Konsumpcja przeszłości?

Rozmowa z dr. hab. Januszem Krawczykiem, prof. UMK, kierownikiem Zakładu Konserwatorstwa Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu

Jaką ewolucję przeszły studia konserwatorskie od czasów prof. Jerzego Remera, który w pierwszych latach powojennych tworzył program toruńskiej szkoły konserwacji?

Tradycje kształcenia konserwatorskiego na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu sięgają Uniwersytetu im. Stefana Batorego w Wilnie, gdzie obok historii sztuki Jerzy Remer wykładał także podstawy konserwatorstwa. Już wówczas dojrzewało w nim przekonanie, że kompetencje zawodowe konserwatora zabytków nie powinny się ograniczać do wiedzy z zakresu historii sztuki. Dostrzegał potrzebę specjalizacji, a równocześnie zdawał sobie sprawę z konieczności integrowania w ramach konserwatorstwa wiedzy z różnych dziedzin i dyscyplin. Swoje koncepcje mógł urzeczywistnić w Toruniu, gdzie zamieszkał po II wojnie światowej. Z jego inicjatywy utworzono w roku akademickim 1945/1946 Katedrę Zabytkoznawstwa i Konserwatorstwa, która dała początek toruńskiej szkole konserwatorskiej.

Chociaż w ciągu ponad siedemdziesięciu lat zmieniały się programy kształcenia, powstawały nowe kierunki studiów i nowe specjalności, to nadal odwołujemy się do programowych założeń prof. Jerzego Remera, który był przekonany, że w kształceniu konserwatorskim oprócz wiedzy z zakresu nauk humanistycznych i przyrodniczych ważną rolę powinno odgrywać także kształcenie artystyczne. Aktualna oferta dydaktyczna Wydziału Sztuk Pięknych UMK uwzględnia zapotrzebowanie rynku pracy na konserwatorów praktyków oraz konserwatorów pracujących w urzędach konserwatorskich. Tę pierwszą grupę zawodową współtworzą toruńscy absolwenci kierunku konserwacja i restauracja dzieł sztuki. Drugą – absolwenci kierunku ochrona dóbr kultury. W ten sposób toruńska szkoła konserwacji włącza się w nurt przemian konserwatorstwa światowego, które nie mogłoby się rozwijać bez pogłębiania specjalizacji i bez współdziałania przedstawicieli różnych dyscyplin.

Czy ważne miejsce w kształceniu przyszłych konserwatorów zajmują ćwiczenia terenowe?

Tak, one są kluczowe dla całego procesu dydaktycznego. W ich trakcie dochodzi do konfrontacji wiedzy teoretycznej z problemami wynikającymi ze stanu zachowania konkretnych obiektów zabytkowych. Studenci konserwacji i restauracji dzieł sztuki doskonalą się w działaniach ingerujących w materialną strukturę zabytków, a studenci ochrony dóbr kultury – ponieważ zajmują się obiektami kubaturowymi: kościołami, budowlami warownymi, kamienicami, a nawet zabytkowymi zagrodami i obiektami techniki – doskonalą swoje umiejętności inwentaryzacji pomiarowo rysunkowej. Dwa lata później, podczas ćwiczeń terenowych organizowanych już na etapie studiów magisterskich, wzbogacają swój warsztat o umiejętność prowadzenia badań architektonicznych. Mało kto wie, że jednym z prekursorów tego typu badań był Rafael Santi, który w drugim dziesięcioleciu XVI w. wykonywał na zlecenie papieża Leona X dokumentacje starożytnych ruin. Dla pogłębionego rozumienia zabytków architektury nie mniejsze znaczenie miały rozważania Leona Batisty Albertiego, który przyrównywał je do żywych organizmów zmieniających się w czasie, niszczonych, odbudowywanych, przekształcanych w celu dostosowania do nowych potrzeb i uwarunkowań zewnętrznych. W czasie ćwiczeń terenowych studenci konserwatorstwa stają oko w oko z zabytkami architektury o strukturze palimpsestu. Nie tylko doskonalą umiejętność rozwarstwienia materiałowego i chronologicznego. Przeprowadzają także wartościowanie zachowanych nawarstwień, dokonują teoretycznej rekonstrukcji poszczególnych etapów historii budowlanej, a niekiedy opracowują także projekt prac konserwatorskich i restauratorskich. Warto podkreślić, że rezultaty ćwiczeń terenowych są realnym wkładem naszych studentów w kompleksowe przedsięwzięcia na rzecz zachowania zabytków. Wykonane przez nich dokumentacje są wykorzystywane przez właścicieli i użytkowników obiektów zabytkowych na dalszych etapach procesu konserwatorskiego. Zakładamy, że doświadczenia zdobyte w trakcie ćwiczeń terenowych powinny pomóc absolwentom Ochrony dóbr kultury w podjęciu współpracy nie tylko z konserwatorami i restauratorami dzieł sztuki, ale i z archeologami, historykami sztuki i architektami.

