×

Serwis forumakademickie.pl wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z naszej strony wyrażasz zgodę na wykorzystanie plików cookies w celach statystycznych. Jeżeli nie wyrażasz zgody - zmień ustawienia swojej przeglądarki internetowej.

Odszedł pasjonat

Niedawno odszedł nagle prof. Jacek Namieśnik , rektor Politechniki Gdańskiej, gorący zwolennik zreformowania polskiej nauki i szkolnictwa wyższego, orędownik wysokich standardów naukowych i akademickich. Wspomina go wieloletni współpracownik i przyjaciel, prof. Piotr Dominiak , prorektor PG.

Z profesorem Jackiem Namieśnikiem znaliśmy się prawie pół wieku. Byliśmy przyjaciółmi. Nasze żony przyjaźniły się.

Jacek Namieśnik

Jacek Namieśnik

Uprawialiśmy bardzo różne dyscypliny (on chemię, ja ekonomię), różniliśmy się charakterami, rytmami dnia. Żartowaliśmy, że kiedy On wstawał (około 4 rano), ja kładłem się spać. Mieliśmy taką umowę: On nie dzwonił do mnie przed siódmą, a ja do Niego po dwudziestej. On przejeżdżał rocznie parę tysięcy kilometrów na rowerze, ja (do czasu) spędzałem mnóstwo godzin na korcie. Kilkanaście lat temu rywalizowaliśmy w wyborach rektorskich. Niby mało punktów stycznych.

Były jednak rzeczy, które nas łączyły. Przez kilka lat pełniliśmy równolegle funkcje dziekanów. Ostatnie trzy lata, gdy Jacek był rektorem, pracowałem z Nim jako prorektor. Właściwie od początków naszej znajomości łączyły nas rozmowy o Politechnice Gdańskiej. Jacek był związany z uczelnią od początku studiów. Znał politechnikę jak własną kieszeń. Rozumiał mechanizmy jej funkcjonowania. Rozumiał, ale nie zawsze akceptował. Jego obsesją (w dobrym znaczeniu tego słowa) był rozwój. Chciał, aby Jego katedra, Jego wydział, Jego Politechnika były najlepsze. Miał odwagę stawiania sobie i swojemu otoczeniu najambitniejszych celów.

Był pracoholikiem, nie znosił marnowania czasu. Wszystko musiało być zrobione na czas, najlepiej natychmiast. Swoje wystąpienia przygotowywał z bardzo dużym wyprzedzeniem. Złościł się, gdy mówiłem, żeby nie robił tego za szybko, bo zanim przyjdzie ich czas, świat dookoła może się już zmienić. Nie przyjmował takich uwag. Nie chciał, by ktoś na Niego i na Jego decyzje czekał. Miał niesamowitą energię, której źródła wydawały się niewyczerpywalne. Żył na bardzo wysokich obrotach. Nigdy nie potrafiłem sobie wyobrazić Jacka leżącego na kanapie w stanie dolce far niente .

Piotr Dominiak

Piotr Dominiak

Ale nie był zimnym robotem. Bardzo dbał o swoją rodzinę, mocno się zmienił, gdy pojawiły się wnuki: Ewa i Robert. Trochę maskował swoje uczucia do nich, ale widać było jak bardzo się nimi przejmuje. No i był świetnym kolegą. Spędziliśmy mnóstwo czasu na rozmaitych spotkaniach towarzyskich. Miał wielu znajomych. Corocznie na swoje imienino-urodziny (ich termin był ruchomy) zapraszał tłum gości. Od młodych doktorantów, poprzez współpracowników z wydziału, administracji, kolegów z innych uczelni, do przyjaciół spoza kręgu akademickiego. Te imprezy też planował z dużym wyprzedzeniem. Kolejny raz mieliśmy się spotkać 28 czerwca.

Był nie tylko wybitnym naukowcem, także wybitnym liderem. Potrafił zarażać swoją pasją innych. Jasno formułował cele i konsekwentnie dążył do ich realizacji. Motywował do podążania za sobą, czasem popychał, czasem pociągał, raz krzyczał, innym razem zachęcał. To nie przypadek, że zostawił katedrę pełną profesorów i doktorów habilitowanych, że sam wypromował ponad sześćdziesięciu doktorów. Walnie przyczynił się do tego, że Wydział Chemiczny Politechniki Gdańskiej szczyci się kategorią A+. Swoim krótkim rektorowaniem odcisnął niesłychanie silne piętno na uczelni. Nadał jej nowy impuls. Wyzwolił nową energię. Nie wszyscy za tym nadążali, ale nikt nie mógł Mu odmówić ogromnego zaangażowania w pozytywne zmiany na politechnice.

Na początku kadencji miałem lekkie obawy, czy uda Mu się rozwinąć dobre relacje z otoczeniem. Zrobił to świetnie. Wizerunek PG nigdy nie był lepszy. Nie tylko w kraju, nie tylko w świecie akademickim. Potrafił rozmawiać i dogadywać się ze wszystkimi. A nie był łatwym partnerem, umiał mówić niewygodne prawdy, prezentował swoje zdanie, nawet jeśli wiedział, że rozmówcom może się to nie podobać. Może dlatego Go ceniono? Może to dlatego w ostatniej drodze towarzyszyło mu tak wielu, tak różnych ludzi?

Żegnając Go na cmentarzu, powiedziałem, że Jego życie przypominało maraton, ale pokonywany w tempie sprintera. Nie wiedział, gdzie jest meta. Ale na tym długim dystansie ustanowił po drodze wiele rekordów.

W niedzielny poranek wstał, aby wsiąść na swój ukochany rower. Nie zdążył.