„Humanistyka narodowa”
Jak uczciwie oceniać jakość
Dyskusja o miejscu humanistyki w polskiej nauce, o jej finansowaniu oraz kryteriach oceny osiągnięć to od wielu lat dialog głuchych. Z jednej strony coraz silniejsze głosy kwestionujące sens zbyt intensywnego wspierania przez państwo dyscyplin, które gospodarce narodowej nie przynoszą bezpośrednich, wymiernych korzyści, z drugiej zaś przekonanie, że każda próba zmiany myślenia o humanistyce to zamach na wolność nauki, a nawet na kulturową tożsamość Polaków. Strony tego sporu nie próbują zrozumieć się nawzajem.
Co gorsza, sprawa ma też wymiar ideowy (choć na szczęście spór ten przecina fronty bieżących politycznych podziałów), a szczególne w nim miejsce przypada ocenie perspektyw rozwoju dyscyplin, które na potrzeby tego artykułu nazwałbym „humanistyką narodową”*, czyli obszarem nauki, w którym publikuje się po polsku, zajmując się polską kulturą, literaturą, językiem i dziejami, w znacznej mierze (choć oczywiście nie wyłącznie) pracując na źródłach wytworzonych w języku narodowym. Dla jednych, nieco tylko wyostrzając stanowiska tego sporu, to dziedzina skazana na wymarcie, bo pozbawiona bezpośrednich związków z globalnym obiegiem naukowym. Sądzą oni, że nie warto w nią nadmiernie inwestować, bo dla międzynarodowego prestiżu polskiej nauki nie ma ona żadnego znaczenia. Dla innych to fundament polskiej humanistyki, przede wszystkim ze względu na jej wymiar wspólnotowy oraz na edukacyjną rolę badań nad polską literaturą, językiem i historią.
Krytycy „humanistyki narodowej” byliby skłonni nawet przyjąć ostatni argument, uznając znaczenie tych dyscyplin dla polskiej szkoły, a nawet dla polskiego społeczeństwa. Nadal jednak pozostawaliby nieprzekonani co do naukowej ich wartości. I to z bardzo prostego powodu. Nauka na całym świecie dąży do swoistej uniformizacji oceny swojej jakości. Dobra nauka to w ogólnym przekonaniu taka, której wyniki można porównać ze sobą w skali globalnej, a co najmniej ponadnarodowej. To z kolei wymaga oceny jakości, w tym rozmaitych kryteriów punktowych itp. Słowem, wszystkiego tego, co spora część humanistów od razu okrzyknie zbędną biurokratyzacją nauki. A przecież jakieś kryteria oceny są nieuniknione, a nawet niezbędne. Warto się zastanowić, czy możliwe jest wzajemne zrozumienie, kompromis, a może i konstruktywne wnioski z omawianego tu sporu.
Muszę od razu przyznać, że moje spojrzenie na to zagadnienie jest ściśle zewnętrzne, ponieważ jako historyk starożytnej Grecji patrzę na nie z perspektywy dziedziny nauki całkowicie „globalnej”, w której publikowanie (najczęściej) po angielsku i w obiegu światowym jest podstawową normą jakościową. Mam nadzieję, że dzięki temu mogę spojrzeć na wspomnianą dyskusję z pewnego dystansu. Jestem też głęboko przekonany, że właśnie teraz należy podjąć tę dyskusję na nowo, ponieważ ma ona dzisiaj szczególne znaczenie. Za nową ustawą o szkolnictwie wyższym i nauce podążają właśnie reformy sposobu funkcjonowania poszczególnych polskich uczelni, w tym przede wszystkim zmiany w organizacji oraz sposobach finansowania nauki w ramach uczelni. W tych zmianach debata o miejscu i jakości badań humanistycznych, a zwłaszcza o kryteriach oceny jakości i sposobach promowania jakości „humanistyki narodowej”, powinna być sprawą absolutnie podstawową. Mówiąc wprost, jest to moim zdaniem kluczowe wyzwanie dla polskich humanistów AD 2019.
Specyfika polskiej „humanistyki narodowej” na tle europejskim
Konstruktywne wnioski nie będą tu możliwe bez próby wzajemnego zrozumienia, a na początek bez próby wytłumaczenia specyfiki „humanistyki narodowej” w Polsce. Jest to bowiem obszar szczególny, jednak nie z powodu swych funkcji społecznych (jak szkoła, budowanie kulturowej wspólnoty i popularyzacja nauki), lecz właśnie szczególny naukowo.
