Konflikt pokoleń?
Ta garść refleksji na temat relacji pomiędzy „młodymi” i „starymi” w nauce opiera się wyłącznie na moich osobistych doświadczeniach. Są one dość szczególne, bo zajmowałem się nietypową dyscypliną, która już w czasie gdy studiowałem 60 lat temu była całkowicie międzynarodowa. Międzynarodowa w tym sensie, że punktem odniesienia i miarą sukcesu nie były osiągnięcia lokalne, a tylko takie, które miały znaczenie w skali co najmniej europejskiej. To oczywiście wprowadzało i ciągle wprowadza istotny element do relacji starzy – młodzi, bo obie strony szybko mogą stać się partnerami. Dzisiaj ta sytuacja jest udziałem coraz większej liczby dyscyplin naukowych, więc moje uwagi mogą mieć też pewien walor ogólny.
Gdy rozmawiamy o relacjach pomiędzy starymi i młodymi w nauce, trzeba przede wszystkim uwzględnić to, że zarówno młodzi jak i starzy to grupy bardzo zróżnicowane. W moim mniemaniu dla wzajemnych relacji najistotniejszą rolę odgrywa fakt, że i w jednej, i w drugiej grupie mamy zarówno ludzi naukowo znakomitych, jak i bardzo słabych.
Mam wrażenie, że ci dobrzy zawsze jakoś się ze sobą dogadają, przede wszystkim dlatego, że wzajemnie się szanują. Jeżeli profesor coś istotnego w nauce zrobił (a nie tylko uzyskał profesurę), to po pierwsze rozumie, co to znaczy sukces w badaniach i potrafi przekazać tę wiedzę młodym, po drugie ma autorytet, bo otoczenie wie, że faktycznie czegoś dokonał. To daje mu rozsądną pewność siebie i pozwala przyjąć ze zrozumieniem i bez żalu (naturalną przecież) kontestację, a nawet agresywność ze strony młodych. Pozwala mu to również dość dobrze ocenić zdolności i wartość poszczególnych uczniów. W tej grupie relacje pomiędzy młodymi i starymi nie różnią się, moim zdaniem, zbytnio od relacji rodzinnych. One też bywają napięte i konfliktowe (zwłaszcza gdy dzieci dorastają do samodzielności), niemniej w sumie są korzystne dla obu stron.
Powiem więcej: tak jak wychowanie w normalnej, kochającej rodzinie jest niezwykle istotne dla rozwoju dziecka, tak kontakt z nauczycielem, który zechce i potrafi młodego człowieka otoczyć opieką (czasem ostro krytykując) oraz wprowadzić w skomplikowany świat nauki (czego nie da się znaleźć ani w książkach, ani w internecie), jest losem wygranym na loterii.
Unikać jak ognia
Problemy powstają wtedy, gdy jedna lub druga strona nie reprezentuje dobrego poziomu naukowego. Słaby uczeń wybitnego profesora ma zazwyczaj pretensje, bo niemal zawsze czuje się niedoceniony, zwłaszcza jeżeli jest pilny i przykłada się do pracy. Ta sytuacja, choć kłopotliwa, ma jednak ograniczoną szkodliwość. Może być zmartwieniem dla profesora, w końcu nikt nie lubi być obiektem niechęci i pretensji. Może być tragedią dla młodego człowieka, gdy jego ambicje i nadzieje przekraczają zdolności. Przynajmniej nie prowadzi jednak do zmarnowania młodego talentu (którego po prostu nie ma). Chociaż trzeba przyznać, że bywa wielkim problemem dla działania uniwersytetu. Stąd wniosek: jak ognia należy unikać przyjmowania do pracy słabych uczniów. Do tego tematu jeszcze wrócę.
Z kolei nawet słaby naukowo profesor, o ile rozumie swoje ograniczenia, może być wartościowy. Znane są przykłady wielkich nauczycieli, którzy – sami nie osiągając znaczących rezultatów naukowych – potrafili wychować całą plejadę wybitnych uczniów. Zazwyczaj chodzi tutaj o mądrość, życzliwość, pobudzanie ambicji i demonstrowanie zaufania do możliwości młodego człowieka. A także pomoc w zaistnieniu na szerszym polu.
