×

Serwis forumakademickie.pl wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z naszej strony wyrażasz zgodę na wykorzystanie plików cookies w celach statystycznych. Jeżeli nie wyrażasz zgody - zmień ustawienia swojej przeglądarki internetowej.

KRASP, PW, IPWC

Kroplówka czy dopalacze?

W Małej Auli Politechniki Warszawskiej debatowano o szansach i wyzwaniach, jakie w kontekście najbliższej parametryzacji stoją przed polskimi wydawnictwami i czasopismami naukowymi. Dyskusję zdominowały kwestie związane z tymi ostatnimi.

Odmienność sytuacji w reprezentowanych przez panelistów dziedzinach najlepiej uwidoczniły wystąpienia prawników. Prof. Dorota Malec z Uniwersytetu Jagiellońskiego wytknęła oparcie kryteriów oceny na niezależnym od jakości czasopisma dostępie do pomocy publicznej de minimis . Wyklucza to z urzędu wiodące tytuły prawnicze, jak np. „Państwo i prawo” czy „Przegląd sądowy”, bo nie publikują w otwartym dostępie, a jest to warunek sine qua non skorzystania ze wsparcia. Prof. Cezary Mik z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, zwracając uwagę na niewystarczające zróżnicowanie dyscyplin, których nie da się porównać, podkreślił narodowy charakter nauk prawnych. Większość czasopism z tego obszaru ma istotne znaczenie jedynie dla krajowego odbiorcy, a umiędzynaradawianie ich na siłę uznał za sztuczne.

Podobne zdanie wyraził prof. Łukasz Niesiołowski-Spano z Uniwersytetu Warszawskiego, który zaczął od tego, że o ile trudno mówić o narodowej fizyce, o tyle o historii czy polonistyce już można. Za niezbędne uznał potraktowanie tych dyscyplin inaczej niż pozostałych. Jak to zrobić, by nie narazić się na subiektywizm? Lekarstwem dla humanistyki, która utraciła zaufanie środowiska, promując bylejakość w postaci „publikacji w wydawnictwie szwagra”, mogłoby być wydawanie w kluczowych obszarach, np. literaturoznawstwie, kilku najwyżej punktowanych czasopism w języku polskim. Zaproponował stworzenie systemu akredytacji, któremu co pewien okres by podlegały. Dodał, że ocena publikacji nie może być celem samym w sobie, lecz narzędziem do poprawy jakości nauki. – Nie chodzi o to, by wszyscy polscy naukowcy publikowali w „Nature”, ale by realizowali przełomowe badania, a to, gdzie opublikują wyniki, jest sprawą wtórną – przekonywał.

Spór lokalność vs. globalizacja pojawił się także w wypowiedzi prof. Dominika Antonowicza z UMK. Jego zdaniem peryferyjny dyskurs naukowy jest drugorzędny i powinien być a priori niżej oceniany. Zamiast ograniczać się jedynie do adaptacji, Polacy muszą wnosić wkład do dyskusji międzynarodowych, komunikować się, ale nie „w zeszytach powiatowych, których nikt nie czyta”. Stwierdził, że nie stanie się nic złego, jeśli w wyniku uruchomionego procesu część czasopism funkcjonujących lokalnie zniknie z rynku.

Oponowała dr Anna Perkowska-Klejman z Akademii Pedagogiki Specjalnej zauważając, że nie wszyscy przedstawiciele nauk społecznych czy humanistycznych muszą i chcą być w międzynarodowym nurcie. Pedagogika służy głównie polskiemu odbiorcy, stąd ogromna większość czasopism skierowana jest do krajowego czytelnika. – Pod tym względem przyjęty przez resort system oceny jest kompletnie nieadekwatny do specyfiki naszych badań – oceniła, odwróciwszy na koniec pytanie: czy zagranicznym naukowcom będzie się opłacało publikować w polskich anglojęzycznych czasopismach?