Otóż trzeba sobie jasno powiedzieć, że polska „humanistyka narodowa” jest na tle europejskim wyjątkowa z powodów historycznych. Po pierwsze, jest to bodaj jedyny tak wielki europejski „rynek naukowy” bez swojego języka konferencyjnego (inaczej niż angielski, francuski, niemiecki, włoski, hiszpański, a w pewnych obszarach portugalski i rosyjski, a nawet rumuński), więc polski humanista publikujący w języku ojczystym z definicji nie jest częścią ponadlokalnego obiegu naukowego. Inaczej niż jego angielsko-, francusko-, niemiecko-, włosko-, hiszpańsko– czy nawet rosyjskojęzyczni koledzy i koleżanki. Po drugie, polski humanista, w tym zwłaszcza badacz literatury, pracuje najczęściej na źródłach w języku narodowym. Wyniki jego badań nie staną się przedmiotem zainteresowania ponadlokalnego, ponieważ historycznie język polski nie stał się językiem wielkiej literatury światowej (inaczej niż angielski, francuski, niemiecki, włoski, hiszpański czy rosyjski), a więc kursy literatury czy historii polskiej tylko sporadycznie pojawią się w programach nauczania akademickiego na świecie. W tej sytuacji trzeba stwierdzić, że polskiemu „humaniście narodowemu” jest o wiele trudniej niż jego kolegom i koleżankom z innych, równie dużych „rynków naukowych” w Europie. Jest to trudność obiektywna, pozbawiona bezpośredniego związku z jakością prowadzonych badań. W konsekwencji mierzenie osiągnięć udziałem w międzynarodowej nauce po prostu nie ma sensu.
Są po temu jeszcze dodatkowe, bardziej już techniczne powody. Jeżeli nawet wyniki badań polskiej „humanistyki narodowej” znajdą się w polu widzenia nauki międzynarodowej, zainteresowanie to w naturalny sposób ograniczone będzie do okresów i wątków „bardziej globalnych” polskich dziejów czy polskiej literatury. Będą to np. „imperialne” czasy pierwszej Rzeczypospolitej, pierwsza, a zwłaszcza druga wojna światowa, a także, co ważne, historia polskich Żydów. Co więcej, ze względów ściśle praktycznych (obcość języka polskiej „humanistyki narodowej”) świat zewnętrzny, a zwłaszcza świat anglojęzyczny, zainteresowany będzie niemal wyłącznie syntezami dziejów, kultury czy literatury polskiej. Na ogłoszenie w dobrych wydawnictwach światowych studiów szczegółowych polskiej „humanistyki narodowej”, studiów wykraczających poza jej wspomniane „globalne” wątki czy epoki, zwyczajnie nie ma szans. W wiodących czasopismach światowej humanistyki będzie tylko odrobinę lepiej.
O kryteria jakości „humanistyki narodowej”
Z drugiej jednak strony nie da się ukryć, że ta naturalna i historycznie zrozumiała izolacja polskiej „humanistyki narodowej” ma dla jej poziomu naukowego efekty zgoła dramatyczne. Pozbawiona naturalnej zewnętrznej kontroli jakości, choćby poprzez starania o publikację w najważniejszych, recenzowanych wydawnictwach i czasopismach światowego obiegu, jest ona obszarem masowej produkcji prac o bardzo niewielkiej wartości naukowej. Bardzo liczne prace wybitne wciąż toną w skali kraju w oceanie naukowej, a czasem paranaukowej bylejakości. To także trzeba stwierdzić jednoznacznie. I spróbować wyciągnąć z tego wnioski.
