Kontrowersyjna lista
Prawie 31 tys. pozycji, w tym ponad 29 tys. czasopism i 1,6 tys. materiałów z konferencji, obejmuje lista opublikowana pod koniec lipca przez MNiSW. To wzrost o ponad 61% w porównaniu ze starym wykazem, który liczył nieco ponad 19 tys. tytułów. Nowa punktacja powstawała blisko rok w ścisłej współpracy ze środowiskiem akademickim i ekspertami. Jak można się było spodziewać, wzbudziła spore emocje.
Już kilka dni po upublicznieniu o jej nowelizację zaapelowali członkowie Editors’ Club Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, zrzeszającego pracowników uczelni będących redaktorami czasopism z tzw. listy filadelfijskiej. W swoim stanowisku podkreślają, że „punktacja jest w wielu miejscach wadliwa, a przypisane do czasopism dziedziny są często błędne lub niepełne”. Odnaleźli np. tytuły publikujące wyniki badań medycznych, a niezaklasyfikowane do dziedziny „medycyna”. Dodają, że zastosowane kryteria nie odzwierciedlają pozycji oraz znaczenia czasopism w światowej nauce.
Ożywiło się też środowisko pedagogiczne. Prof. Bogusław Śliwerski wprost określił wykaz „kompromitującym nie tylko Komisję Ewaluacji Naukowej, ale przede wszystkim ministerstwo”. W piśmie skierowanym do min. Jarosława Gowina stawia zarzut, że niemal wszystkie czasopisma pedagogiczne, za wyjątkiem jednego, uzyskały 20 pkt. „Jak można było doprowadzić do skandalicznej wprost sytuacji zrównania w ten sposób czasopism naukowych UW, UJ czy UAM z periodykami wydawanymi przez nieznaczące naukowo wyższe szkoły prywatne czy uczelnie, których periodyki nie reprezentują wysokiej jakości?” – pyta i wyraża oburzenie z powodu pominięcia czasopism, których redakcje nie zgłosiły ich z różnych powodów (np. braku rejestru w KRS) do wsparcia finansowego w ubiegłym roku. „To ukryte kryterium ich wykluczenia z powyższego wykazu” – nie ma wątpliwości.
Dołączył do niego prof. Amadeusz Krause, zasiadający w komisji eksperckiej tworzącej listę czasopism z pedagogiki i nauk pokrewnych. Na łamach portalu prawo.pl przyznał, że mieli do oceny około 7 tys. tytułów, z czego zostawili 1,2 tys. „Wyselekcjonowaliśmy najlepsze pisma polskie, żeby w krótkim czasie mogły wejść na Scopus lub inne liczące się bazy” – wyjaśnia i dodaje, że zachowanie zróżnicowania punktowego miało sprzyjać projakościowej selekcji tekstów. Cała ta praca poszła na marne, a winą za to obarcza zasiadającego w Komisji Ewaluacji Nauki dr. hab. Emanuela Kulczyckiego, „który nie jest ani psychologiem, ani pedagogiem”.
Także członkowie zespołu oceniający czasopisma socjologiczne zauważyli, że zaproponowana przez nich punktacja nie znalazła odbicia w liście opublikowanej przez ministerstwo. „W związku z tym zwracamy się do wszystkich przedstawicieli środowiska socjologicznego (…) o bezpośrednie zwracanie się do KEN i MNiSW i domaganie się uzasadnienia podjętych przez nie decyzji” – napisali w oświadczeniu.
Dr Paweł Nowakowski ocenił w komentarzu dla „Dziennika Gazety Prawnej”, że najgorzej potraktowano czasopisma politologiczne, z których żadne nie dostało więcej niż 20 punktów. „Niesprawiedliwa, dyskryminująca i być może groźna dla nauk o polityce i administracji, jest sytuacja, w której jednocześnie polskie czasopisma z innych dyscyplin społecznych i humanistycznych otrzymały po 40, 70, a nawet 100 (!) punktów, w niektórych przypadkach zostawiając daleko w tyle uznane tytuły międzynarodowe ze swoich dyscyplin, w których publikacja od zawsze była źródłem dumy i prestiżu naukowca” – napisał.
W efekcie, jego zdaniem, za artykuł w polskim czasopiśmie politolog otrzyma kilka razy mniej punktów niż historyk, prawnik, literaturoznawca, językoznawca czy filozof, a to może nieść ze sobą pokusę ich porównania, w którym politolodzy wypadną na tle innych dyscyplin tak słabo, że znacząco będzie się im obcinać etaty bądź w ogóle uznawać za zbędnych na uczelni.