Decyzje konserwatorów będą miały nieodwracalne konsekwencje.

To prawda, i świadomość tego faktu staje się źródłem najważniejszych dylematów etycznych naszej grupy zawodowej. Gdybyśmy zapytali prof. Remera, jak rozumieć zabytek, to jego odpowiedź można by sprowadzić do następującej formuły: „jest materialną strukturą będącą nośnikiem znaczeń i wartości”. Konserwator musi mieć świadomość tego, że zmieniając stan zachowania materialnego nośnika – uzupełniając ubytki, usuwając nawarstwienia – zmienia również jego znaczenia i wartości. Dlatego m.in. dąży się do tego, by zabiegi konserwatorskie miały charakter odwracalny, by można było powrócić do wcześniejszych znaczeń i wartości, jeśli okazałoby się, że konserwator pobłądził.

Warto jednak zauważyć, że problematyka materialnych nośników najczęściej schodzi na plan dalszy w tych współczesnych koncepcjach dziedzictwa, w których nie mówi się już o konserwacji zabytków, ale o zarządzaniu zmianami. W tej nowej perspektywie podkreśla się przede wszystkim rolę odbiorców – wspólnoty patrymonialnej w procesie konstruowania znaczeń i wartości. Z pewnym uproszczeniem można przyjąć, że za sporami o zasady postępowania konserwatorskiego, które podzieliły nasze środowisko w ostatnich latach, kryją się w gruncie rzeczy różne odpowiedzi na jedno podstawowe pytanie: czy wartości są „wbudowane” w obiekt zabytkowy, czy też są konstruowane społecznie?

Odpowiedzi zwolenników tradycyjnych i postmodernistycznych koncepcji konserwatorskich zdecydowanie się różnią.

Dlatego w dydaktyce na ścieżce specjalnościowej konserwatorstwo, która przygotowuje przede wszystkim do pracy w urzędach konserwatorskich, tyle miejsca poświęcamy problematyce wartościowania reliktów przeszłości. Dążymy do tego, by studenci zdawali sobie sprawę z różnic w wartościowaniu zabytków i dziedzictwa. By byli świadomi konsekwencji wartościowania i wpływu ocen, które wydaje konserwator na późniejsze losy zabytków. W tej perspektywie tak ważna jest transparentność procesu podejmowania decyzji, posługiwanie się określoną metodą, która ma na celu ograniczenie…

…subiektywizmu?

Właśnie, aby taka czy inna decyzja nie była manifestacją upodobań konkretnej osoby, tylko żeby odwoływała się do jakiegoś intersubiektywnego kontekstu, do przekonań wspólnoty patrymonialnej stawiającej sobie za cel ochronę obiektów, które uznaje za swoje dziedzictwo. Wydaje mi się, że w tym właśnie punkcie prof. Remer nie do końca by się z nami zgodził, był przecież głęboko przekonany, że wartości „tkwią” w samym zabytku, że zadaniem obiektywnego eksperta–konserwatora jest ich odkrycie i uwidocznienie przy pełnym poszanowaniu materialnej autentyczności dzieła. Tymczasem jeśli ten sam zabytek będziemy interpretować jako dziedzictwo określonej grupy społecznej, to w świetle postmodernistycznych teorii głos ekspertów zewnętrznych wobec tej społeczności traci na znaczeniu. Alternatywne wobec tradycyjnych przekonań są poglądy, wedle których o wartości dziedzictwa nie przesądza autentyczność zabytkowej substancji, ale autentyzm doświadczenia przeszłości, którą ono przywołuje. Za potwierdzenie wartości jakiegoś obiektu może być uznana „wola dziedziczenia” manifestowana przez daną grupę społeczną albo jego znaczenie dla procesu kształtowania tożsamości zbiorowej.

