Artystyczne 2.0
Spotykamy się po roku od czasu rozmowy na temat ewentualnych konsekwencji ustawy 2.0. Jak uczelnie i wydziały artystyczne poradziły sobie z wprowadzaniem w życie zapisów ustawy?
Jeszcze nie jesteśmy w stanie powiedzieć, wierzę, że poradzą sobie, ponieważ od października 2018 r. na uczelniach trwają intensywne prace związane z przyjęciem nowych statutów, zgodnie z intencją ustawy 2.0 przekazujących wszystkie kompetencje rektorowi, który także obsadza poszczególne stanowiska.
W gdańskiej ASP wydziały pozostają?
Właściwie to pozostaje tylko nazwa, gdyż wewnętrzna struktura i obowiązki się zmieniają. Obecnie przy okazji zmian organizacyjnych uczelnie mają szansę położyć większy nacisk na wyznaczenie osób, które będą odpowiedzialne za organizację i realizację procesu uczenia, co w przypadku uczelni artystycznych jest niezmiernie skomplikowane, gdyż domeną artysty nie jest administrowanie czy zarządzanie, lecz kreacja twórcza. W czasie wizytacji często obserwowałam, jak pośród różnych zadań, którymi obciążeni byli dziekani, prodziekani i kierownicy katedr, rozmywała się odpowiedzialność za prowadzone kierunki studiów.
Może wiązało się to z niepewnością w okresie zmiany przepisów?
Wszyscy mamy obawy, gdyż nie wiemy, jak nowo przyjęte uregulowania zadziałają. Dotychczas wydział miał duże uprawnienia: był samodzielnym organem, który w tajnym głosowaniu wybierał dziekana, nadawał stopnie i tytuły naukowe, nostryfikował dyplomy, dzielił środki na działalność badawczą i podlegał ocenie jakości prowadzonej działalności artystycznej. W tej chwili to się zmienia. W większości uczelni kompetencje związane z nadawaniem stopni przejmuje rada naukowa, a uprawnienia uzyskuje uczelnia a nie wydział.
Jakie sygnały związane z nowymi przepisami docierały do zespołu PKA podczas wizytacji na uczelniach?
Największe niepokoje są tam, gdzie kierunków przypisanych do dziedziny sztuki jest niewiele. Są więc obawy, że kierunki artystyczne zostaną jeszcze bardziej zmarginalizowane, w sytuacji, gdy wydziały tracą autonomię. Studia w roku 2018/2019 były prowadzone jeszcze w starej strukturze i według starych zasad, a akredytację przeprowadzaliśmy trochę po staremu, trochę po nowemu, bo np. nie braliśmy pod uwagę minimum kadrowego, którego uczelnie już nie musiały wykazywać, lecz wykazywały. A nam już bardziej potrzebna była szczegółowa obsada wszystkich zajęć, by potwierdzić zgodność kompetencji całej kadry z przypisanymi modułom efektami uczenia się.
Czy dochodziło w związku z tym do zmian kadrowych?
Tak. Teraz najważniejsze są kompetencje dydaktyczne, doświadczenie, kwalifikacje zawodowe oraz liczba nauczycieli akademickich prowadzących zajęcia ze studentami. Ważne jest, by dorobek naukowy/artystyczny nauczyciela był zgodny z efektami uczenia założonymi dla prowadzonego przez niego modułu. Wynika z tego, że nie ma potrzeby obsadzania zajęć osobami z tytułem profesora, ekonomiczniej jest zatrudnić magistra. Wcześniej, gdy brano pod uwagę stopnie czy tytuły naukowe przyznawane w sposób formalny, zakładało się, że poziom prowadzonych badań został już zweryfikowany przez recenzentów, radę wydziału i Centralną Komisję ds. Stopni i Tytułów. Aktualnie ekspert PKA musi jednoosobowo podjąć decyzję, czy temat prowadzonych badań, zakres osiągnięć naukowych/artystycznych i doświadczenie dydaktyczne są zgodne z efektami uczenia zakładanymi dla danego modułu. Nie jest to takie proste, zwłaszcza w przypadku studiów o profilu praktycznym prowadzonych w dziedzinie sztuki. Bo np. osoba bez formalnego przygotowania, produkująca amatorsko krzesła według własnego projektu a następnie je sprzedająca, powinna przez eksperta PKA zostać uznana za osobę posiadającą doświadczenie i praktyczne przygotowanie do prowadzenia przedmiotu projektowanie mebla. Nie wiem, co na to profesjonalni wzornicy, lecz ekspert PKA nie ma aktualnie jednoznacznych narzędzi, żeby powiedzieć, że jednak niekoniecznie… Ekspert musi to wziąć na swoje sumienie, co jest niezmiernie trudne, bo nikt nie chce żyć ze świadomością, że kogoś pozbawił pracy. Chociaż czasami trzeba.
