Solidarność uczonych

Zbigniew Drozdowicz

Są takie sytuacje, w których od uczonych można, a być może nawet należy oczekiwać solidarności. W praktyce różnie z tym bywa. Ma to swoje uwarunkowania, wyjaśnienia i usprawiedliwienia. Dla zilustrowania problemu przywołam w tych rozważaniach zarówno przykłady z bardziej, jak i mniej odległej przeszłości. Można oczywiście ich znaleźć więcej. Te, które przypominam, zaliczam do szczególnie wymownych, a dwa pierwsze do sytuacji tzw. wyższej konieczności.

Wyższa konieczność

Pierwszy przykład związany jest z głośnym w swoim czasie procesem uczonego włoskiego, profesora matematyki na Uniwersytecie w Padwie, Galileusza, przed kościelnym trybunałem w Rzymie. Trwał on z przerwami kilkanaście lat i zakończył się w 1633 roku upokorzeniem uczonego. Zobowiązany on bowiem został do przyrzeczenia, że nie będzie głosił teorii Kopernika, a na tych, którzy będą ją głosili, doniesie Świętej Inkwizycji. Uczony ten przystał na tę „propozycję nie do odrzucenia”, w przeciwnym razie groziło mu uwięzienie. Po stronie tych, którzy przed zakończeniem procesu z nim się w jakiejś mierze solidaryzowali, byli nawet hierarchowie Kościoła, tacy jak papież Urban VIII oraz papież Paweł V (ten ostatni po wydaniu wyroku na Galileusza zmienił swoje stanowisko). Trudno byłoby natomiast znaleźć znaczących uczonych. Byli jednak w tamtym czasie tacy, którzy na tyle zręcznie lawirowali między teorią Kopernika oraz teorią bożego kreacjonizmu, że nie spotkały ich żadne przykrości ze strony Kościoła. Przykładem może być Johannes Kepler, który w swoim Mysterium Cosmographicum twierdził, że Wszechświat nie tylko został stworzony przez Boga, ale także stanowi obraz Boga. Trzeba jednak dodać, że znalazł on zrozumienie nie w Kościele katolickim, lecz protestanckim. Natomiast sytuację wyższej konieczności i związane z nią racje określał dla Galileusza Kościół rzymski. Jedną z tych racji był autorytet tej instytucji, oparty nie tylko na wielowiekowej tradycji, ale także na wierze i wiedzy jej reprezentantów w Rzymskim Trybunale Inkwizycyjnym. W kwestii teorii Kopernika Kościół ten zmienił swoje stanowisko dopiero w 1835 roku, a w kwestii skazania uczonego dopiero w 1992 roku (w 350. rocznicę jego śmierci).

Drugi przykład wzięty jest z innej epoki i z zasadniczo odmiennych realiów ideowych i wierzeniowych, bowiem z epoki stalinizmu oraz występującej w niej ideologii wojującego komunizmu i wiary w to, że jest on zbawieniem dla ludzkości. Warto przypomnieć, że główni twórcy tej ideologii – Marks i Engels – przywiązywali sporą wagę do nauki. Drugi z nich w Mowie nad grobem Karola Marksa nazwał swojego przyjaciela „człowiekiem nauki” i „największym ze współczesnych myślicieli”. Naturalnym przedłużeniem tego myślenia o związkach marksizmu z nauką było rozwijanie w Związku Sowieckim tych nauk, które w przekonaniu komunistycznych ideologów mogły i powinny współdziałać w drodze do zbawienia ludzkości. Należała do nich m.in. część biologii, która nie tylko dała się w jakiś sposób pogodzić z tą ideologią, ale także mogła w jakiejś mierze legitymizować działania komunistycznych władz. W ten sposób na scenie dramatu, który rozegrał się w nauce tamtego okresu, pojawiło się dwóch głównych „bohaterów”. Jednym z nich był gruntownie wykształcony i ceniony również za granicą biolog Władymir Wawiłow (znaczące osiągnięcia miał m.in. w hodowli genetycznie ulepszonych odmian roślin zbożowych). Natomiast drugim był Trofim Łysenko, osoba wprawdzie bez poważniejszego wykształcenia, ale za to mająca odpowiednie pochodzenie społeczne (był synem ukraińskiego chłopa) oraz zdolność przekonania władz do pomysłu (nazywanego jaryzacją ) na cudowne rozmnożenie roślin, które zapewni wyżywienie „masom pracującym miast i wsi”. Simon Enges w książce Stalin i naukowcy szczegółowo przedstawia poszczególne odsłony dramatu, który zakończył się aresztowaniem w 1940 roku Wawiłowa pod zarzutem udziału w organizacji szpiegowskiej i skazaniem go na karę śmierci (wyrok zamieniono później na 20 lat ciężkich robót w Gułagu). W jego obronie występowali zachodni uczeni, a Winston Churchill osobiście zwrócił się w tej sprawie do Stalina. Autor książki przywołuje w niej również radzieckich uczonych, którzy solidaryzowali się ze skazanym (by wymienić przewodniczącego Akademii Nauk biologa Władimira Komarowa). Wszystko to jednak okazało się nieskuteczne (Wawiłow zmarł w więzieniu w 1943 roku). Łysenko triumfował. Jednak tylko chwilowo, bowiem gdy się okazało, że jednak nie jest ani cudotwórcą, ani nawet poważnym uczonym, utracił łaski komunistycznych władz i co prawda nie przypłacił tego życiem ani też więzieniem, jednak wylądował najpierw na eksperymentalnej farmie genetycznie „ulepszonych byków”, a gdy i tam nie odniósł sukcesów, na stanowisku kierownika zwyczajnego kołchozu. O tym bowiem, kto jest po właściwej stronie, decydowali nie uczeni, lecz sprawujący władzę polityczną.

