Czas na lepsze przygotowanie

Piotr Müldner-Nieckowski

Nauka zawodu polega na poznawaniu teorii w połączeniu z praktyką, która tę teorię stosuje, i szacunkiem do nauczycieli. Dwa pierwsze warunki muszą być łączone w taki sposób, aby teoria pozwalała rozwiązywać niespodziewane i (lub) nieprzewidywane problemy praktyki, a także aby można było odchodzić od stereotypów i schematów na korzyść rozwiązań nowych. Trzeci warunek jest równie nieodzowny. Jeśli nie zaistnieje, to wszystko, co nauczyciel powie w zakresie teorii i co pokaże w ramach praktyki, będzie przez ucznia kwestionowane, zanim się zastanowi nad sensem tego, co poznaje i krytykuje.

Ta stara prawda jest w ciągu ostatnich trzydziestu lat coraz brutalniej deprecjonowana. Czy dlatego, że dla wielu jest zbyt złożona i przekracza możliwości jej zrozumienia? Kłopot zaczyna się od tego, co jest w szkole już w czasie nauczania początkowego, kiedy niepoważny nauczyciel spóźnia się na lekcję, robi błędy na tablicy albo naigrawa z ucznia. Naigrawa z jednego, a w rzeczywistości ze wszystkich. Tendencja samolikwidowania się autorytetów tylko pozornie jest związana jedynie z polityką, mającą na celu równanie społeczeństwa w dół. To proces wielotorowy, który zbiega się w mentalności konkretnego ucznia. Z jednej strony on sam szybko przestaje wierzyć w mądrość swoich nauczycieli, z drugiej jest do tego nakłaniany. Wręcz otrzymuje narzędzia, takie jak „anonimowa” ankieta oceniająca nauczycieli akademickich. No i nauczyciele osobiście się podkładają, szczególnie ci, którzy ani o dydaktyce, ani o pedagogice nigdy nie słyszeli, jak to jest w wypadku tak zwanych pracowników naukowo-dydaktycznych.

Wszystkiemu towarzyszy złudzenie, że wystarczą zastępcze techniki nauczania, takie jak pokazywanie sztucznych modeli, slajdów i prezentacji komputerowych, jak to się niesłusznie coraz częściej dzieje w wypadku medycyny, nauce, w której o powodzeniu decyduje wyłącznie kontakt z prawdziwą materią, z prawdziwymi przypadkami. Ostatnio zaczęto zwracać uwagę na to, że znany na świecie wysoki poziom wyszkolenia polskich lekarzy nagle zaczął się pogarszać, a na niektórych uczelniach wręcz spadł do alarmująco niskiego poziomu. Dotyczy to nie tylko Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, o czym ostatnio doniosły media (m.in. wrocławska wersja „Gazety Wyborczej”), ale i innych uczelni lekarskich, w tym prywatnych i nowo powstających. Zachodzi pytanie: dlaczego komunistom w PRL-u udawało się szkolić medyków na wysokim poziomie, a teraz w tak zwanej wolnej Polsce idzie już jak po grudzie?

Na nieudolne poczynania dydaktyczne uczelni nakłada się problem poziomu studentów pierwszego roku. Zanik autorytetu nauczycieli pierwszej fazy edukacji znacznie się teraz pogłębi po niezdarnie i szkodliwie przeprowadzonych ostatnio strajkach, które na kilkadziesiąt lat pozostawią deprymujący ślad w mentalności milionów ludzi, obecnie młodych, potem w nic niewierzących starych. Że proces niszczenia autorytetów, a tym samym wiary adeptów w edukacyjną moc szkoły i wiarygodność specjalistów z różnych dziedzin jest faktem, można się przekonać nie tylko z dziennikarskich ankiet i wyrywkowo przez prasę prowadzonych wywiadów, w czym celują terenowe oddziały wspomnianej wyżej gazety. To także praktyka choćby konkursów wiedzy i umiejętności, która jak na dłoni pokazuje rzeczywiste funkcjonowanie autorytetów, a raczej zanik ich funkcjonowania.

Byłoby dobrze, gdyby organizatorzy i twórcy programów olimpiad uczniowskich usiedli kiedyś incognito w grupie uczestników i posłuchali, co mówią młodzi uczestnicy. Po pierwsze wyszłoby na jaw, że jakże często ukazywana nauczycielska pogarda wobec młodszych i mniej doświadczonych jest złem samym w sobie. Wystarczy jakiś niezręczny gest, jakieś nieprzychylne słówko, grymas nawet. To jest odbierane niczym „napaść na konkursowicza”. Zauważono by, że młodzi dysponują przede wszystkim chłonną inteligencją, zdolnością oceny i jej wyrażania, czego tak często się nie docenia. Zrozumiano by, że niejedno potknięcie uczestnika w zawodach jest skutkiem emocji wygłuszającej, a nie niewiedzy, ani tym bardziej głupoty. Ludzie, znajdujący się w stanie takim jak typowy uczeń olimpijczyk, jak w żadnej innej sytuacji z łatwością się otwierają i mówią prawdę o sobie i szkole, a zwłaszcza o nauczycielach. Zapominają o niedawnym strajku, bo już nie muszą pamiętać: wytworzyli sobie trwale sugestywny obraz polskiego nauczycielstwa. Mówią o tym, że belfrowie fałszywie śpiewają nieudolnie przerobione piosenki, że zachowują się jak dzieciaki, którym „odebrano cukierka”, i nie liczą się z opinią podopiecznych, a właściwie – jak mówi jeden z moich młodych kuzynów, dwunastolatek – „byłych podopiecznych, bo obecnie już jedynie podporządkowanych”. On doskonale wie, jaka jest różnica między tymi dwoma słowami, wszyscy wiedzą.

Teraz tacy ludzie przyjdą na uczelnie. Sami niedostatecznie się do studiów przygotują, ale również nie spojrzą łaskawie na to, co się im zaproponuje. Właśnie zdjęto im resztki końskich okularów.

W sumie nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Czas od nowa pomyśleć nad programem studiów i stosunkiem do studentów. Nie wystarczy narzekać, że są coraz gorzej przygotowani do studiowania.

e-mail: lpj@lpj.pl