Jak pani wspomniała, widać już pewne ruchy kadrowe, które mogą wpłynąć na jakość kształcenia. Minister Jarosław Gowin w wypowiedzi dla FA apelował, żeby PKA pilnie monitorowała uczelnie, które dokonają drastycznej wymiany kadry i zatrudnią np. samych magistrów.
W mojej ocenie nie mamy do tego narzędzi i nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy ta wymiana jest drastyczna, raczej dowiadujemy się o niej od samej kadry. Przyjeżdżamy i oceniamy konkretny semestr, nie wiemy, co było rok temu, kto pracował przed dwoma laty na tym właśnie kierunku. Otrzymujemy informacje, od kiedy dana osoba jest zatrudniona, lecz nie wiemy, czy przed magistrem na tym samym stanowisku pracował profesor. Każdą wymianę kadrową uczelnie argumentują tzw. względami prywatnymi. Żeby to ustalić, trzeba by się zabawić w detektywa lub otrzymać od uczelni przekrojową obsadę zajęć np. z ostatnich trzech lat. Oczywiście najważniejsze jest, aby studenci byli kształceni na dobrym poziomie. A z poziomem jest różnie: uznane uczelnie państwowe w dużych miastach prowadzą weryfikację bardzo solidną już na poziomie egzaminu wstępnego, jest ograniczona liczba miejsc, dostają się najzdolniejsi i najlepiej przygotowani. Natomiast uczelnie niepubliczne, ale i państwowe w mniejszych miejscowościach, przyjmują praktycznie wszystkich kandydatów, którzy się zgłoszą. Wiemy przecież, jak wygląda kształcenie plastyczne w polskich szkołach – jego praktycznie nie ma, kończy się na nauczaniu podstawowym. Uważam, że studia w takich uczelniach powinny trwać dłużej, gdyż nauczanie to proces, który wymaga czasu. W tym roku przeprowadziliśmy sporo akredytacji na kierunkach artystycznych i z perspektywy czasu nie jestem pewna, czy one w ogóle powinny się odbywać w okresie koncentrowania się na wdrażaniu założeń ustawy 2.0.
Przed dziesięciu laty w gdańskiej ASP powierzono mi zorganizowanie międzywydziałowych studiów doktoranckich, ostatnio współuczestniczyłam w budowaniu nowego regulaminu i programu szkoły doktorskiej, a także nowego statutu. Teraz będziemy prowadzić dwie równoległe formy kształcenia zmierzające do uzyskania stopnia doktora, obie na podstawie różnych regulaminów i programów. Będą prowadzone po staremu, jako międzywydziałowe środowiskowe studia doktoranckie a jednocześnie od października rusza szkoła doktorska. Jak widać, wiele na uczelniach się dzieje, a tu jeszcze przyjeżdża PKA, dla której trzeba przygotować kilka plików dokumentów. Czas ten nie był przychylny dla uczelni, a także dla zespołów oceniających PKA.