Brałem ostatnio udział w kilku spotkaniach poświęconych temu problemowi. Ich uczestnicy dość zgodnie podkreślali, że kryteria oceny polskiej humanistyki powinny w rozsądny sposób łączyć w sobie elementy oceny parametrycznej z działaniem systemu eksperckiego, a więc merytoryczną ocenę na podstawie starannej lektury prac humanistów przez najwybitniejszych fachowców danej dyscypliny. To ostatnie jest jednak bardzo czasochłonne i potencjalnie bardzo kosztowne, więc w zasadzie niemal niewykonalne z uwagi na skalę produkcji naukowej w Polsce. Kryteria punktowe pozostają najtańszym, najszybszym, a więc dominującym mechanizmem oceny. Źle sformułowane kryteria takiej oceny są jednak bardzo niebezpieczne, prowadząc – w złośliwym ujęciu wielu kolegów i koleżanek – do patologii zwanej „punktozą”, a więc do obsesyjnego uzależniania tematyki pracy naukowej od spodziewanego, punktowego efektu publikacyjnego. W dość powszechnym przekonaniu „punktoza” może też mieć niezwykle szkodliwy wymiar zewnętrzny, gdy formy organizacji życia naukowego, a zwłaszcza jego finansowanie, podporządkujemy w pierwszym rzędzie takim właśnie kryteriom. A jak starałem się wykazać wyżej, dla „humanistyki narodowej” byłaby to choroba o wiele ostrzejszym i groźniejszym przebiegu.
Myśląc pozytywnie, zwróciłbym uwagę, że polskie życie akademickie ma jednak znakomite doświadczenia, które nam mogą pomóc wyjść z omawianego wyżej impasu. Otóż od początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia wypracowaliśmy procedury, które umożliwiły ocenę szkolnictwa wyższego, procedury początkowo dobrowolne i w zasadzie samorządowe, które w odpowiedniej chwili wsparło państwo. Korzystając z tych doświadczeń, moglibyśmy stworzyć jasny i wiarygodny system oceny „humanistyki narodowej”. Mam tu na myśli procedury akredytacyjne, do pewnego stopnia inspirowane działalnością Uniwersyteckiej Komisji Akredytacyjnej oraz Polskiej Komisji Akredytacyjnej, działalnością, która wydaje mi się jednym z ważnych aspektów polskiej transformacji po roku 1989.
Otóż można sobie wyobrazić system łączący w sobie elementy oceny parametrycznej, niezależnej oceny eksperckiej oraz „projakościową”, oddolną akredytację polskich wydawnictw naukowych oraz czasopism specjalistycznych. Podobnie jak grupa najlepszych polskich uczelni podjęła kiedyś samodzielnie wysiłek sformułowania kryteriów oceny swojej jakości na potrzeby komisyjnej akredytacji, tak dzisiaj można by stworzyć dobrowolną, elitarną listę najlepszych polskich wydawnictw i czasopism naukowych publikujących w dziedzinie „humanistyki narodowej”. Lista taka mogłaby mieć charakter zamknięty w tym znaczeniu, że w każdym „okresie akredytacyjnym” obejmowałaby stałą, bardzo ograniczoną liczbę czasopism i wydawnictw dla poszczególnych dyscyplin (np. historia) i ich części składowych (np. historia polskiego średniowiecza czy literatura polska epoki romantyzmu). Nazwijmy je umownie „Listami A+” czasopism i wydawnictw naukowych.
Kwalifikacja do tego grona w kolejnych „okresach akredytacyjnych” miałaby charakter ściśle rankingowy, a więc żeby dostało się do niego nieobecne tam wcześniej wydawnictwo czy czasopismo, jedno z dotychczasowych musiałoby zostać z tej listy wykreślone. Za podstawę procedur akredytacyjnych należałoby zapewne uznać ocenę ekspercką całości dorobku danego czasopisma (w tym ekspercką ocenę wszystkich recenzji wewnętrznych). Dla wydawnictw naukowych można by przyjąć zasadę zgłaszania przez wydawnictwo pewnej liczby publikacji do oceny, przy jednoczesnej ocenie tej samej liczby innych publikacji wydawnictwa wybranych przez niezależnych ekspertów (w ten sposób ocenie poddano by zapewne najlepsze, ale również najsłabsze publikacje danego wydawcy).
Akredytacja „humanistyki narodowej”
Warunkiem działania takiego systemu byłoby z jednej strony sformułowanie bardzo rygorystycznych kryteriów akredytacji przez specjalistów, w tym najlepsze ośrodki naukowe, wydawców i redakcje w ramach poszczególnych dyscyplin „humanistyki narodowej”, z drugiej zaś wsparcie ze strony instytucji państwowych polegające m.in. na radykalnym „dowartościowaniu” czasopism i wydawnictw tak akredytowanych przy układaniu odpowiednich ministerialnych punktacji. Można wyobrazić sobie punktowanie tych (bardzo nielicznych) wydawnictw i czasopism na niemal takim samym poziomie jak najlepszych czasopism i wydawnictw światowych w danej dyscyplinie. (Zaznaczam przy tym, że nie uważam za sensowne bezpośredniego powiązania takiej punktacji z mechanizmami finansowania odpowiednich podmiotów.)