W dydaktyce na kierunku ochrona dóbr kultury staramy się uwzględniać zarówno to tradycyjne ujęcie problematyki konserwatorskiej, jak i wskazywać na możliwości interpretacji zabytków w kategoriach dziedzictwa. Jestem przekonany, że podmiotowo-przedmiotowe ujęcie problematyki dziedzictwa daje największe możliwości pogodzenia rodzimych tradycji konserwatorskich z koncepcjami postmodernistycznymi. Myślę, że przekonalibyśmy prof. Jerzego Remera do takiego rozwiązania. W tym pluralistycznym żywiole współczesnych postaw i wartości szukamy jakichś punktów wspólnych, próbujemy je odnaleźć w życiu społecznym wspólnoty, z którą się identyfikujemy. Jesteśmy związani z Toruniem. Jesteśmy związani z polską tradycją i kulturą. Nasze myśli wyrażamy w języku, w którym funkcjonuje słowo „zabytek”, ale jesteśmy też przekonani o konieczności prowadzenia dialogu z tymi koncepcjami konserwatorskimi, które w innych językach europejskich odwołują się do takich rzeczowników jak patrimoine , heritage czy Kulturerbe .

Wskazywał pan na pewną dezorientację środowiska konserwatorskiego dyskursem pomiędzy zwolennikami tradycyjnych i postmodernistycznych koncepcji. Czy mógłby pan podać przykłady, jak postmodernistyczne teorie wpływają na praktykę konserwatorską?

Przykładem może być to, co zrobiono na wzgórzu Przemysła w Poznaniu. W świetle klasycznych teorii konserwatorskich zamek, który tam wybudowano w latach 2010-2013, jest falsyfikatem niemającym zbyt wiele wspólnego z prawdą historyczną. Z drugiej jednak strony ta kuriozalna budowla może być potraktowana jako świadectwo tęsknot i tożsamościowych aspiracji tych mieszkańców Poznania, którzy pragnęli zamanifestować przekonanie o wyjątkowości swojego miasta, jego historii i lokalnych tradycji architektonicznych.

Powstał „nowy zabytek”.

Powstał obiekt, który poprzez zastosowane formy historyczne sugeruje, że jest budowlą zabytkową. Nic dziwnego, że jako współczesna nam fantazja architektoniczna bywa porównywany do Zamku Gargamela, a teoretycy konserwacji widzą w nim przejaw disneylandyzacji dziedzictwa – podporządkowania historii partykularnym potrzebom określonych grup społecznych. Założenia, które legły u podstaw budowy zamku Przemysła, nie przystają do tych rodzimych tradycji konserwatorskich, które kształtowały poczucie odpowiedzialności za zachowanie autentycznej substancji zabytkowej jako źródła prawdy historycznej i materialnego świadectwa przeszłości. Warto zauważyć, że idee Johna Ruskina, który już w połowie XIX w. występował w obronie materii zabytków architektury w przekonaniu, że jest ona uświęcona życiem minionych pokoleń, znalazły szczególny oddźwięk w kraju nad Wisłą, w kulturze, w której tak ważną rolę odgrywał kult świętych relikwii. Autentyczna materia jawi się jako potwierdzenie ciągłości istnienia, uzyskuje status pośrednika między tym, co jest i tym, co było. Te jakże ważne, również ze względów tożsamościowych, aspekty myślenia konserwatorskiego zostały pominięte w projekcie, który doprowadził do wzniesienia budowli nazwanej Zamkiem Przemysła.

Ten przykład pokazuje, jak niebezpieczne może być powierzenie roli decydenta wspólnocie patrymonialnej.

