Unia to był udany eksperyment
Czym badacza z Wysp uwiodła unia polska-litewska?
To był fenomen. Jak na ówczesne warunki, o obecnych nie wspominając, unia trwała bardzo długo. Zapoczątkował ją przecież układ w Krewie w 1385 roku, po drodze była unia horodelska w 1413 roku, a dopełnieniem – unia lubelska z 1569 roku, w wyniku której powstała Rzeczpospolita Obojga Narodów. Mimo to przedstawiciele „szkoły krakowskiej”, na czele z Michałem Bobrzyńskim, uważali, że ten związek Korony i Wielkiego Księstwa był bardzo niedobry, wprost formułując zarzuty typu: „zrujnowali Litwini Polskę”. Bobrzyński pisał o unii: „Był to dar Danaów, który prawdziwy cel zupełnie niweczył. Odrębny rząd oznaczał albowiem odrębność polityczną Litwy, krępując na zawsze siłę Rzeczypospolitej i tworząc zaród wiekuisty anarchii. Czy nie lepiej było obejść się bez przywileju niż bronić go uświęceniem dwoistości rządów w jednym państwie, tj. trwałą i nieodzowną anarchią?”. Druga strona nie pozostawała dłużna – Litwini pisali, że dla nich unia była wręcz fatalna. Coś mi tu nie pasowało. Jak to: wszyscy uznawali ją za nietrafioną, a mimo to trwała przez przeszło cztery stulecia?
Znalazł pan wytłumaczenie tego ewenementu?
Moim zdaniem tkwi ono we fragmencie: „Iż już Krolestwo polskie i Wielgie Księstwo Litewskie jest jedno nierozdzielne i nierożne ciało, a także nierożna ale jedna a spolna Rzeczpospolita, ktora się z dwu państw i narodow w jeden lud zniosła i spoiła”. Należy pamiętać, że w XVI-wiecznej łacinie nie ma „państwa”, dlatego – jak przypuszczam – tekst, w odróżnieniu od innych podobnych aktów, jest napisany po polsku. Państwowej konstrukcji nadano w nim zupełnie współczesny sens, traktując ją jako abstrakcyjny twór do rządzenia. Była to unia dwóch państw w ramach jednej rzeczpospolitej. Nie zgadzam się z Machiavellim, który określał „rzeczpospolitą” jako formę państwa. Moim zdaniem to twór znacznie większy, szerszy znaczeniowo. Bardziej skłaniałbym się w tym kontekście do Arystotelesowskiej definicji mówiącej o wspólnocie równych obywateli. Taką stworzyła właśnie unia polsko-litewska.
Jako Szkot nie musiał pan sięgać aż tak daleko wstecz, bo z unią, wprawdzie łączącą państwa z drugiego krańca Europy, ma pan do czynienia na co dzień…
Stąd wzięło się zresztą moje zainteresowanie wszelakimi uniami. Pierwszy raz zagłosowałem w 1979 roku w nieważnym, jak się później okazało ze względu na frekwencję, referendum o utworzenie w ramach jednego państwa brytyjskiego autonomicznego parlamentu w Edynburgu. Wszyscy przy tej okazji dyskutowali wówczas o unii. Ale uważam, że ta brytyjska jest jednak zupełnie inna. Związek Królestwa Anglii i Królestwa Szkocji był unią personalną, później realną, tworzącą ostatecznie jedno państwo. Tutaj, jak już wspomniałem, była unia ludzi, nie państw.
Co uważa pan za kluczowe do analizy unii polsko-litewskiej?
Bez wątpienia termin applicare , którego użyto w akcie krewskim. Badacze długo zmagali się z tym słowem, nie wiedząc do końca, czy oznacza ono wcielenie, czy przyłączenie. Z racji traktowania Litwinów jako nie do końca równych sobie, przychylano się bardziej do inkorporacji. Rzecz jasna, strona litewska uważała inaczej. Okazało się, że termin ten nie wziął się znikąd. Owszem, nie było go w prawie rzymskim, polskim czy niemieckim, ale występował w… prawie kanonicznym. Kościół przecież cały czas musiał zawierać unie: a to między parafiami, a to diecezjami, i one zawsze opierały się na zasadzie aeque principaliter , czyli równości między partnerami. I taka miała być też w zamyśle unia polsko-litewska.
