Z czterech stron

Mariusz Karwowski

Ilu historyków, tyle unii – napisała swego czasu, odnosząc się do wielorakości ocen Rzeczpospolitej Obojga Narodów, ukraińska badaczka dziejów Natalia Yakovenko. Jej słowa znalazły uzasadnienie na majowym Kongresie Dwóch Unii w Lublinie. Po 450 latach od podpisania w tym mieście aktu konstytuującego nowy organizm państwowy przyglądano mu się z perspektywy nie dwóch, lecz czterech tworzących go narodów. Na ocenę tego wydarzenia wpływ miało nie tylko to, kto jej dokonywał, ale niejednokrotnie również kiedy to czynił.

Wolta za woltą

Zmiany w postrzeganiu unii polsko-litewskiej dobitnie pokazuje przykład najmłodszej z tego kwartetu – historiografii białoruskiej. Jej prekursorzy, jak wskazuje Hienadź Sahanovich z Europejskiego Uniwersytetu Humanistycznego w Wilnie, konstruowali narrację tak, aby mogła wzmacniać wspólnotę etniczną i uzasadniać prawo do odrębnego istnienia. Nie dziwi zatem akcent położony na negatywne skutki unii. Wacław Łastouski traktował jej zawarcie jako akt kapitulacji przed Polakami, dla Usiewałada Ihnatouskiego była z kolei niczym innym jak inkorporacją powodowaną pragnieniem szlachty polskiej, by zniszczyć odrębność etniczno-kulturową Wielkiego Księstwa Litewskiego. Idące w ślad za tym szerzenie się katolicyzmu, polonizację, działalność jezuitów na terenach białoruskich, unię kościelną, wreszcie oderwanie elit od warstw niższych obaj autorzy uznawali za realne zagrożenie dla istnienia ich narodu.

W połowie lat dwudziestych XX w. wyważono podejście, lansując koncepcję federacji, w której Księstwo, jako litewsko-białoruski twór państwowy, miało zachować odrębność aż do końca XVIII wieku. Po II wojnie światowej kolejna wolta: Księstwo przedstawiano jako najważniejszy moment w dziejach narodu białoruskiego, zaś unię jako akt gwałtu. Takie podejście wyraźnie zdominowało historiografię całego okresu ZSRR.

Wraz z odzyskaniem niepodległości historię zaczęto interpretować na nowo. Powrócono do idei federacji, w której podstawą była niezależność Wielkiego Księstwa Litewskiego. Pojawiały się, nieliczne wprawdzie, głosy o dziedzictwie Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Jednak już w połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku, wraz z początkiem rządów Alaksandra Łukaszenki, coraz więcej zwolenników ponownie zdobywa radykalnie negatywna ocena aktu lubelskiego, określanego wprost jako tragiczna karta w historii.

– Na Białorusi dominuje dziś negatywna ocena unii, ale nie brak głosów, że jej zawarcie było jedynym rozsądnym wyjściem w tamtej sytuacji. Tym niemniej od czasu uzyskania suwerenności poświęcono temu zagadnieniu jedynie dwie prace naukowe – zauważa Hienadź Sahanovich.

Wybór cywilizacyjny

Polityczne uwarunkowania determinowały również ocenę unii na Ukrainie. Zdaniem Natalii Biłous z Uniwersytetu Narodowego „Akademia Kijowsko-Mohylańska” w Kijowie unia radykalnie zmieniała polityczną sytuację w całym regionie. Ukraińskich historyków XIX i XX wieku jednoczyło antypolskie nastawienie. Przywódcom sejmu lubelskiego zarzucali egoizm, a sam akt odbierali jako narzędzie gwałtu, w wyniku którego ukraińskie mieszczaństwo, przez odsunięcie od urzędów i utrudniony dostęp do cechów, skazane było na upadek. Przebywająca na emigracji ukraińska historyk Natalia Połońska-Wasilenko pisała, że „kulturze i tradycji narodowej zadano dotkliwy cios, a Polska szlachta z pogardą odnosiła się do wszystkiego, co było jej obce. Wśród Ukraińców powstał dylemat: albo zrezygnować z udziału w życiu politycznym, albo poddać się polonizacji”.