Czasy PRL-u

Pewne światło na solidarność uczonych w tamtych czasach rzuca książka Henryka Słabka pt. Intelektualistów obraz własny (1944–1989). W głównych rolach występują w niej nie uczeni, lecz literaci i to z tzw. pierwszego rzędu (choćby Leon Kruczkowski, Czesław Miłosz czy Marian Brandys). Pojawiają się jednak na jej kartach również nazwiska prominentnych w tamtym czasie ekonomistów (m.in. Włodzimierz Brus czy Bronisław Minc), filozofów (Adam Schaff czy Bronisław Baczko) oraz prawników i historyków (Juliusz Bardach czy Leon Grosfeld). W środowisku akademickim znaczące role odgrywali tzw. (przez autora tej książki) „janczarowie reżimu”. Mieli oni zarówno wzorce zapożyczone z reguły od wschodniego sąsiada, ideowych mentorów oraz gorliwych wykonawców, przekonanych, że działają nie tylko w słusznej, ale w jedynie słusznej sprawie (zdaniem H. Słabka, „polemizować z nimi nie było łatwo, bo obok nieprzeciętnych zdolności odznaczali się niezłomną wiarą w «słuszność sprawy socjalizmu»”). Jak to się przekładało na kwestię solidaryzmu uczonych, przedstawię na przykładzie filozofów i filozofii.

Z punktu widzenia ówczesnych władz PRL-u była oczywiście tylko jedna całkowicie słuszna filozofia (marksistowska). Natomiast każda inna stanowiła zaplecze dla wrogiej klasowo „burżuazyjnej” ideologii. Na przełożenie się takiego myślenia na praktyczne działania filozofowie nie musieli długo czekać, bowiem już w 1949 roku zlikwidowano „Przegląd Filozoficzny” (czasopismo będące swoistą wizytówką przedwojennej filozofii), a jego redaktora naczelnego Władysława Tatarkiewicza dwa lata później pozbawiono prawa wykładania na Uniwersytecie Warszawskim. Znaczący udział miała grupa ośmiu studentów uczelni, która zarzucała mu w liście otwartym „wyraźnie wrogi stosunek do budujących w Polsce socjalizm”. Z różnego rodzaju szykanami ze strony ówczesnych władz PRL-u spotykali się również inni zwolennicy „wstecznych poglądów”, m.in. Stanisław Ossowski czy Kazimierz Ajdukiewicz. Z niektórymi rozprawiali się jedynie „janczarowie reżimu”. W takiej roli występował na początku lat 50. minionego stulecia m.in. Leszek Kołakowski; świadectwem jest m.in. opublikowany w „Nowych Drogach” (organie teoretycznym PZPR) artykuł pt. Kilka uwag w sprawie „Przeglądu Filozoficznego” . Natomiast do walki ideowej z innymi włączali się ich mentorzy – np. Adam Schaff, autor wydanej w milionowym nakładzie Krótkiej historii WKPb oraz jeszcze krótszej, ale nie mniej radykalnej w ocenach, opublikowanej w 1953 roku na łamach marksistowskiej „Myśli Filozoficznej” krytyki poglądów K. Ajdukiewicza. Ten ostatni, w Odpowiedzi na artykuł prof. A. Schaffa , próbował wprawdzie tłumaczyć, że stawiane mu zarzuty stanowią nieporozumienie, ale nie na wiele to się zdało. Pojawiały się wprawdzie głosy w obronie bezceremonialnie traktowanych filozofów, jednak były one stosunkowo słabo słyszalne i nietrafiające do myślenia tych, którzy decydowali o byciu i niebyciu na polskich uczelniach.