Proszę jednak zauważyć, że wraz z demokratyzacją procesu konserwatorskiego i osłabieniem roli konserwatorów zabytków odwołujących się do tradycyjnego pojmowania autentyczności, rośnie ryzyko zatwierdzania tego typu woluntarystycznych projektów, jeśli tylko uzyskały one poparcie najbardziej aktywnych grup społecznych. Jak słusznie zauważył Krzysztof Kowalski, dziedzictwo w ten sposób pojmowane stosunkowo łatwo wpisuje się w logikę myślenia ekonomicznego i może być przez decydentów traktowane jako towar mający zaspokoić oczekiwania oraz aspiracje określonych grup społecznych. Naiwnością byłoby sądzić, że w rzeczywistości, w której o wartości dziedzictwa ma decydować poziom satysfakcji jego konsumentów, nie będzie już miejsca dla ekspertów ingerujących w spontaniczny proces doświadczania przeszłości. Otóż będą oni potrzebni jak nigdy przedtem, z tą jednak różnicą, że będą specjalistami od marketingu kulturowego, będą myśleli kategoriami podaży i popytu, będą starali się kształtować potrzeby konsumentów po to, by móc je potem skutecznie zaspokajać. Niestety w tym scenariuszu jest również miejsce dla działań, które mogą prowadzić do znacznego upolitycznienia nie tylko dziedzictwa, ale i działań podejmowanych w imię jego ochrony.

Oczywiście niezwykle ważną rolę do odegrania mają w tej sytuacji służby konserwatorskie. Po transformacji ustrojowej kluczowego znaczenia nabrało poszukiwanie takich rozwiązań, które sprzyjałyby zachowaniu ciągłości rodzimych tradycji konserwatorskich w nowej rzeczywistości, programowo wolnej od ideologii i ograniczeń realnego socjalizmu. Podstawowymi punktami odniesienia stały się ideały społeczeństwa demokratycznego oraz założenia gospodarki wolnorynkowej, otwartej na swobodny przepływ kapitału.

Także wolny rynek idei…

Tak, i na tym wolnym rynku idea ochrony zabytków została skonfrontowana z koncepcjami odwołującymi się do zupełnie nowych założeń. W ślad za Gregorym Ashworthem zaczęto mówić o konieczności redefiniowania celów polityki konserwatorskiej, podkreślając, że o ile celem ochrony zabytków jest „odkrycie i zachowanie wszystkiego, co da się zachować, o tyle celem dziedzictwa jest współczesna konsumpcja przeszłości”. Echa tych poglądów odnajdujemy między innymi w raporcie opracowanym w roku 2008 na zlecenie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Pozwoli pani, że zacytuję krótki fragment tego dokumentu: „Dotychczasowe pytanie: Jak chronić zabytki? przybrało postać: Jak należy te zabytki przekształcać? Cel, którym kiedyś była ochrona wartości zabytkowych, zmienia się w inny – wykorzystanie wartości zabytkowych”. To jeden z wielu przykładów zakwestionowania tradycyjnych postaw konserwatorskich. Myślenie w kategoriach ochrony zabytków nie mieściło się w ramach ekonomicznych interpretacji kultury. Natomiast wiele obiecywano sobie po rozwiązaniach inspirowanych tymi teoriami dziedzictwa, w których wyrażano przekonanie o możliwości wykorzystania jego potencjału dla przyszłego rozwoju społeczno-gospodarczego.

Rzeczywistość zweryfikowała te koncepcje?

Jeszcze kilkanaście lat temu wydawało się, że postmodernistyczne koncepcje dziedzictwa zdominują tradycyjną refleksję konserwatorską, a za sprawą ich zwolenników dojdzie do gruntownego przewartościowania założeń polityki konserwatorskiej. Skłaniały do takich przypuszczeń m.in. postanowienia zawarte w Konwencji ramowej Rady Europy dotyczącej wartości dziedzictwa kulturowego dla społeczeństwa z Faro z 2005 r. Dziedzictwo jest tam rozumiane jako konstrukt społeczny nadbudowany nad dobrami kultury, przy czym nie jest już istotne, czy mają one charakter materialny, czy niematerialny. Z przyjęcia takiej perspektywy wynika, że oceny wartości dziedzictwa miałyby charakter względny – byłyby uzależnione od „woli dziedziczenia” tej wspólnoty patrymonialnej, która uznaje to dziedzictwo za własne. Nietrudno jednak zauważyć, że definiowanie dziedzictwa poprzez jego funkcje społeczne – rolę, jaką ono odgrywa w procesie umacniania więzi międzyludzkich i tożsamości zbiorowej – jest zbytnio oderwane od realiów działalności konserwatorskiej, żeby w praktyce mogło okazać się przydatne. Dlatego w ostatnich latach kompromisowych rozwiązań szukają nawet zwolennicy idei dziedzictwa. Nie jest wykluczone, że dawni oponenci byliby skłonni zgodzić się co do tego, że choć nikt nie powinien wyręczać wspólnoty patrymonialnej w wartościowaniu jej dziedzictwa, to jednak te obiekty, które z racji wpisania do rejestru zabytków są objęte ochroną przez państwo, powinny być wartościowane przez ekspertów i konserwatorów. Przyjęcie takiego rozwiązania może się okazać szczególnie przydatne w sytuacji, gdy mamy do czynienia z konfliktem interesów. Na przykład gdy obiekt już wpisany do rejestru zabytków jest równocześnie uznawany przez jakąś grupę społeczną za jej własne dziedzictwo.

