Wołanie Herlinga
Dziennik pisany nocą Gustawa Herlinga-Grudzińskiego to książka stanowiąca, przynajmniej w pierwszym okresie, przede wszystkim świadectwo lektur pisarza, w pewnej mierze także komentarzy poświęconych wybranym obrazom – z pewnością można w tych zapiskach odnaleźć zarówno zbiór fragmentów składających się na wyciąg z „biblioteki Herlinga”, jak też „galerii Herlinga”.
Obie są specyficzne, gdyż w zasadzie zarówno teksty, jak obrazy zwracające uwagę pisarza to kolekcje skupiające się wokół jednego tematu, jakim jest postawa człowieka w godzinie próby czy w sytuacjach, które określamy mianem ostatecznych, a dla których podstawowym punktem odniesienia było doświadczenie wyniesione z sowieckiego łagru, spożytkowane przez autora w książce-świadectwie, jaką jest Inny świat , rzecz literacko bez wątpienia donioślejsza od Archipelagu Gułag Aleksandra Sołżenicyna, zarazem jednak nie tak świetna, jak stanowiący arcydzieło zbiór opowiadań Warłama Szałamowa, twórcy zresztą przez Herlinga wysoko cenionego, czemu w swym diariuszu daje wielokrotnie wyraz. Podobnie wysoką rangę przyznawał Nadieżdzie Mandelsztam, której Wspomnienia , jak pisze, „wymieniać się będzie jednym tchem z Doktorem Żywago i powieściami Sołżenicyna”, który to sąd wydaje się dziś zbyt wysoko wynosić prozę Pasternaka oraz utwory autora Pierwszego kręgu , ale też bez wątpienia można zasadnie dowodzić, że właśnie literatura rosyjska stała się dla pisarstwa Herlinga jeśli nie najważniejszym, to z pewnością nieredukowalnym punktem odniesienia, co nietrudno skonstatować, odnajdując w Dzienniku passusy poświęcone Antoniemu Czechowowi czy Izaakowi Bablowi, z których pierwszy, stwierdzający – co Herling z aprobatą cytuje – że „artysta nie powinien wznosić się na wyżyny sędziego swoich postaci i tego co mówią, powinien być tylko bezstronnym świadkiem”, w słowach tych zdaje się bliski temu ideałowi dziennika, jaki sformułował sam Herling, gdy stwierdza, że winien być to zapis, w jakim przesuwa się „raz szybciej raz wolniej, raz na scenie raz w tle, „historia spuszczona z łańcucha”, jak nasze czasy znakomicie określił Jerzy Stempowski.
A w lewym dolnym rogu, wzorem niektórych malowideł renesansowych, miniaturowy i ledwie naszkicowany autoportret obserwatora kronikarza, co sprawdza się nie tylko w odniesieniu do tej książki, lecz także w wypadku opowiadań, z których większość nie przypadkiem wpisana została w narrację kronikarską, przy czym na specjalną uwagę zasługuje tu niesygnowana tytułem, fikcyjna relacja z poświęconego Franzowi Kafce kongresu w Pradze zanotowana w Dzienniku pod datą 3 czerwca 1976 roku. Szkoda jedynie, że pisarz w kolejnym zapisie ujawnia, że wszystko to „jest naturalnie zmyśleniem, płodem imaginacji”. Zapewne lepiej by było, gdyby rzecz pozostawił w wieloznacznym niedomówieniu, sprawiając tym samym niemały kłopot przyszłym badaczom swej twórczości i swego życia, ale też raczej nie należało się tego chyba po Herlingu spodziewać, zbyt bowiem serio traktował swe posłannictwo, za jakie uważał twórczość pisarską, wierny Conradowskiej zasadzie oddawania sprawiedliwości widzialnemu światu i zarazem ukształtowany, podobnie jak Jerzy Giedroyc, z którym zakładał „Kulturę”, w klimatach „żeromszczyzny”, co oznaczało traktowanie jej nadzwyczaj serio, choć przecież wiedział, że tak naprawdę pełnię wyrazu osiąga się jedynie w milczeniu, jak dzieje się to wówczas, gdy w myśli, bo przecież nie w usta bohatera jednego z ostatnich swych opowiadań, jakim jest Biała noc miłości , zastanawiającego się nad spisaniem autobiografii, wkłada refleksję ideału tej opowieści, która „nie musi być napisana, wystarczy, jeśli będzie – rozdział po rozdziale – w milczeniu odtworzona i opowiedziana, i to w trzeciej osobie”.
Co zresztą jest swoistym dopiskiem do opowiadania Hugo von Hofmannsthala List lorda Chandosa , któremu Herling w swym Dzienniku poświęca specjalną uwagę, a co świadczy o tym, że nieobce mu było przekonanie, iż prawdziwa wiedza dotycząca ludzkich przeżyć jest w swej istocie nieprzekazywalna, że można się jedynie, wciąż ponawiając wysiłek, do niej w słowach przybliżać, tak jak on sam, gdy poczynając od Innego świata , wciąż od nowa podejmuje wysiłek wypowiedzenia prawdy o tym, czym jest dla człowieka pozbawienie go człowieczeństwa, odarcie z godności, a wreszcie „złagrowanie”, które stanowią dlań nieredukowalne centrum ludzkiego doświadczenia, niezbywalne piętno współczesności, a czego zalążków poszukuje w świadectwach pisarzy minionych epok, jak choćby w Dzienniku roku zarazy Daniela Defoe czy w Zapiskach z domu umarłych Fiodora Dostojewskiego, których łagrowa lektura stanowiła dla niego wstrząs poznawczy. Przy czym o ile wcześniejsze wydarzenia stanowią dlań wypadki epizodyczne, o tyle doświadczenie wieku XX, nazizm i komunizm, wydają się, w przeciwieństwie choćby do znanych z historii działań inkwizycji, wywierać nieusuwalny wpływ na kondycję człowieka współczesnego.
Ale też w lekturze Dziennika nie należy się dziwić skupieniu autora na rozpoznawaniu, głównie zresztą przez śledzenie dysydenckiej literatury sowieckiej oraz odnajdywanie dla niej zakorzenienia w tradycji pisarstwa rosyjskiego, niejako organicznego związku łączącego komunizm z wcześniej ukształtowanym systemem rosyjskiego samodzierżawia. Rzecz w tym bowiem, że nazizm, którego funkcjonowania nie znał z autopsji, uznawał za w zasadzie przezwyciężone wyrodzenie zachodniej demokracji, podczas gdy totalitaryzm sowiecki, który odcisnął nieusuwalne piętno na jego własnym losie, traktował jako przyrodzoną i niezbywalną właściwość Rosji, a przecież mimo to wciąż poszukiwał sygnałów świadczących o możliwości przemiany tego kraju, jak choćby w tym fragmencie, w którym, relacjonując antybolszewickie powstanie w Kronsztadzie i nawiązując do wydarzeń grudnia 1970 roku na polskim wybrzeżu pisze, że: „jest w tym jakieś pokrewieństwo z Polską 1970, ale nie tylko z Polską. Kiedyś napisałem »opowiadanie średniowieczne« o XIII stuleciu, oczekującym Końca Świata lub Drugiego Przyjścia. Czy to możliwe, że w naszym Nowym Średniowieczu do tych dwóch millenarystycznych mitów, odżywających w różnych postaciach, przyłączy się – tam, na Wschodzie – wskrzeszone po półwieczu wołanie o Trzecią Rewolucję?”.
To, jak mawiają politycy, dobre pytanie.
Dodaj komentarz
Komentarze