przez kolegów z pracy odbierani jako osoby „mające parcie na szkło”, którym zależy na autopromocji. Doświadczenie specjalistów od marketingu jasno wskazuje, że bardzo skuteczną formą przekazu jest bezpośrednia wypowiedź konkretnej osoby. Takie podejście pozwala na zaangażowanie nie tylko umysłów odbiorców, ale również ich emocji, a to one często decydują o naszych poglądach. Połączenie poprawnej merytorycznej treści z osobowością budzącą sympatię jest najlepszą możliwą mieszanką cech skutecznego popularyzatora nauki.

Poprawność i szacunek

Będąc zaangażowaną w popularyzację, z zainteresowaniem śledzę sposoby prowadzenia działalności przez kolegów i koleżanki po fachu. Niestety zdarza mi się obserwować, delikatnie mówiąc, nieeleganckie praktyki. Rosnąca popularność może doprowadzić do nadmiernej pewności siebie i owocować nie tylko bylejakością, ale również zarozumiałością i poczuciem nieomylności. Treści, które wykazują brak szacunku do drugiego człowieka, podsycają nienawistne komentarze i wykazują przekonanie o wyższości ich autora, są wizerunkiem, który trafia zarówno do odbiorcy podzielającego opinie autora, jak i do jego oponentów. Zachowanie pojedynczej osoby może być odebrane jako wizytówka całego świata naukowego, zwłaszcza przy ograniczonym dostępie do innych wzorców. Ośmielam się twierdzić, że nie taką reprezentacją chcieliby się poszczycić naukowcy. Zaznaczę, że powyższe obserwacje nie dotyczą twórców o niewielkim zasięgu, a bardzo popularnego w sieci głosu.

Możemy się zastanawiać, czy popularyzacja jest zawsze dobra. Trudno o jednoznaczną odpowiedź. W mojej opinii nauka nie powinna wchodzić w schematy telewizyjnego celebrytyzmu i chociaż ważne, byśmy o niej mówili, to równie istotne powinno być to, co i w jaki sposób mówimy. Z tego powodu dbałość o merytoryczną poprawność oraz treść pełna szacunku powinny być koniecznymi cechami dobrej popularyzacji. Zasięg i popularność mogą przyjść w drugiej kolejności, ale pogoń za nimi nie może usprawiedliwiać zaniedbań w wymienionych obszarach. Niestety nie zawsze tak jest.

Niepokoi mnie również trend, który zaobserwowałam podczas wielu szkoleń z popularyzacji czy spotkań z dziennikarzami. Głos sugerujący, że każda uwaga mediów skierowana na tematy naukowe jest dobra i powinniśmy się godzić na kompromisy, np. w aspekcie mylących nagłówków, powinien zostać uciszony. Oczywiście szukanie złotego środka jest jak najbardziej godne pochwały, ale tylko w przypadku, kiedy respektuje najważniejsze potrzeby obydwu stron. Potrzebą nauki jest to, aby była ona wyrażana w sposób zgodny z obecną wiedzą. I chociaż nad formą jej dostarczania powinniśmy pracować, nie wolno nam zgubić najważniejszego przekazu. Powinniśmy dążyć do nawiązania relacji z mediami, która będzie godnie reprezentować filary nauki i w moim odczuciu żadne ustępstwa w tym obszarze nie mogą zostać usprawiedliwione.

Z tych powodów apeluję do świata naukowego o włączenie się w aktywną popularyzację. Twórzmy własne kanały komunikacji naukowej, które będą odpowiadały naszym standardom. Nie bądźmy zarozumiali i uczmy się form przekazu od tych, którzy się na tym znają. Nawiązujmy emocjonalne relacje z odbiorcami, bazujmy na różnorodnych metodach przekazywania informacji, ale nie zapominajmy o najważniejszym, czyli zgodności z wiedzą naukową oraz szacunku dla osób o odmiennych poglądach lub mniejszej wiedzy.

W tych działaniach inspirujmy się tym, co okazało się skuteczne, chociażby za zachodnią granicą naszego kraju. W Stanach Zjednoczonych prawie każdy zespół naukowy ma stronę internetową, na której raportuje efekty swoich prac. I chociaż w wielu przypadkach chodzi raczej o promocję własnych osiągnięć, to przy okazji oswaja to społeczeństwo z obecnością nauki prezentowanej przez naukowców w Internecie. Społeczeństwo chce wiedzieć i szuka odpowiedzi. Jeśli nie wyjdziemy mu naprzeciw, zrobi to ktoś inny, w sposób niekoniecznie zgodny z naszymi standardami.

Nie zrażać ludzi

Na koniec mam kilka prostych wskazówek, które pomogą w pierwszych krokach do skutecznej komunikacji naukowej. Postaraj się dowiedzieć, jakie są potrzeby odbiorców. Co ich niepokoi, co najbardziej interesuje. Nie bez powodu specjaliści od technik negocjacyjnych sugerują, że rozmowę należy rozpocząć od wysłuchania, czas na wypowiedzi będzie później. Nie zrażaj do siebie ludzi. To, że masz rację, wcale nie oznacza, że nie musisz się liczyć ze zdaniem innych. Obrażanie partnera na samym początku dyskusji jest najgorszym sposobem na znalezienie porozumienia. Jeżeli chcemy, aby druga strona wysłuchała naszych argumentów, musimy pokazać, że niezależnie od jej poglądów traktujemy ją jako osobę ważną. Dobrym pomysłem jest poszukiwanie wspólnej płaszczyzny. Rodzic nieszczepiący dzieci nie robi tego bez ważnego w jego mniemaniu powodu. Stara się dbać o zdrowie swojego malucha. Jeśli druga strona ma takie same potrzeby, to zbudowanie na niej bazy do dalszej rozmowy jest bardzo dobrym pomysłem.

Sposobów na popularyzację jest mnóstwo. Wyjątkowo gorąco zachęcam do wykorzystania Internetu ze względu na jego zasięg, ale nie jest to jedyne rozwiązanie. Nie każdy naukowiec musi się zajmować popularyzacją, ale każdy może wspierać w tych działaniach swoich współpracowników, zamiast podcinać im skrzydła. Walczmy również o zmiany systemowe, które wreszcie pozwolą na odpowiednie docenienie takiego zaangażowania i zachęcą innych do podobnych działań.

Dr Paulina Mozolewska , autorka bloga popularnonaukowego http://naukowka.pl/ oraz kanału w serwisie YouTube https://www.youtube.com/channel/UCGqiRfFxa8qw-6YpDN1YRWA oraz finalistka konkursu FameLab 2018. Laureatka konkursu Skomplikowane i Proste w roku 2016