Te same grzechy (te same przykazania)

Magdalena Bajer

W drugim tegorocznym numerze „Forum Akademickiego” przeczytałam relację z seminarium pt. Etyczne aspekty zawodu historyka , które w styczniu zorganizowały w Warszawie lubelski oddział PTH i Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, z inicjatywy grona historyków zatroskanych stanem obyczajów w ich środowisku. Konkluzją praktyczną tego spotkania jest postanowienie opracowania „kryteriów etycznych dla historiografii, ponieważ odwoływanie się tylko do dziesięciu przykazań to – jak pokazuje rzeczywistość – zdecydowanie za mało”. I to właśnie postanowienie daje mi asumpt do przypomnienia doświadczeń z ponad piętnastoletnich starań o zadowalający poziom etyczny w mediach, zakończonych kiełkowaniem zjawisk, z których może wyrosną łatwiej dostrzegalne owoce, a także trwającego od niemal dekady uczestnictwa w pracach Komitetu Etyki w Nauce PAN, co jest bliższe kłopotom historyków.

Kolejne próby

Niemal od dnia czerwcowych wyborów 1989 roku zaczęły się w rozmaitych środowiskach społecznych ruchy oczyszczające, do wtóru pojawiającym się niemal codziennie wiadomościom o mniejszych i większych aferach, o zatrważających przypadkach marnotrawstwa, o zwykłym, powszednim bezprawiu, usprawiedliwianych brakiem nowego prawa, stosownego w demokratycznym państwie, gdzie stare prawo nie powinno już obowiązywać.

Działaniem o szerszym zasięgu miał się zająć Zespół do spraw Mediów i Informacji przy prezydencie Lechu Wałęsie, jako że media pośredniczą między władzami państwa i społeczeństwem w obszarze całej rzeczywistości. W łonie tego, liczącego około pół setki osób, ciała uformował się podzespół mający przygotować zestaw wskazówek pomocnych dziennikarzom i wszystkim ludziom mediów w uczciwym wykonywaniu zawodu. Przypadło mi w tym gronie zadanie zbadania czy dałoby się powołać samorząd dziennikarski na wzór izby lekarskiej bądź adwokackiej, tj. uprawniony ustawowo do przyjmowania ludzi w poczet dziennikarskiej społeczności wedle określonych kryteriów i wykluczania z niej, jeśli się tym kryteriom sprzeniewierzą. Historia nie dała działać dłużej ani temu podzespołowi, ani całemu komitetowi. Mam w szufladzie nominację z wytłoczonym orłem w koronie, który dopiero stawał się codziennością otrzymywanych przez obywateli III RP dokumentów.

W 1994 roku powstała Rada Etyki Mediów (znów media, bo ich odstępstwa etyczne szczególnie i powszechnie irytowały). Ciało społeczne wybrane przez Konferencję Mediów Polskich, również gremium społeczne, złożone z przedstawicieli organizacji zajmujących się komunikacją publiczną (dziennikarze, nadawcy, wydawcy…) oraz głównych mediów (TVP, PR SA, „Rzeczpospolita”).

Kilkuosobowe grono, któremu miałam zaszczyt (z wyboru kolegów) przewodniczyć, nie było sądem, jak się niektórym wydawało, ale czymś w rodzaju arbitra. Formułowało opinie o zgłaszanych doń przypadkach naruszeń obowiązujących powszechnie norm, posiłkując się podpisaną przez podmioty stanowiące KMP Kartą Etyczną Mediów.

Karta Etyczna Mediów była (jest, gdyż obowiązuje nadal wciąż istniejącą REM) jedną z pierwszych postaci rozmnożonych później kodeksów etycznych, zapisów dobrych praktyk itp., a jak można sądzić z zamiarów PTH – nie ostatnią.

W roku 1993 powołano w obrębie PAN Komitet Etyki w Nauce, który później został przypisany Wydziałowi I Nauk Społecznych Akademii, zaś przy jej Prezydium działa Komisja do spraw Etyki w Nauce, poświęcając szczególną uwagę sprawom bioetyki, jakie w ostatnich latach nabrały znaczenia. I to ciało, podobnie jak REM, nie sądzi ani nie karze, lecz wypowiada opinie – bądź w odpowiedzi na adresowane doń sygnały, bądź w reakcji na zjawiska niepokojące, zachodzące w sferze nauki, a obserwowane w przestrzeni publicznej.

Mając doświadczenia z dwóch obszarów społecznej aktywności, czuję się ośmielona do formułowania spostrzeżeń ogólniejszych i proponowania także nieco ogólniejszych rad. Zacznę od cytowanego wyżej stwierdzenia, że dziesięcioro przykazań to za mało, żeby podnieść etykę jakiegoś środowiska do zadowalającego poziomu. Z pewnością, skoro przez ponad dwa tysiące lat ludzie wychowywani w duchu dekalogu (dekalog utożsamiam tutaj z powszechnie przyjętymi podstawowymi normami etycznymi) nieustannie przekraczają przykazania – jedne codziennie, inne rzadziej. Tylko że to nie znaczy, byśmy z takiego wychowania mogli zrezygnować, zniecierpliwieni daremnością naszych wysiłków.

