Czym jest korekta autorska

Marek Misiak

Wiele lat temu – choć nie jestem znowu taki stary – postanowiłem przyjąć pewną postawę i wiernie się jej trzymać. Mianowicie staram się nigdy nie zakładać niczyjej złej woli, chyba że ktoś udowodni swoim postępowaniem ponad wszelką wątpliwość, że jest inaczej (dzieje się tak jednak bardzo rzadko). Dlatego – gdy do wydawnictwa dzwoni autor i przeprasza, że mi przeszkadza – wychodzę z założenia, że osoba po drugiej stronie linii autentycznie zakłada, że taki telefon może być kłopotem. Być może częstsze niż mi się wydaje jest wyobrażenie redakcji jako miejsca, gdzie panuje olimpijski, nienaturalny wręcz spokój. Jak w opisie walki Ursusa z bykiem w Quo vadis : „W amfiteatrze można było usłyszeć przelatującą muchę”. To prawda, jest to praca wymagająca koncentracji, ale wykonuje się ją dla autora i w jego interesie, a zatem sam autor (w przypadku artykułów stanowiących efekt pracy zbiorowej – autor korespondencyjny) ma pełne prawo do kontaktu z wydawnictwem i upewniania się, czy i w jaki sposób jego tekst jest w nim obrabiany.

Tekst ten poświęcony będzie jednemu, wybranemu etapowi pracy nad anglojęzycznym artykułem w redakcji czasopisma naukowego. Najczęstsze pytanie dzwoniącego brzmi bowiem: Kiedy otrzymam korektę autorką/szczotkę/proofa? Autorzy słusznie bowiem zakładają, że przesłanie przez wydawnictwo złożonego artykułu do ostatecznej kontroli wskazuje na finalizowanie prac nad manuskryptem. Czają się tu jednak trzy pułapki. Po pierwsze – jeśli prace nad artykułem są (oględnie mówiąc) mało zaawansowane (np. jest on dopiero recenzowany), przesłanie go do korekty autorskiej to dość odległa perspektywa i nie sposób podać konkretny termin. Po drugie – nie wszyscy autorzy umieją się ustosunkować do wątpliwości redakcji w sposób umożliwiający szybkie wprowadzenie poprawek. Po trzecie – termin na odesłanie poprawionej korekty autorskiej jest często dość krótki (np. trzy dni robocze), wyraźnie krótszy niż ten na odesłanie pracy poprawionej według wskazówek recenzentów (zwłaszcza jeśli oczekiwali oni znaczących zmian).

Ważne rozróżnienie pojęciowe

Przede wszystkim korekta autorska to niejedyny moment, gdy manuskrypt wraca do autorów. Pierwsza sytuacja – gdy recenzenci oczekują zmian – jest oczywista. Druga może nastąpić jeszcze przed składem, w ramach redakcji językowej; dotyczy to szczególnie artykułów w językach innych niż polski. Warto tu zwrócić uwagę na ważne rozróżnienie pojęciowe. „Korekta autorska” jest pojęciem dość szerokim i nie wszyscy autorzy rozumieją je poprawnie – nie z własnej winy, nikt spoza branży nie ma przecież obowiązku znać tajników procesu wydawniczego. Jeśli się jednak umówimy, że utożsamiamy trzy pojęcia: „korektę autorską”, „szczotkę” i „proofa”, to zakres znaczeniowy „korekty autorskiej” wyraźnie się zawęża. Nie jest to już każda sytuacja, gdy redakcja (a nie recenzenci) odsyłają autorom tekst z uwagami, lecz odesłanie tekstu już złożonego w programie DTP w formie pliku pdf. W mojej praktyce redakcyjnej zetknąłem się już z poważnymi nieporozumieniami. Mówiłem autorowi, że np. jutro otrzyma korektę autorską i słyszałem w odpowiedzi: Przecież dostałem ją miesiąc temu i odesłałem w ciągu dwóch dni! Przekonany, że jakaś czynność nie została oznaczona w systemie, sprawdzam i okazuje się, że autor otrzymał nie korektę autorską (tj. szczotkę), tylko plik tekstowy z uwagami native speakera języka angielskiego, który – po uwzględnieniu przez autora uwag językowych – stał się podstawą składu, przeszedł pierwszą korektę redakcyjną i dopiero teraz zostanie poddany korekcie autorskiej. Jest to tak naprawdę dobra wiadomość dla autora, oznacza bowiem, że tekst jest już w dużej części wolny od usterek językowych i pytań do autora w ramach korekty autorskiej będzie niewiele. Różnica polega na tym, że odesłanie tekstu do korekty redakcyjnej jest obowiązkiem wydawnictwa i jest praktykowane nawet wówczas, gdy żadnych pytań do autorów nie ma – wówczas przesyła się materiał po prostu do akceptacji (ponadto autorzy mogą mieć uwagi np. co do sposobu złożenia ilustracji, tabel lub równań). Natomiast wcześniejsze od korekty autorskiej odesłanie pliku Word z uwagami językowymi nie jest obowiązkowe i spotyka tylko niektóre manuskrypty, niestety raczej te, których szata językowa wymaga poważniejszej interwencji.