Czas eksperymentu…
Tak. Może to nie będzie popularne, lecz z wypowiedzi nauczycieli wielkich uczelni wynika, że dotychczasowym problemem mogła być zbytnia samodzielność wydziałów, niektóre z nich blokowały ruchy rektorów. Czasami rektor był ubezwłasnowolniony, natomiast w tej chwili ma on być menedżerem, co z drugiej strony może być niebezpieczne, szczególnie dla kierunków artystycznych prowadzonych na uczelniach, gdzie stanowią one zdecydowaną mniejszość. Kształcenie artystyczne jest prowadzone tete-á-tete w małych grupach, zazwyczaj kilkuosobowych. Natomiast w innych dyscyplinach można organizować grupy 60-, 120-osobowe, dla których wykład prowadzi jedna osoba. I tutaj pojawiają się kalkulacje: jak to, grupy po 5-10 osób? ile musimy za to zapłacić?! Czy nam się opłaca prowadzić kierunki artystyczne? Nieraz przekonywaliśmy uczelnie, że to wartość dodana, że istotne są kompetencje miękkie, bo gdy macie u siebie artystów, to inni studenci i pracownicy też współuczestniczą w obiorze sztuki, jeżeli nawet sami w tym obszarze bezpośrednio nie partycypują. W krajach zachodnich osoby studiujące kierunki biznesowe czy ekonomiczne często mają w pakiecie przedmioty wolnego wyboru, np. historię sztuki czy muzyki. Absolwentowi łatwiej wówczas zrozumieć przekaz niesiony przez sztukę, ma już wyczulony tzw. słuch plastyczny i łatwiej mu uczestniczyć w wydarzeniach kulturalnych czy powiesić na ścianie oryginał a nie reprodukcję obrazu. Przepisy to umożliwiają, gdyż w ramach 30% punktów ECTS mogą wybrać przedmioty, które – wydawałoby się – nie są z branży, ale mają wpływ na rozwój ich osobowości. Taki system działa też na uczelni w Turcji, co prawda nie publicznej, gdzie do moich kolegów pracujących na wydziale sztuki przychodzili na zajęcia studenci z zupełnie innych kierunków.
Przepisy już są, brakuje nam jeszcze tradycji i świadomości istnienia takich rozwiązań.
Tak, dla grupy z innego kierunku trzeba przygotować odrębny sylabus, gdyż tam są przyjęte inne efekty kształcenia, zawsze to jakaś robota…
W przypadku profilu praktycznego jest dużo spraw problematycznych, chociażby organizacja sześciomiesięcznych praktyk zawodowych.
Nie jesteśmy jeszcze do nich przygotowani tak jak uczelnie na świecie, gdzie student przychodzi na studia często po kilku latach pracy, czyli już z doświadczeniem praktycznym. W innych przypadkach zawieszają naukę, żeby odbyć sześciomiesięczną praktykę i ta praktyka jest solidna, faktycznie pracuje się w zespołach na rzecz danej firmy. Często ta praktyka przedłuża się do pełnego roku lub student wraca po sześciu miesiącach i zmienia kolejność zaliczanych semestrów. Są różne rozwiązania i myślę, że każda uczelnia wkrótce wypracuje swoje własne. Trzeba jednak przyznać, że na świecie mniej osób rozpoczyna studia bezpośrednio po maturze czy licencjacie, szczególnie studia II stopnia.
Uważa pani, że u nas także może się pojawić tendencja, aby przedłużyć tok studiów o jeden semestr?
Uczelnie szukają rozwiązań, bo albo trzeba skomasować nauczanie przedmiotów w pięciu semestrach, a jeden semestr przeznaczyć na praktyki, albo przedłużyć studia, lecz wtedy może się pojawić wątpliwość co do opłaty za dodatkowe półrocze. Trwają dyskusje i dopiero za rok się dowiemy, które rozwiązania sprawdziły się w naszych polskich warunkach.
Pojawiły się zupełnie nowe dylematy, to są bardzo trudne sprawy.