A jaka była?
Jako historyk zostałem ukształtowany pod wpływem francuskiej Szkoły Annales, dla której istotą jest l’historie des mentalités , a więc podejście uwypuklające ludzką mentalność, uwzględnianie w uprawianiu historii kategorii, jakimi myśleli ówcześni. Przyglądając się unii polsko-litewskiej, nie osądzam jej za to, że nie była tym, czym nie próbowała być. Uważam ją za sukces. W dokumentach pojawiają się synonimy inkorporacji: appropriavimus, incorporamus, invisceramus, incorporavimus, appropriamus, anectiums , ale także inne, jak: coniungimus, univimus, adiunximus, confoederamus, adiungamus, confoederavimus. W tych drugich kryje się właśnie koncepcja unii braterskiej między ludami, o której pisał m.in. Długosz. Oczywiście populus to nie jest lud w dzisiejszym znaczeniu tego słowa – to jest wspólnota obywatelska i ona tworzy sens aktu horodelskiego. Książę Witold, który opowiadał się za taką koncepcją, doskonale zdawał sobie sprawę, że gdy Litwini będą na równi z Polakami, to muszą stworzyć tę wspólnotę. W Lublinie ją otrzymali i od tego czasu spory o formę unii ustały.
Czy z perspektywy europejskiej to był ważny związek?
Uważam go za punkt zwrotny nie tylko w tej części Europy, ale w ogóle w odniesieniu do całego kontynentu. Dla tych, którzy wierzyli w republikanizm, unia polsko-litewska była bardzo istotna. Przecież we Florencji czy Genui z republiką były nieustające kłopoty, a Polacy, nawiązując do idei Arystotelesa i Polibiusza, stworzyli z Litwinami republikę renesansową w tzw. forma mixta . To był wielki eksperyment. Frycz Modrzewski pisał: „Bo gdzie jest gadka o to, jaka rzeczpospolita ma być, wtedy mi się tak zda, że w tym trzeba przynajmniej trzy rzeczy obaczać, które jeśli że jako ma być w swej klobie będą, wtedy i ona rzeczpospolita dobrze postanowiona będzie”. Czyli, mówiąc językiem współczesnym, jak jest równowaga między królem, arystokracją i ludem, wtedy rzeczpospolita będzie dobrze funkcjonować.
To na przekór Jeanowi Bodinowi, dla którego suwerenność, czyli władza nad ludźmi, jest absolutna, trwała, wieczna, niepodzielna i nieograniczona.
Historycy często zastanawiają się w kontekście unii lubelskiej, gdzie leżała suwerenność. Niektórzy głoszą, że Litwa zachowywała suwerenność. To błąd. Jako badacz tamtego okresu nie zauważam wtedy w Rzeczpospolitej dyskusji o suwerenności. Nie stanowiło to jednak wówczas żadnego problemu, bo wszelkie dysputy toczyły się jedynie w ramach tej zmiksowanej formy: czy senat powinien być silniejszy, czy król, a może lud?
Suwerenność i w dzisiejszych czasach jest mocno eksponowana na sztandarach…
Mój kolega Michael Keating z Uniwersytetu w Aberdeen, który interesuje się sprawami dewolucji i niepodległości, nie tylko Szkocji czy Irlandii Płn., ale także Katalonii, mówi o erze postsuwerennej. Jego zdaniem należy oddzielać pojęcia naród i państwo. Naród trzeba rozumieć jako pojęcie normatywne na podstawie roszczenia do samostanowienia, co wcale nie znaczy stworzenia państwa, lecz raczej prawo wynegocjowania swojego statusu w ramach państwa. Wielu nacjonalistów argumentuje, że model państwa narodowego nie jest właściwy. Odrzucają nowe państwo w staroświeckim sensie, chcą się wznieść ponad to, mieć zdolność funkcjonowania na wielu poziomach, dzielić się suwerennością. I tak, w moim przekonaniu, postąpili Polacy z Litwinami. Tutaj, w Lublinie, w 1569 roku.
Skąd u pana wzięło się zainteresowanie Polską?
