Punktowanie

Leszek Szaruga

Ogłoszenie listy punktowanych czasopism naukowych budzi jeśli nie wątpliwości dotyczące profesjonalnego ich doboru, to w każdym razie sporo emocji. W szczególności uwagę zwraca obecność na liście pisma podejmującego kwestie związane z parapsychologią („Journal of Parapsychology”). Parapsychologia oczywiście nauką nie jest i nie wątpię, że ktoś, kto ten tytuł umieścił w wykazie, z całą pewnością zdawał sobie z tego sprawę. Parapsychologia nauką nie jest, lecz przecież – i to byłoby dobre uzasadnienie włączenia periodyku do zbioru publikacji punktowanych – jest zjawiskiem społecznym poddającym się badaniu: wszak wiele osób jest w tą działalność zaangażowanych, muszą też istnieć jakieś powody, dla których ten rodzaj działalności podejmują, ma to wszystko jakiś oddźwięk społeczny i tym samym warte jest wysiłku badawczego. Podobnych zjawisk jest zresztą więcej, dość wspomnieć choćby szamanizm, wróżbiarstwo czy alchemię. Wciąż nie brak badaczy, często traktowanych z pełną powagą, którzy swój wysiłek poznawczy dedykują (modny termin, wciąż się u nas coś czemuś dedykuje) takim problemom, jak niezidentyfikowane obiekty latające czy działalność szeptunów. Czemuż więc ludzie, którzy życie tym problemom poświęcają, nie mieliby jeśli nie sami zdobywać punkty za swe publikacje, to przynajmniej stać się, podobnie jak ich praktyki, obiektami godnymi naukowej refleksji? Prawdziwa nauka jest wszystkożerna. Inna sprawa, że nie wszystko jest w stanie strawić.

Ocena naukowości jakichś badań może budzić spore kontrowersje. Swego czasu, bodaj w latach 60. ubiegłego stulecia, ukazał się (chyba na łamach „Polityki”) głośny artykuł poddający krytyce doktorat poświęcony grze w palanta. Śmiechu było przy tej okazji co niemiara. Oto jakiś palant pisze rozprawę o palancie, cha, cha, cha! No i dochodzenie: kim jest promotor, kim są recenzenci… Oczywiście rzecz dziennikarsko atrakcyjna i przysparzająca autorowi sporo rozgłosu. Niemniej przecież, gdy się sprawie uważniej przyjrzeć, jest o czym pisać: o tradycji, o zasadach gry zespołowej, o regułach i ich przestrzeganiu, o typie predyspozycji zawodników itp. Gdyby artykuł dotyczył krokieta czy – jeszcze poważniej – golfa, wówczas nikt by sobie już na takie wolne żarty nie pozwalał. Ale palant… Już sama nazwa dyscypliny skłania do uciechy. Palant i nauka – to nie może być poważne zestawienie. Pewnie dla ludzi niezorientowanych w tej problematyce nie może, ale dla profesjonalistów sprawa warta jest gry. Ostatecznie decyduje merytoryczna wartość opracowania, nie od rzeczy będzie też jego inspirujące oddziaływanie na innych badaczy.

Rzecz w tym, że te wartości niewiele znaczą dla urzędników. Więcej – dla nich nie mają żadnego znaczenia, gdyż nie dadzą się zważyć ani zmierzyć. Dla nich liczą się punkty, a te przydziela się wedle woli dysponentów pieniędzy i władztwa. Opracowuje się zatem listy wydawnictw oraz czasopism i przydaje im odpowiednią wycenę. By jednak nie posądzono urzędników o samowolę i brak profesjonalizmu, powołują oni zespoły doradcze złożone z utytułowanych i mających autorytet naukowców, którzy przedstawiają im własne propozycje takich wykazów. Rzecz w tym, że owe propozycje nie muszą być w pełni uwzględniane, są jedynie podkładką dla biur i politycznych, jak u nas, zespołów decyzyjnych, które uwzględnią przedłożone im projekty albo ich nie uwzględnią. Łatwiej podjąć decyzję w wypadku względnie oczywistych kryteriów dotyczących nauk ścisłych i przyrodniczych, trudniej w humanistyce – tu czasem o wpisaniu na listę bądź o z niej wypisaniu przesądza uznanie jakiegoś tytułu za ważny bądź niegodny „ideologicznie”. Z udostępnionych materiałów wiadomo, że decyzje ministerstwa w tej sprawie kwestionują socjologowie i literaturoznawcy.

O arogancji decydentów może zaświadczyć list dyrektora Departamentu Nauki w resorcie ministra Gowina, Aleksandra Dańdy, skierowany do profesorów, którzy opracowywali propozycje list czasopism punktowanych, w którym czytamy: „Po dniu 15 maja 2019 r. udostępnianie oraz przekazywanie do innych celów wszelkich posiadanych zbiorów odnośnie prac związanych z tworzeniem listy czasopism jest uznawane za niedopuszczalne”. Oto jak państwo profesorowie zostali wypunktowani: wszelkie notatki i zapiski związane z pracami w komisjach powinny być utajnione. I tak właśnie jest: pan dyrektor Dańda żąda, by uległy one „utylizacji”. Wszelkie ślady mają zostać zatarte. I cicho-sza, ani mru-mru, drodzy, szanowni państwo profesorowie. Zrozumiano? Wykonać! I przyznam, że nie zazdroszczę moim cenionym za profesjonalizm koleżankom i kolegom. Jakby zapewne napisał Jerzy Pilch, powiedzieć, że list pana dyrektora Dańdy (z pełnym uszanowaniem) to skandal, to nic nie powiedzieć.

Żyję wystarczająco długo, by nic mnie nie dziwiło. Powtarzam z upodobaniem, że od czasu, gdy ciocia wkręciła sobie biust w magiel, niewiele rzeczy może mnie zaskoczyć. A jednak. Działalność punktotwórcza ekipy ministra Gowina zadziwia.