Prof. Piotr Pruszczyk z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego zapewnił, że jeśli tylko ich poziom będzie odpowiednio wysoki, to nie będzie problemu z przyciągnięciem publikujących. Żeby nie być gołosłownym, odwołał się do nauk medycznych, w których polskie czasopisma ocierają się o IF 3 i systematycznie zwiększają swoje znaczenie na rynku międzynarodowym. W medycynie istnieje duża zależność między jakością artykułu a czasopismem: w tych gorszych publikowane są głównie prace odtwórcze. Właśnie po to, by wzmocnić publikacje w lepszych czasopismach, na WUM podjęto decyzję o zmniejszeniu znaczenia listy ministerialnej w ocenie dorobku jednostek i poszczególnych pracowników. Odnosząc się do programu wsparcia finansowego stwierdził, że jeśli to ma być kroplówka, służąca jedynie podtrzymywaniu tytułów bez perspektyw, to woli już dopalacz, który pozwoli ambitnym wskoczyć na wyższy poziom.

Na problem masowości tego programu zwrócił z kolei uwagę prof. Marcin Nowotny z Międzynarodowego Instytutu Biologii Molekularnej i Komórkowej, obwieszczając, że Polska to potęga w liczbie czasopism naukowych – jest ich prawie 3 tys., przy czym ponad 80% z nich nie korzysta z systemów antyplagiatowych, a 60-70% notuje regularne opóźnienia w ukazywaniu się numerów. Określił to fikcyjnym obiegiem, nie przynoszącym żadnego pożytku społeczeństwu.

Jako członek zespołu, który opracował pierwsze założenia punktacji czasopism i wykaz wydawnictw, odpierał zarzuty o nierzetelność tego systemu, podkreślając, że służy on promowaniu osiągnięć, a nie ocenie indywidualnej pracownika. Dla instytucji tworzy on zachętę, by wspierały i zatrudniały najlepszych naukowców. – Gra toczy się o to, czy Polska znajdzie się w głównym nurcie cywilizacyjnym świata, czy na peryferiach. Bez doskonałej nauki zostaniemy na uboczu – rozwiewał wątpliwości.

Narzekał na brak w Polsce kultury doskonałości, czyli docenienia osób odnoszących sukcesy. Jeśli za artykuł w „Nature” dostaje się 50 pkt., a w niszowym polskim czasopiśmie 15 pkt., to wystarczą trzy lokalne publikacje, by osiągnąć punktację zbliżona do tej za osiągnięcia na poziomie światowym. Dlatego w nowym systemie rozszerzono skalę do 200 pkt. i ustalono kolejne progi na zasadzie kija hokejowego: górne 6-10% to najbardziej przełomowe badania.

Zapytany o wykaz wydawnictw uwzględniający również te nieistniejące (!) odparł, że wszystkie instytuty PAN, niezależnie czy są wydawcami, czy nie, dostały się nań z automatu.

Dr Jacek Żurek, historyk, krytycznie odnosząc się do stworzonego systemu, który – jego zdaniem – petryfikuje wszelką myśl naukową, zasugerował, by ewaluacja robiona była jedynie na wewnętrzny użytek urzędników zajmujących się oceną nauki i rozdysponowywaniem pieniędzy (chyba w rzeczywistości tak właśnie jest, a przy okazji daje ona pewien obraz polskiej nauki – o czym w kolejnym numerze FA w artykule podsumowującym działalność KEJN).

Z kolei prof. Roman Z. Morawski pozwolił sobie na uszczypliwość, przywołując sytuację z zajęć z doktorantami, których zapytał o to, co można uznać za największe osiągnięcie naukowe. Usłyszał: stopień naukowy albo publikację w renomowanym czasopiśmie. Za trzy lata spodziewa się odpowiedzi: 200 punktów ministerialnych. – Doczekaliśmy się nowej generacji badaczy, którzy biurokratyczną redukcję osiągnięć do publikacji uważają za normalny stan – rwał włosy z głowy metrolog z Politechniki Warszawskiej.

Mariusz Karwowski
Czytaj też artykuł J. Radwana na str. 22