Załóżmy zatem, że mamy do czynienia właśnie z korektą autorską/szczotką/proofem w formie pliku pdf. Instrukcje dla autorów publikowane na stronach internetowych wydawnictw i/lub e-maile, w których przesyłane są pliki korekty autorskiej, zawierają na ogół wyraźne wskazówki co do tego, jak autorzy powinni nanosić swoje uwagi. Powtórzę: nie zakładam niczyjej złej woli. Moje doświadczenie wskazuje, że autorzy nieprzestrzegający takich wskazówek postępują tak z trzech powodów: a) nie mają dużego doświadczenia w posługiwaniu się programami do obsługi plików pdf; b) chcą w swoim rozumieniu ułatwić redaktorowi pracę; lub c) współpracowali dotąd z innymi wydawnictwami, gdzie (np. z uwagi na niewielką liczbę tekstów do obróbki) akceptowano niestandardowe praktyki.

Nauczyć się dymków

Rezultat jest niestety taki sam, niezależnie od motywacji: poważne utrudnienie redaktorowi pracy i wydłużenie całego procesu redagowania tekstu. Jedyną akceptowaną przez wydawnictwo, w którym pracuję (i nie tylko tutaj) formą nanoszenia przez autorów poprawek na szczotce/proofie jest funkcja komentarzy w programach takich jak Adobe Acrobat Reader. Dokładnie w taki sposób nanoszone są korekty redakcyjne przez wielu profesjonalnych redaktorów. Nie bez powodu korektę na wydrukach praktykuje się coraz rzadziej: kilkanaście opcji komentarzy dostępnych w programie powoduje, że żadne poprawki naniesione długopisem na kartce nie osiągną takiego stopnia czytelności. Oczywiście narzędziem tym też trzeba umieć się posłużyć, ale nikt nie oczekuje od autorów znajomości tego narzędzia w stopniu podobnym, jak żąda się tego np. ode mnie. Nawet ograniczenie się jedynie do tzw. dymków już umożliwia redaktorowi szybkie zorientowanie się, czego oczekuje autor. Tymczasem regularnie zdarza mi się otrzymywać uwagi autorów w następujących postaciach:

– listy poprawek w e-mailu (podczas gdy plik pdf jest czysty);

– listy w osobnym pliku pdf lub Word (podczas gdy plik pdf jest czysty);

– listy na górze pierwszej strony pliku z artykułem (reszta pliku jest czysta);

– pliku pdf ze zmianami wprowadzonymi bezpośrednio do pliku;

– pliku Word z tekstem z przesłanemu autorowi pliku pdf – z wprowadzonymi zmianami.