Najtrudniejsze są sprawy kadrowe, bo tylko bardzo dobra i doświadczona kadra zapewni zdobycie kompetencji zgodnych z założeniami kierunku i przyciągnie nowych kandydatów. W pozostałych sprawach, jak wolny wybór modułów czy liczba punktów ECTS, nic się nie zmienia. Z pewnością stałym problemem jest niezrozumienie roli, jaką pełnią punkty ECTS. Nadal się zdarza, że większą ich liczbę przypisuje się przedmiotom ważniejszym w mniemaniu jednostki, a nie według zakładanego nakładu pracy. Trzeba przypomnieć, że punkty ECTS przypisane do przedmiotu określają nakład pracy studenta i są sumą dwóch głównych komponentów: tzw. godzin kontaktowych oraz pracy własnej studenta. Na przykład, gdy zajęcia trwają 30 godzin i przypisano im jeden punkt ECTS, to oznacza, że student nie powinien niczego robić w domu, a do egzaminu przygotowuje się w trakcie zajęć z nauczycielem, także czyta lektury. Jeżeli uczelnie sygnalizują, że brakuje im punków ECTS i nie są w stanie wydzielić ich na pracę własną, to znaczy, że program jest przeładowany. Problematyczną kwestią jest także dobór miejsc odbywania praktyk zawodowych. Nie wystarczy, że student pójdzie do jakiejś instytucji i zrobi dla niej plakat albo ulotki, jeżeli tam nie ma odpowiednich stanowisk pracy i fachowca z doświadczeniem, który zweryfikuje jakość pracy. Spotkałam się z sytuacją, że praktyki zawodowe odbywały się w salonie SPA: student przygotował w domu projekt z zakresu komunikacji wizualnej, a na konsultacje przychodził na uczelnię do swojego nauczyciela przedmiotu. Tymczasem rolą praktyk zawodowych jest porzucenie strefy komfortu, jaką stwarza uczelnia, i zetknięcie się z zewnętrzną, czasem brutalną rzeczywistością, by poznać funkcjonowanie biur projektowych czy organizuję produkcji. Są też uczelnie niepubliczne, które prowadząc własne badania, przystąpiły do oceny parametrycznej – zgodnie z zaleceniami PKA z wcześniejszych akredytacji – by móc przejść na profil ogólnoakademicki.
Czy ma pani jakieś rady dla władz uczelni przygotowujących się do wizytacji PKA w roku akademickim 2019/20?
Niewiele się zmieniło. Są nowe formularze, ale tak naprawdę oceniamy to samo, czyli koncepcję, konstrukcję i realizację programu studiów. Ponadto kompetencje i kwalifikacje kadry, infrastrukturę i umiędzynarodowienie. To, co kiedyś ujęte było w ośmiu kryteriach, teraz jest w dziesięciu, gdyż jedno z nich ocenia publiczny dostęp do informacji. Aktualnie ważna jest jawność, wszystko musi być na stronie internetowej: program, regulamin studiów, plan zajęć, sylabusy, punkty ECTS, opis procesu dyplomowania, tak by każdy mógł porównać oferty poszczególnych uczelni. Do kompetencji ekspertów PKA doszło więc bardzo szczegółowe przeglądanie stron internetowych.
W komentarzu internauty do wywiadu opublikowanego w FA pojawiła się sugestia rozmowy o edukacji prowadzonej przez panią. Studiowała pani w pracowni rzeźby prof. Franciszka Duszeńki, a aktualnie jest pani kierownikiem Katedry Rysunku na Wydziale Rzeźby i Intermediów gdańskiej ASP i prowadzi zajęcia z rysunku intermedialnego.
Tak jest. Na etapie wyboru studiów byłam – co nietypowe – fanką matematyki i geometrii wykreślnej. Miałam studiować na politechnice, lecz trochę z przekory wybrałam uczelnię artystyczną. To było dla mnie wyzwanie, przestrzenność i skala rzeźby. Gdy studiowałam, pracowaliśmy na ogromnych dwu-, trzymetrowych aktach, trzeba było zmagać się z tą materią. To były czasy klasycznego nauczania rzeźby. Potem przez wiele lat pracowałam w granicie i w marmurze, trochę tych realizacji zostało w świecie – brałam udział w ponad 20 sympozjach międzynarodowych: we Francji, Włoszech, Turcji, Szwecji. Zawsze byłam mobilna i ciekawa świata, przejechałam trochę, poznając lokalną kulturę i sztukę. Ciekawość też zmobilizowała mnie do zakupu na początku lat 90., za duże jak wtedy dla mnie pieniądze, pierwszego komputera. Monitor biało czarny miał 14 cali i piksele wielkości porzeczki, a zainstalowany program 3D Studio (wtedy nie było jeszcze Max-a) w trakcie renderowania pozwalał zająć się małym dzieckiem. Pracowałam na DOS-ie i tworzyłam pierwsze obiekty przestrzenne. Wciągnęło mnie to, że mogę zrobić sobie rzeźbę, nie posiadając pracowni. Eksperymentowałam poprzez nakładanie map, symulowałam drewno, kamień. Bawiłam się i sprawdzałam, na ile to nowe wtedy narzędzie może być dla mnie użyteczne. Wśród starszych kolegów akceptacji w tej materii absolutnie nie miałam.