Z technicznego punktu widzenia wymagałoby to najpierw powołania odpowiednich zespołów w poszczególnych dyscyplinach „humanistyki narodowej” (np. historia, literaturoznawstwo, językoznawstwo itd.), najlepiej z inicjatywy wiodących polskich ośrodków naukowych danej dyscypliny. Zespoły takie opracowałyby kryteria przyszłej akredytacji i zaprosiły do jej pierwszej edycji najlepsze ich zdaniem polskie czasopisma i wydawnictwa naukowe, ustalając jednak, że liczba „laureatów” akredytacji będzie znacząco niższa niż liczba zaproszonych podmiotów. Projekt akredytacji mógłby być uprzednio przedstawiony do dyskusji Komitetowi Polityki Naukowej. Po rozpoczęciu oddolnej i dobrowolnej procedury akredytacyjnej w rzecz wkroczyć musiałyby instytucje państwowe, z Komisją Ewaluacji Nauki na czele, by podmiotom, które przeszły pozytywnie tę procedurę, zapewnić odpowiednio wysoki „bonus” parametryzacyjny. Na koniec sam wysiłek akredytacji mógłby zostać przejęty przez instytucje państwowe.
System taki miałby wiele zalet. Stworzyłby on elitarny krąg publikacji w obszarze „humanistyki narodowej”, krąg konkurencyjny, przyciągający i promujący najlepsze osiągnięcia naukowe, a przy tym w pełni weryfikowalny. Ale przede wszystkim stworzyłby on sytuację, w której promowanie naukowej jakości przez instytucje państwowe zbiegałoby się z interesami i potencjalnym wysiłkiem organizacyjnym poszczególnych uczelni polskich walczących o to, by ich pracownicy znaleźli się w takim właśnie elitarnym obiegu. Poszczególni badacze, podobnie jak ich macierzyste uczelnie, staliby przed jasnym wyborem, a staranie o najwyższą jakość naukową byłoby na bieżąco nagradzane. Powstałyby klarowne „projakościowe” kryteria i mechanizmy wsparcia działalności naukowej tam, gdzie ich powiązanie z oceną na podstawie kryteriów globalnych jest, jak starałem się wykazać wyżej, trudne albo wręcz niemożliwe. Jestem przy tym głęboko przekonany, że system taki w dłuższej perspektywie promowałby w sposób naturalny najlepszych polskich badaczy „humanistyki narodowej” również w wymiarze międzynarodowym.
Na koniec muszę dodać, że nie jestem pewien, czy system taki uda się w Polsce stworzyć. Zdecyduje, jak zawsze, czynnik ludzki, przez co rozumiem zarówno trudność decyzji o dobrowolnym poddaniu się ocenie przez poszczególne środowiska naukowe, jak i trudność znalezienia odpowiednio dużej liczby kompetentnych i bezstronnych ekspertów. Mam jednak wielką nadzieję, że powyższa propozycja może posłużyć jako zaproszenie do dyskusji o sprawach, które właśnie teraz dyskusji takiej pilnie wymagają.
Zdaję sobie sprawę z niezręczności określenia „humanistyka narodowa”. Stosuję je tutaj w znaczeniu ściśle opisowym, tak jak w nazwach polskich i zagranicznych instytucji życia naukowego (NCN, NPRH, CNRS czy NEH itp.). Niniejszy tekst rozwija tezy, które wygłosiłem podczas panelu dyskusyjnego na temat kryteriów oceny humanistyki polskiej, który odbył się w Instytucie Historycznym UW 27 lutego br., a zorganizowanego pod patronatem przewodniczącego Rady Naukowej Instytutu Historycznego prof. Jarosława Czubatego. Artykuł powstał pod wpływem dyskusji na seminarium prof. Włodzimierza Borodzieja w IH UW 17 stycznia br.
Dodaj komentarz
Komentarze