Odpowiem przewrotnie słowami prof. Geoffreya Parkera, wybitnego specjalisty od historii i wojskowości Hiszpanii, Niderlandów, który, gdy powiedziałem mu, że zamierzam pisać doktorat o Polsce, nie krył ironii: „Świetny pomysł, nikt u nas nie zarzuci, że pisze pan bzdury, bo nikt nie będzie miał pojęcia, o czym pan pisze”. Po prawdzie, zadecydował przypadek. Kiedy byłem na trzecim roku studiów, wiedziałem już, że chcę pisać doktorat. Miałem wówczas dziewczynę z Irlandii Północnej, dlatego myślałem o Ulsterze. Ale wkrótce nasza znajomość się skończyła i temat upadł w sposób naturalny. Traf chciał, że natknąłem się na plakat informujący o trzech miejscach w szkole letniej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wtedy, w 1979 roku, tak jak wszyscy kojarzyłem Polskę jako ojczyznę papieża. Jeśli chodzi o historię, to zdawałem sobie sprawę, że Polska była ważnym ośrodkiem na mapie Europy w XVII wieku, ale nic poza tym. Prac w języku angielskim było jak na lekarstwo, a po polsku nie byliśmy z kolei w stanie czytać.
To dlatego postanowił się pan nauczyć języka i dziś tak świetnie nim operuje?
Nie było wyjścia. Miałem dość rozwożenia mebli w firmie ojca w Edynburgu, dla którego pracowałem w każde wakacje, i mówiąc szczerze, kolejne chciałem spędzić obojętnie gdzie, byle nie w Szkocji. Bez wahania zdecydowałem się na Kraków, gdzie przez sześć tygodni intensywnie uczyłem się języka i kultury polskiej. I później, gdy przez rok mieszkałem pod Wawelem i uczestniczyłem w kursie w Instytucie Badań Polonijnych UJ. Chciałem was dobrze poznać.
Miał pan u boku Normana Daviesa…
U niego pisałem doktorat na temat zaproponowany przez prof. Adama Kerstena z UMCS: jak to się stało, że po sejmie w 1655 roku kolejny miał miejsce dopiero w 1658 roku, choć prawo stanowiło, że powinien się zbierać co dwa lata. Ale Norman jest specjalistą od wieku XX i w tym zakresie nie mogłem na niego liczyć, byłem w jakimś sensie samotnikiem. Kiedy dostałem propozycję od Roberta Evansa z Oxfordu, wybitnego specjalisty od Habsburgów, redaktora serii Oxfordzka historia Europy wczesno nowożytnej , bym napisał o Polsce, początkowo odmówiłem. Ze zdziwieniem zapytał dlaczego. Odparłem, że owszem, Królestwo Polskie istniało, ale w unii. Mogę więc napisać historię unii polsko-litewskiej.
Nie bał się pan pisania o historii obcego państwa?
Ileż to razy słyszałem, że nie jestem Polakiem i nigdy nie zrozumiem skomplikowanych losów tego narodu. Otóż ja rozumiem, tyle że inaczej. Mam swoje spojrzenie, przesiąknięte inną kulturą, wszak jestem nie tylko cudzoziemcem, ale zostałem wychowany jako protestant, nie chodziłem do polskiej szkoły, a książki waszych autorów czytałem z brytyjskiej perspektywy. Patrzę na tę historię z dystansu, z innego punktu widzenia, dlatego jestem w stanie porównywać unię polsko-litewską z innymi uniami. Nie wiem, być może dla wielu, porywając się na historię innego kraju, jestem arogantem, może mam tupet, ale dla mnie to wielki zaszczyt, że mogę zajmować się waszą historią, bo dla mnie jest ona szalenie ciekawa. Owszem, w Wielkiej Brytanii czas dla humanistów nie jest najlepszy i niezwykle trudno pozyskać pieniądze, które pozwoliłyby przez rok siedzieć np. w archiwach niemieckich. A na tym polega przecież moja praca. Miałem to szczęście, że dostałem grant z Leverhulme Foundation i dzięki temu jestem w trakcie pisania II tomu Oxfordzkiej historii unii polsko-litewskiej .
Dodaj komentarz
Komentarze