W przededniu II wojny światowej te opinie się zradykalizowały: mówiono już otwarcie o polskim zaborze, dążeniu do duchowego zniewolenia Ukraińców, a przez to – zerwania przez nich więzi z narodem rosyjskim. Dopiero ostatnia dekada XX wieku i nowe realia polityczne przyniosły zmianę akcentów. Jaroslav Palenski, urodzony w Warszawie amerykański historyk ukraińskiego pochodzenia, za niesłuszne uznał przypisywanie odpowiedzialności jedynie stronie polskiej za to, że nie zrealizowano koncepcji unii jagiellońskiej z Rusią jako trzecim członem państwa. Winił szlachtę i magnaterię ruską, która zadowalała się osiągniętym minimum. Zauważał, że wraz z unią dokonano wyboru cywilizacyjnego między jagiellońską Polską a państwem moskiewskim. „Pierwsza oferowała bardziej otwarty ustrój państwowy o ograniczonej władzy królewskiej, zagwarantowanych prawach, przywilejach i wolnościach stanowych, perspektywach na tolerancję religijną, a do tego atrakcyjny model kultury renesansowej. Moskwa z kolei była rządzona w sposób autokratyczny i tyrański przez Iwana Groźnego i dławiona przez terror opriczniny, z których to zjawisk magnateria ukraińska doskonale zdawała sobie sprawę”.

Biłous dodaje, że dogmat o opresyjnej unii ustąpił miejsca idei wspólnego dziedzictwa, a wybór propolskiej orientacji uznano za jedyny wówczas możliwy. Otwierał bowiem szerokie perspektywy dla przyłączonych ziem i wpływał na rozwój świadomości i tożsamości ich mieszkańców. Szlachcie pozwolono używać języka ruskiego, zaś kniaziom, przez odstąpienie od egzekucji, zachować wszystkie tytuły i dobra. Powstały w tamtym czasie prawosławne uczelnie: Kolegium Magnackie w Kijowie i Akademia Ostrogska. Unia stała się też ważnym bodźcem urbanizacji, dzięki któremu tereny Ukrainy dołączyły do poziomu innych ziem wspólnego państwa.

– Niestety z czasem polityczne i ideologiczne deformacje modelu wspólnotowego, a szczególnie odejście od zasad tolerancji religijnej, doprowadziły do głębokiego kryzysu politycznego Rzeczypospolitej, który znalazł rozwiązanie w powstaniach kozackich i w wojnie pod dowództwem Chmielnickiego – podsumowuje Natalia Biłous, podkreślając zarazem istotną rolę elementu ukraińskiego w mozaice, którą unia stworzyła.

Bunt parlamentarny

Na upowszechnianie błędnego datowania początków unii zwraca z kolei uwagę prof. Jurate Kiaupiene z Litewskiego Instytutu Historycznego w Wilnie. Przekonuje, że treść podpisanego w Krewie dokumentu nie pozwala jeszcze nazwać go unią. Ta została zawarta dopiero rok później, gdy Jagiełło wziął za żonę Jadwigę i został królem Polski. Dla dynastii Giedyminowiczów, której przedstawiciele dopiero co przyjęli chrzest katolicki, była to wielka nobilitacja.

Pierwszy „unijny” zjazd miał więc miejsce dopiero w 1413 roku w Horodle, gdzie Jagiełło i Witold wydali kluczowy dla statusu rządzonych przez nich podmiotów akt wspólny. Pojawia się w nim „złączenie” z Koroną Królestwa Polskiego, ale z osobnym władcą dla Wielkiego Księstwa Litewskiego.

– Nie ma więc mowy o inkorporacji – podkreśla z całą mocą prof. Kiaupiene, dodając, że od tego momentu rozpoczyna się umocnienie samoświadomości społeczeństwa litewskiego.

Wyrazem tego były późniejsze dwa sejmy. Już na warszawskim strona polska miała nadzieję, że dojdzie do unii, ale delegacja litewska, na czele której stał Mikołaj Radziwiłł Czarny, opowiadała się za zjednoczeniem pod warunkiem zachowania równych praw. Jak sugeruje prof. Kiaupiene, z powodu innych zamiarów Zygmunta Augusta Litwini wyjechali i sprawę odłożono. Na nowo zebrano się pięć lat później w Lublinie, ale i tu nie obyło się bez problemów. Delegacji litewskiej przewodził kuzyn Czarnego – Mikołaj Radziwiłł Rudy, który w prywatnych rozmowach wspominał o „kratach, które dzielą obie strony”. Chodziło prawdopodobnie o nieuregulowaną z Zygmuntem Augustem sprawę praw dziedzicznych do Wielkiego Księstwa Litewskiego. Sejm się rozpoczął, wspólnych obrad nie ma, Polacy zdenerwowani. W końcu 1 marca 1569 roku Litwini rezygnują i wyjeżdżają, co niektórzy polscy historycy tłumaczą strachem, a inni nazywają ucieczką. Litewska historyk oponuje – jej zdaniem był to pierwszy bunt parlamentarny, w czasie którego goście doskonale zdawali sobie sprawę z konsekwencji swojego postępowania. Mieli w końcu za sobą ustanowiony rok wcześniej przywilej wohyński, dający prawo do swobodnego opuszczenia granic Korony, gdy przebieg sejmu nie będzie im odpowiadać. Tak też się stało. Do zawarcia unii doszło kilka miesięcy później.