Od razu chcę zastrzec, że we wszystkich pięciu sytuacjach odpowiadam autorowi, w jakiej formie powinny zostać przesłane poprawki i uwagi, a potem w razie potrzeby służę radą i pomocą, jeśli autor nie wie, jak posłużyć się programem do nanoszenia komentarzy na pliku pdf. Po prostu ryzyko pomyłki przy odszukiwaniu w tekście miejsc do poprawy według osobnej listy jest zbyt duże, zwłaszcza że stopień dokładności w lokalizowaniu miejsc do poprawki jest różny: jedni autorzy podają tylko numer strony, inni wskazują, jak brzmi początek odnośnego akapitu, jeszcze inni zaś kopiują całe zdanie lub grupę zdań, gdzie należy wprowadzić modyfikacje. Dokładność faktycznie jest rosnąca, natomiast nigdy nie może się równać z oznaczeniem (np. za pomocą podświetlenia) odpowiedniego miejsca w samym artykule (czasem nie mogę się oprzeć wrażeniu, że niektórzy mniej doświadczeni autorzy nie wiedzą, że taki komentarz jest nanoszony na plik jako kolejna warstwa danych, a nie w pliku, i może zostać bez konsekwencji i w każdej chwili usunięty). Przede wszystkim zaś obróbka korekty autorskiej w takiej formie jest dla redaktora bardziej czasochłonna i zarówno opóźnia pracę nad danym artykułem, jak i dezorganizuje pracę nad innymi. Podejrzewam też, że stworzenie takiej listy jest bardziej pracochłonne także dla samego autora i dlatego taka praktyka wydaje mi się tym bardziej niezrozumiała.

Newralgiczny moment pracy

Dwie ostatnie sytuacje całkowicie uniemożliwiają zaś przyjęcie korekty autorskiej w takiej formie. Zabrzmi to dość obcesowo, ale warto powiedzieć otwartym tekstem: redakcja nie ma obowiązku akceptować wszystkich poprawek autora. Może się tak zdarzyć, że autor obstaje np. przy niezrozumiałych sformułowaniach lub niepraktykowanym w danej dziedzinie nauki sposobie zapisu, na który redakcja nie może się zgodzić. Bywa też, że dopiero na etapie proofa/szczotki autorzy chcą wprowadzać w tekście zasadnicze zmiany (włącznie z wprowadzaniem innych danych). Taka praktyka nie jest jednak dozwolona. Korekta autorska może prowadzić do zmodyfikowania maksymalnie 3–5% objętości tekstu, jeśli ta wartość jest większa, wydawnictwo może zażądać od autora pokrycia kosztów ponownego złożenia materiału lub nawet odstąpić od publikacji. Niepokojąco wyglądają też próby wprowadzania znaczących zmian w tekście po tym, gdy został on już zaakceptowany przez recenzentów. Z punktu widzenia redaktora nie do przyjęcia jest zaś, gdy niemożliwie jest prześledzenie, jakie zmiany wprowadzono w tekście na każdym etapie redagowania (stąd stosowanie trybu śledzenia zmian w plikach Word i komentarzy w plikach pdf).

Wreszcie pojawia się też niemożliwy do obejścia problem techniczny. Artykuły nie są przez składacza obrabiane jako pliki pdf, tylko jako pliki w programach DTP. Składacz nie będzie w stanie przenieść poprawek ze zmodyfikowanego przez autora pliku pdf, bo nie są one w żaden sposób uwidocznione, a ingerowanie w samą strukturę przerobionego najczęściej po amatorsku pliku pdf mija się z celem (szybsze byłoby złożenie całego artykułu od nowa). Jeśli zaś tekst został odesłany w formie pliku Word, to w ogóle całą pracę nad nim trzeba by rozpoczynać od nowa – skoro nie wiadomo, jakie poprawki wprowadził autor, cofamy się co najmniej do etapu przygotowania manuskryptu, jeśli nie do jeszcze wcześniejszego.

Korekta autorska/szczotka/proof to zatem newralgiczny element pracy nad tekstem. Zwlekanie z jej odesłaniem albo odsyłanie w innej niż wskazana przez wydawnictwo formie może być przyczyną poważnych opóźnień. Nikt nie zakłada złej woli autorów, natomiast warto pamiętać, że my (redaktorzy) nie wymyślamy tych reguł, kierując się obsesją porządku. Tak jest najwygodniej i najbezpieczniej – także dla autorów – gdyż szansa na uniknięcie poważniejszych błędów jest największa (a coś takiego jak „ostateczna wersja bez błędów”, to jedynie platoński byt idealny). ?