Naprawdę groźny i szkodliwy jest starzec (definicja jest umowna i niejasna: 50+? 60+?), który czując swoją słabość i patrząc z zazdrością na sukcesy zdolnego podwładnego, usiłuje przeszkodzić mu w rozwoju. Metody mogą być różne, wszyscy je znamy i nie warto ich wymieniać. Młodego człowieka dość łatwo w ten sposób zniechęcić. Zazwyczaj jest przecież niepewny siebie, onieśmielony autorytetem profesora i ma kłopoty z określeniem własnej wartości.
Można powiedzieć, cóż prostszego niż rozstanie? To oczywiście najlepsze wyjście – niech złośliwy staruszek zostanie sam. Ale wiemy, że proste to nie jest. Między innymi dlatego, że struktura uczelni, wydziałów itd. stanowi skuteczną blokadę. Z kolei ucieczka na tzw. prowincję jest bardzo ryzykowna. Pozostaje ucieczka za granicę, ale przecież nie o to nam chodzi.
Wrócić do Arystotelesa
Wniosek jest prosty: aby uzdrowić sytuację i zapobiec dalszym szkodom, trzeba się koniecznie pozbyć (albo przynajmniej ubezwłasnowolnić) tych złośliwych starców. Tylko pozostaje pytanie jak wyrywając kąkol nie uszkodzić przy tym i pszenicy. Ta ostrożność powodowała, że dawniej starcy byli w zasadzie nietykalni. Moim zdaniem nie był to zdrowy układ. Z kolei dzisiaj sytuacja się odwróciła o 180 stopni. Nastąpił czas totalnego dyskredytowania wszystkiego, co jest zdefiniowane jako „stare”, czyli gdzieś w okolicy pięćdziesiątki. Hasło „stawiamy na młodość” zastąpiło dość skutecznie przebrzmiałe już „stawiamy na najlepszych”. Jest proste i nośne, nie wymaga żadnych subtelnych rozróżnień, wystarczy znać datę urodzenia. A że przy okazji pozbywamy się prawdziwych nauczycieli? Tego nie odnotują statystyki. To odczują tylko młodzi ludzie pozbawieni szansy spotkania prawdziwego mistrza.
Ewidentnie trzeba wrócić do Arystotelesa i poszukać złotego środka. Jestem przekonany, że wahadło w końcu powróci do równowagi, bo życie jest silniejsze od ustaw. Dobrze byłoby, rzecz jasna, ten proces przyspieszyć. Niestety – nie znam recepty, a wątpię w skuteczność działań administracyjnych. Niektórzy mają nadzieję, że finansowanie poprzez system grantowy prowadzi do rozsądnej selekcji. Być może.
Warto wreszcie zapytać, jak wygląda sytuacja idealna, do czego powinniśmy dążyć. To oczywiście trudne pytanie i nie ma jednej odpowiedzi. Zacytuję jedną z nich. W rozdziale VII piątej księgi dzieła Monteskiusza można przeczytać: „Nic tak skutecznie nie strzeże obyczajów jak nadzwyczajna uległość młodzieży względem starców. Jedni i drudzy trzymają się w ten sposób w szrankach; młodzi przez szacunek dla starców, starcy przez szacunek dla samych siebie”. Dziś to brzmi dość zabawnie, ale może jednak dobrze byłoby się zastanowić przez chwilę nad słowami wielkiego człowieka.
I na tym mógłbym zakończyć, ale dodam jeszcze kilka słów. Mówiłem dotąd o sytuacjach prowadzących do konfliktu. Ale naprawdę najgorsza, wręcz rozpaczliwa sytuacja ma miejsce wtedy, gdy żadnego konfliktu nie ma, gdy słaby profesor jest otoczony wieńcem równie słabych uczniów. Wszyscy są zadowoleni, panuje marazm i miernota. W dodatku ten układ ma tendencje rakotwórcze i często opanowuje cały organizm. Oczywiście mamy nadzieję, że znajdzie się sposób jak oddalić tę groźbę od polskich uczelni. Niemniej pozwolą Państwo, że zakończę znaną anegdotą.
Pan Jezus wrócił na Ziemię. Idzie i widzi przy drodze płaczącego paralityka. Kładzie na niego rękę, paralityk wstaje. Idzie dalej i widzi rozpaczającego trędowatego. Kładzie na niego rękę i trędowaty jest oczyszczony. Idzie dalej i widzi gorzko płaczącego młodego człowieka, który nie wygląda na chorego. Pochyla się więc nad nim i pyta: jakie nieszczęście cię spotkało? Młody człowiek odpowiada: pracuję w uczelni opanowanej przez miernotę. I wtedy Pan Jezus siada obok niego i też zaczyna płakać.
Dodaj komentarz
Komentarze