Przyzwoitość

Przestrzeganie niektórych przykazań, np. nie zabijaj, nie kradnij, obwarowane jest w krajach cywilizacji zachodniej prawem stanowionym, którego przestrzeganie egzekwują sądy. Ciała społeczne, niezależnie czy bardziej, czy mniej zinstytucjonalizowane, działają w obszarze etyki, tj. baczą, by ludzie postępowali przyzwoicie, reagując, gdy z przyzwoitością się rozmijają. Tytułem dygresji powiem, że w moich spotkaniach z przedstawicielami rodzin inteligenckich, relacjonowanymi na stronach FA, pojęcie przyzwoitości bywa przywoływane niemal zawsze jako wymóg tradycyjnie stawiany młodym.

Przyzwoitość jest zapisana w dekalogu, ale nie pod tą nazwą, nie osobno, lecz jako atrybut właściwie każdego przykazania. Wystarczy wymienić: czcij ojca swego i matkę swoją, żeby wiedzieć, że wykroczenie przeciw temu nakazowi nie będzie sądzone, a zostanie poczytane za nieprzyzwoitość.

Wszelkie deontologie i wszelkie kodeksy etyczne dotyczą właśnie przyzwoitości. Wymownym przykładem na rzecz tego stwierdzenia jest rozpatrywana przez KEN PAN sprawa mnożenia grantów. Zwrócił na nią uwagę emerytowany profesor fizyki o dużym dorobku naukowym, zadając pytanie, czy stosowne jest występowanie o kilka grantów jednocześnie przez tę samą osobę. Wskazał przy tym przypadki rekordzistów, posiadaczy aż sześciu grantów, kierujących w związku z tym paru dużymi projektami badawczymi. Nikt tu nie przekroczył obowiązującego prawa, co też było argumentem obrońców procederu poławiania grantów, formułujących kategorycznie darwinowską zasadę: wygrywa silniejszy, tj. uzbrojony w umiejętności i dostępne narzędzia do pisania wniosków konkursowych, a komu tego nie dostaje, obywa się smakiem. Z dyskusji, jaką sprawa wywołała w „PAUzie Akademickiej” dowiedzieliśmy się, że w jednym z instytutów, ucząc młodych pracowników jak zdobywać granty, zachęca się ich, by zdobywali jak najwięcej.

Na pewno mamy w takiej sytuacji do czynienia ze sprzeniewierzeniem się decorum , czyli zasadzie stosowności. W drodze konkursu zawsze uzyskuje się to, czego nie wystarcza dla wszystkich aspirujących ani dla wszystkich zasługujących na dane dobro. Jeśli ktoś wygra więcej niż jeden konkurs i otrzyma więcej niż jeden grant, ktoś inny (parę innych osób) nie dostanie żadnego. Pytanie czy w nauce, gdzie konkurencja gra niebagatelną rolę, należy wymagać lub tylko oczekiwać kierowania się altruizmem, nie znalazło w gronie KEN PAN wspólnej odpowiedzi. Otwarta pozostała też kwestia oceny zjawiska w kategoriach elementarnej przyzwoitości.

Jeszcze jeden przykład z innej sfery zbiorowego życia. Dziennikarka radiowa (skądinąd uznany krytyk poezji) poprawiła ex post nagrane w wywiadzie swoje pytania, nadając im doskonalszą formę. Jej rozmówca miał o to pretensje, utrzymując, że na bardziej precyzyjne i „elegantsze” pytania odpowiadałby pewnie też bardziej precyzyjnie i składniej. Zdania kilkunastoosobowej redakcji były podzielone mniej więcej równo.

Przyzwoitości nabywa się przede wszystkim w domu. W szkole przeżywamy zwykle próby pokazujące, czy nasza przyzwoitość jest dość wyraźnie zdefiniowana, byśmy się nią kierowali, i jak mocno jest zakorzeniona. W dorosłym życiu próby bywają trudniejsze i bardziej dotkliwe.

Działania wszelkich ciał powoływanych do pilnowania poziomu przyzwoitości we wszelkich środowiskach cechuje pewien nieuchronny woluntaryzm, gdyż o ile prawo reguluje ludzkie zachowania mniej czy bardziej konkretnymi przepisami, o tyle kryteria przyzwoitości nie są skodyfikowane, zależą w znacznym stopniu od tradycji – rodzinnych, wspólnotowych, zawodowych, nawet… regionalnych, wciąż jeszcze istniejących w epoce globalizacji.

Stąd zadaniem owych komisji, komitetów, rad, zespołów itp. jest formułowanie możliwie jednoznacznie i zrozumiale (z koniecznym zwróceniem uwagi na nieskończoną praktycznie różnorodność ludzkich zachowań) podstawowych reguł przyzwoitego postępowania, których poniechanie jest nieprzyzwoitością.