Sprawdzianem dla solidarności polskich filozofów był również rok 1968. Do historii przeszedł on pod nazwą Marca ’68. Zapoczątkowały go wystąpienia studenckie w największych ośrodkach akademickich naszego kraju. Ich źródeł historycy doszukują się w trwającej od przełomu 1956 roku walce partyjnej między „rewizjonistami” oraz „dogmatykami”. Jej wyrazem były m.in. wykluczenia z szeregów partyjnych niektórych filozofów (jednym z nich był usunięty w 1964 roku L. Kołakowski) oraz represjonowanie tych, którzy podpisali skierowany do członków PZPR list otwarty w sprawie wolności słowa. Apogeum tych wydarzeń stanowiły przypadające na okres 8–23 marca 1968 roku wystąpienia studenckie. Zostały one spacyfikowane przez oddziały ZOMO i „aktywu robotniczego”, a część uczestników została aresztowana. W ich obronie wystąpiła część studentów oraz kadry akademickiej, biorąc udział w wiecach solidarnościowych.

Do relegowania „nieprawomyślnych” osób z grona społeczności akademickiej sygnał dało przemówienie Władysława Gomułki wygłoszone 19 marca na wiecu w Sali Kongresowej, w którym za „czarną owcę” tej społeczności uznane został osoby pochodzenia żydowskiego (oficjalnie nazwane syjonistami ). Następstwem tego było pozbawienie prawa studiowania ponad 1600 studentów oraz zwolnienie z pracy na uczelni kilkunastu profesorów (w tym gronie byli m.in. wspomniani wcześniej mentorzy marksizmu). Pojawiały się wprawdzie głosy w ich obronie, ale były tak nieliczne, że bez trudu można sporządzić dzisiaj ich listę. Można oczywiście powiedzieć, że trudno się solidaryzować z tymi, którzy wcześniej gorliwie służyli władzom PRL-u. Jednak nie wszyscy represjonowani im służyli, a odpowiedzialności zbiorowej nie da się obronić przed żadnym poważnym trybunałem.

Dzisiejsza solidarność

Sytuację w dzisiejszej Polsce wyznacza nie tylko przełom 1989 roku, lecz także szereg wydarzeń, które przyczyniły się m.in. do tego, że poważniej zaczęto traktować wolność słowa, w tym wypowiedzi, które niekoniecznie są po myśli sprawujących władzę. W każdym razie nie grozi już za to więzienie. Co najwyżej mogą one pozbawić osoby „idące pod wiatr” różnego rodzaju bonusów za solidarność ze sprawującymi władzę. Bez tego można jednak żyć, a nawet czasami osiągać coś istotnego w nauce. Efekt może jednak być zupełnie inny: publicznie wygłaszający negatywne opinie o poczynaniach władz mogą być zapraszani do udziału w różnego rodzaju zespołach konsultacyjnych.

Przywołam przykłady potwierdzające występowanie obu możliwości. Pierwszy związany jest z działaniami powstałego w 2014 roku Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polski. Jedną z pierwszych inicjatyw było przygotowanie i rozesłanie na adresy internetowe wielu osób listu otwartego w obronie filozofii. Odniósł on pewien sukces, bowiem nie tylko podpisała się pod nim spora grupa polskich humanistów, lecz także MNiSW zorganizowało z udziałem członków tego komitetu „Okrągły stół humanistów”. W późniejszych latach pojawiły się kolejne listy protestacyjne (m.in. związane z pracami nad Ustawą 2.0.). Liczba sygnatariuszy była już mniejsza, a MNiSW przestało traktować ich inicjatorów aż tak poważnie.

Drugi przykład związany jest z podobnym listem protestacyjnym przeciwko Ustawie 2.0, zainicjowanym przez profesora UKSW. Odzew był dosyć skromny (podpisało się niecałe 200 osób). Być może było to efektem tzw. zmęczenia materiału, bowiem wcześniej nad tym projektem odbyło się wiele dyskusji oraz pojawiło się w nich wiele głosów krytycznych i niespecjalnie przekładało się to na postulowane w nich radykalne zmiany w tej regulacji prawnej. Nie bez znaczenia mogła być również pewna nieufność do intencji jego inicjatora.

I jeszcze osobista uwaga związana z moimi publicznymi wypowiedziami dotyczącymi nowego statutu macierzystej uczelni. Powiem otwarcie: nie wszystkie przyjęte w nim rozwiązania budzą mój entuzjazm. Nie ma to jednak wiele wspólnego z moim stosunkiem do rektora UAM. Uważam, że dobrze wypełnia on swoje obowiązki. Mam nadzieję, że możemy się różnić w poglądach na to, co jest dobre dla naszej uczelni i mimo to zachować przyjazne relacje. ?