Od mitu do obiektywizmu

Wśród polskich historyków unia uznawana jest za ważną cezurę stosunków polsko-litewskich. Ojciec polskiej historiografii, Joachim Lelewel, pisał o zakończeniu przez Zygmunta Augusta trudnego, ale o wielkim znaczeniu, dzieła zjednoczenia. Jak wskazuje prof. Ryszard Szczygieł z UMCS, postrzegano ją wręcz jako jedno z najważniejszych wydarzeń politycznych w całej Europie. Oswald Balzer dowodził, że „niosąc ducha cywilizacji zachodniej na ziemie wschodnie, ustanawiała jedno niezróżnicowane suwerenne państwo”. Według Stanisława Kutrzeby stanowiła krok naprzód w stosunkach polsko-litewskich, tworząc państwo złożone z dwóch równorzędnych części, choć na arenie międzynarodowej stanowiło jedność.

W wydanych zaraz po I wojnie światowej dwutomowych Dziejach Unii Jagiellońskiej Oskar Halecki ukazał proces łączenia rozpoczęty w 1499 roku, a zakończony unią lubelską. Główne zasługi przypisał Zygmuntowi Augustowi, który dzięki cierpliwości i zaangażowaniu zdołał pokonać wszystkie przeszkody na drodze do połączenia obu części jego monarchii. Podkreślał też równoprawne partnerstwo Litwy w nowym państwie. Polemizował m.in. z Walerianem Wróblewskim czy Michałem Bobrzyńskim, dowodząc, że unia uratowała Polskę przed wcześniejszym upadkiem.

W okresie PRL narodziła się potrzeba powrotu do idei Polski piastowskiej. Uważano, że unię lubelską należy odłożyć do lamusa. W oficjalnej propagandzie nazywano ją mitem. Wyłomem były dzieła Pawła Jasienicy – Polska Jagiellonów i Rzeczpospolita Obojga Narodów , w których oceniał unię bardzo pozytywnie, podkreślając, że przyniosła korzyści szlachcie obydwu państw. Pisał też o rozwoju cywilizacyjnym terenów wschodnich.

Prof. Szczygieł wspomina zwołany do Lublina X Zjazd Historyków Polskich z 1968 roku, którego termin dwukrotnie przekładano, aż w końcu w warszawskiej centrali podjęto decyzję, że zaplanowany referat o unii lubelskiej nie zostanie wygłoszony na sesji plenarnej. Jego autor, prof. Juliusz Bardach, uznawał unię za dzieło wybitne, które przez kilka wieków wpływało na rozwój tej części Europy. Zwracał uwagę na proces emancypacji szlachty litewskiej i jej nadzieje na urzeczywistnienie ideału złotej wolności szlacheckiej.

Po 1980 roku szerokie badania nad problematyką stosunków polsko-litewskich podjęto m.in. w ośrodku poznańskim. Kierujący nim prof. Henryk Łowmiański określał unię jako akt wielkiej wagi, który na kilka wieków wyznaczył kierunek polityki polskiej, ale – co wypominał – okazał się mało skuteczny w sprawie Śląska i terenów nadbałtyckich. Z kolei prof. Grzegorz Błaszczyk zwracał uwagę na jej antymoskiewski charakter oraz udany kompromis między skrajnym stanowiskiem szlachty polskiej opowiadającej się za inkorporacją a luźnym przymierzem, które postulowali Litwini. Reprezentanci warszawskiego ośrodka – m.in. Henryk Wisner czy Andrzej Zakrzewski – byli bardziej powściągliwi w ocenach. Ten drugi zaprzeczał powszechnemu przekonaniu, że „akt lubelski rozszerzył prawa i przywileje Korony na Wielkie Księstwo Litewskie. Unifikacja bojarskich uprawnień zakończyła się już przed zawarciem unii”.

Wraz z upadkiem ZSRR także i w Polsce nastąpił renesans badań historycznych. Prof. Szczygieł nie ma wątpliwości, że obecnie unia stanowi wspólne dziedzictwo historyczne Polaków, Litwinów, Białorusinów i Ukraińców. Jego zdaniem rośnie obiektywizm badań oraz rozumienie procesów społecznych i narodowościowych na całym terytorium Rzeczpospolitej Obojga Narodów.

Artykuł powstał na podstawie wykładów, które wygłosili: doc. Hienadź Sahanovich, doc. Natalia Biłous, prof. Jurate Kiaupiene i prof. Ryszard Szczygieł na Kongresie Dwóch Unii w Lublinie 14 maja 2019 roku.
Fot. Stefan Ciechan