Sprzeniewierzanie się przyzwoitości podlega stopniowaniu (zależy ono trochę od wrażliwości oceniających), rzadziej natomiast niż wykroczenia przeciwko prawu odnoszą się doń okoliczności łagodzące. Pominięcie w publikacji źródła cytatu może być celowym przemilczeniem tezy konkurenta w naukowej karierze albo zwykłym (także nagannym) niechlujstwem. Waga grzechów jest różna (różne będą konsekwencje), żadnego jednak nie ma czym usprawiedliwić. Jak mi się zdaje na podstawie wymienionych wyżej doświadczeń, sformułowane czy przypomniane kryteria przyzwoitości trzeba uparcie powtarzać, nie niecierpliwiąc się brakiem odzewu. Wielekroć słyszałam o „wołaniu na puszczy” pod adresem czy to REM, czy KEN PAN. Trzeba o tym wiedzieć i się z tym godzić, nie przestając wołać.

Przepisy wykonawcze

Etyki zawodowe, do których ostatnio mamy szczególne upodobanie, można nazwać przepisami wykonawczymi do dekalogu, który, jak stwierdzają w FA historycy, w dzisiejszej, komplikującej się gwałtownie rzeczywistości nie wystarcza jako drogowskaz pragnącym postępować uczciwie. Nie wystarcza także jako narzędzie tym, którzy podjęli się w przyzwoitych życiowych wyborach pomagać.

W różnych rolach społecznych i w różnych zawodach ludzie przeżywają dylematy, jakich często nie daje się zuniwersalizować, rozwiązać w praktyce wedle powszechnie obowiązujących (nawet gdy dobrze znanych i rozumianych) podstawowych reguł. W tym sensie dekalog nie wystarcza, ale zarazem nie można od przykazań odchodzić zbyt daleko, nie można tracić perspektywy zasad fundamentalnych, jak niepodobna posługiwać się przepisami wykonawczymi w oderwaniu od ustawy, z której się wywodzą.

Historycy w swojej (twórczej) pracy nie decydują o ludzkim życiu, jak to jest udziałem lekarzy. Jeśli mówią o potrzebie własnej deontologii, obserwując w swoim środowisku patologie – plagiaty, niedostatek rzetelności w badaniu prawdy dziejów i, może zwłaszcza, przekazywaniu jej społeczeństwu – to znaczy, że czują odpowiedzialność za jakość ludzkiego życia duchowego i umysłowego. Podobnie nauczyciele (do których historycy w części należą).

Z inicjatywy profesor Jadwigi Puzyniny, polonistki, badaczki języka Norwida, w styczniu 2016 roku powołano do życia Zespół Etyki Słowa przy Radzie Języka Polskiego PAN, złożony z humanistów różnych specjalności, z przewagą językoznawców, podzielony na podzespoły przeznaczone do badania sytuacji w ważnych sferach życia społecznego – polityka, szkoła, biznes, media – i podejmowania działań dyktowanych przez wyniki tych badań.

Osiemnastego marca tego roku odbyła się w Warszawie ogólnopolska konferencja ZES poświęcona naprawie debaty publicznej, zatrważająco skażonej mową nienawiści. Sformułowano (poza przedstawieniem stanu rzeczy) szereg przepisów wykonawczych, tj. propozycji zapobiegania temu, co od niedawna nazywamy z cudzoziemska hejtem, a mówiąc ostrożniej ograniczania hejtu na ile to możliwe.

Obiektywnemu obserwatorowi debaty publicznej, jakim staram się być, wydaje się, jakby wielu jej uczestników albo zapomniało treść przykazań, albo świadomie wyrzekło się stosowania ich w walce z ideowymi przeciwnikami, jakkolwiek, gdy im stawiać zarzuty, właśnie na posłuszeństwo przykazaniom się powołują.

Przy dużym tempie współczesnego życia potrzebujemy – do rozstrzygania sporów, ustalania stanowisk, podejmowania decyzji, dokonywania wyborów – narzędzi szybko dostępnych i łatwych w użyciu. Dlatego mnożymy zestawy przepisów wykonawczych do dekalogu, dążąc do niesformułowanego expressis verbis ideału porozumienia społecznego, kiedy każdemu zachowaniu indywidualnemu i każdej wzajemnej relacji odpowiada regulujący je paragraf. Sumienie odpoczywa, ale też – nieużywane – zatraca swoje właściwości, przestaje być wiarygodną miarą uczynków oraz intencji.

Przepisy wykonawcze (etyczne kodeksy środowiskowe), z natury dość szczegółowe, jeśli zaczną licznie krążyć w obiegu społecznym, mogą być stosowane zamiennie, zależnie od dostępności, objętości, stopnia trudności sformułowań, zwykłej wygody użytkowników, a to grozi po prostu pomieszaniem pojęć.

* * *

Niełatwo konkludować. Myślę, że działania na rzecz poprawy, najogólniej mówiąc, stanu etyki w życiu społecznym en bloc muszą polegać na przypominaniu (do znudzenia) dekalogu, czyli norm podstawowych, i opatrywaniu ich (powściągliwie) przepisami wykonawczymi ułatwiającymi etyczne postępowanie przedstawicielom różnych środowisk. Ze świadomością, że skodyfikowanie wszystkiego nie jest możliwie, ale także nie byłoby pożądane, zatem warto się skupić na dobrym poznaniu długo istniejących drogowskazów.