Wspólnota patrymonialna nie powinna mieć nieograniczonej władzy nad swoim dziedzictwem.

Problem, który pani poruszyła, przywodzi na myśl spory, jakie toczyły się w Europie przez prawie całe XIX stulecie. Z każdym kolejnym dziesięcioleciem rosła grupa zwolenników ograniczenia własności prywatnej nad zabytkami. Za Victorem Hugo podkreślano, że są one dobrem wspólnym, i że rolą państwa jest sprawować choćby częściową kontrolę nad ich losami, nawet jeśli pozostają w rękach prywatnych właścicieli. Te w gruncie rzeczy lewicowe postulaty były początkowo traktowane jako zamach na święte prawo własności, ale stopniowo zaczęto je uwzględniać w prawodawstwie państw zachodnich, a w roku 1931 znalazły odzwierciedlenie w postanowieniach Karty Ateńskiej – pierwszego międzynarodowego dokumentu konserwatorskiego. Otóż wydaje się, że w czasach nam współczesnych, w dobie pluralizmu postaw i tradycji, które bez wątpienia stanowią o bogactwie społeczeństwa demokratycznego, powinno się uwzględnić także takie rozwiązania, które ograniczałyby „prawo własności” poszczególnych wspólnot patrymonialnych do ich dziedzictwa. Zwłaszcza wtedy, gdy istnieje ryzyko zawłaszczenia określonych dóbr kultury, symboli, przez jedną grupę społeczną, nierespektującą faktu, że te same dobra są uznawane za dziedzictwo także przez inne wspólnoty. W takich sytuacjach to właśnie państwo jako instancja nadrzędna powinno występować w obronie dobra wspólnego pojmowanego szerzej niż interes pojedynczej grupy społecznej, a w pełnieniu roli mediatora szczególnie pomocna może się okazać polityka kulturalna nawiązująca do założeń tradycyjnej ochrony zabytków.

Jak pan postrzega przyszłość toruńskiej szkoły konserwacji w kontekście reformy szkolnictwa wyższego?

O wysokiej jakości kształcenia konserwatorskiego na UMK zawsze decydowało powiązanie dydaktyki z działalności naukową i konserwatorską. Aby podtrzymać wysoką renomę, jaką cieszą się nasi absolwenci nie tylko w Europie, konieczne jest utrzymanie równowagi pomiędzy tymi trzema obszarami aktywności. Źle by się stało, gdybyśmy koncentrując się na rozwoju naukowym, zaniedbali naszą działalność dydaktyczną. Myśląc o przyszłości, wiążemy duże nadzieje z Centrum Badań i Konserwacji Dziedzictwa Kulturowego, które powstaje przy naszym wydziale. Na razie za oknami widać wielki plac budowy, ale już w 2022 roku będziemy dysponować unikatową w skali kraju placówką badawczą i usługową, której rozwój powinien się przekładać na doskonalenie kształcenia konserwatorskiego. Potwierdzeniem słuszności obranej drogi są rezultaty konkursu ogłoszonego na UMK w ramach projektu „Strategia doskonałości – uczelnia badawcza”. Program przedstawiony przez interdyscyplinarny zespół Conservation and Restoration of the Cultural Heritage, którego trzon stanowią naukowcy związani z Toruńską szkołą konserwacji, został nagrodzony, a wskazane przez ten zespół kierunki rozwoju prac badawczych zostały zaliczone do priorytetowych.

Rozmawiała Krystyna MATUSZEWSKA