To było przygotowanie do konkretnych realizacji czy działania w sferze abstrakcji?
To zaważyło na tym, co robię, chociaż wtedy nie byłam tego świadoma. W domu przygotowywałam projekty, by realizować je na sympozjach. Na rynku w toskańskim miasteczku stoi moja rzeźba poświęcona tradycji tego regionu, w Izraelu – rzeźba z lokalnego marmuru: telewizor z ukrytym lustrem. Z kolei rzeźba z kardiogramem, potwierdzeniem życia, stoi sobie w Istambule, niedaleko Bosforu, a w Szwecji pod Goeteborgiem leży wielka granitowa kostka do gry. Uznałam wtedy, że przypadek decyduje, jak ułoży się nasze życie i dlatego szóstkę ustawiłam od dołu, żeby ją zobaczyć, trzeba się położyć na ziemi… dla szczęścia trzeba się poświęcić. Przeważnie było tak, że jechałam na miesiąc, koncentrowałam się i nic nie zakłócało mojej pracy, po prostu: spanie, jedzenie i robota. Projekt musiał być dobrze przygotowany, bo kamień przycinano zgodnie z nim. Dla mnie, jako kobiety, to była fajna sprawa – realizacja rzeźb w większej skali. W tej chwili odeszłam od kamienia na rzecz filmu i animacji, czym także cały czas równolegle się zajmowałam. Jasne, tęsknię za rzeźbą i zakładam, że wrócę, gdy trochę pozbędę się tych administracyjnych obciążeń.
W opisie programu pani pracowni zamieszczona jest deklaracja: „Chciałabym, by rysunek zaistniał w świadomości studentów, jako ważna podwalina twórczości, bez względu na to, jakimi środkami będą się wypowiadać w przyszłości”. Proszę o komentarz.
Gdy zaczęłam pracować, nie było jeszcze kierunku intermedia i jako asystentka byłam związana z klasyczną pracownią rzeźby. Na moim wydziale rysunek był wówczas postrzegany jako służebny, pomagał analizie aktu ludzkiego, a nie własnej artystycznej wypowiedzi. Tymczasem gdy skończyłam studia i nie miałam własnej pracowni, to jedyną możliwą aktywnością twórczą było rysowanie, do którego nie potrzebowałam specjalistycznego sprzętu jak w przypadku rzeźby.
Na początku artystycznej edukacji proces rysowania służy uwrażliwieniu i nauczeniu obserwowania świata – rysując analizujemy przestrzeń, budowę anatomiczną, proporcje, układ cieni, wpływ światła na formę obiektu. Na starszych latach wkraczamy w świat kreacji i indywidualnych propozycji studenta. Mieliśmy takie zadanie, jak budowanie przestrzeni linią światła, bywało, że ktoś wykorzystywał jako linię ślady lotu ptaka itp. Można rysować patykiem na plaży, laserem w powietrzu. W pracowni, w której w tej chwili jesteśmy, studenci rysowali zgodnie z rytmem ciała, nagrali potem film. Chodzi o to, żeby się otworzyć, przełamać strach, uruchomić wyobraźnię, zobaczyć nowe aspekty kreacji. Nawet jak student mówi, że czegoś nie lubi, radzę mu: spróbuj, upewnij się, że to nie twój język wypowiedzi. Studenci kierunku intermedia mają szeroką bazę narzędziową, którą poznają w pracowni filmu, fotografii, grafiki czy działań przestrzennych, by potem móc zastosować w rysunku. Zabrzmi to jak truizm, lecz całe życie się uczymy. Jestem tego przykładem: wyszłam od rzeźby, a zabrnęłam gdzie indziej. Trudno sobie wyobrazić, że ktoś coś kończy i trzyma się tego sztywno. To znaczy, że się cofa.
Dodaj komentarz
Komentarze