Ustawa 2.0 i humanistyka

Jan Woleński

Ponieważ Ustawa 2.0, szumnie i na wyrost określana przez jej twórców jako Konstytucja dla Nauki, zawiera dużo tzw. przepisów dyspozycyjnych, tj. typu „minister (lub inna władza) może to a to”, istotne są rozporządzenia wykonawcze, które regulują konkretne kwestie, np. podział dyscyplin, ranking wydawnictw itd. Ustawa 2.0 (zamiennie – reforma 2.0) deklaruje, że jej celem jest podniesienie nauki polskiej na wyższy poziom. Wszelako kontekst finansowy tych zamierzeń jest niewyraźny. Budżet nauki i szkolnictwa wyższego na 2019 r. wzrósł niewiele i nadal jest niski – zalecany poziom w UE to 2% PKB, u nas – 1,1% i raczej nie zmieni się w najbliższych latach. Jeśli np. zamierza się przebudować strukturę polskich uczelni, to poza nielicznymi wyjątkami pozostanie to na papierze właśnie z uwagi na ograniczone finanse. Nierealna jest też poprawa lokacji polskich uczelni w rozmaitych rankingach, np. szanghajskim. Nikt w Polsce się nie domaga, aby budżet np. UJ czy UW był porównywalny z pieniędzmi, którymi dysponuje np. Stanford University (6 miliardów dolarów parę lat temu), ale trzeba mierzyć zamiary na siły, a nie odwrotnie, także w sprawie postulowanej obecności w światowych rankingach.

W styczniu 2019 r. odbył się Nadzwyczajny Kongres Humanistyki Polskiej, zorganizowany przez komitety nauk humanistycznych (jest ich trzynaście) działające przy Wydziale I PAN. Postanowiono utworzyć Komitet Porozumiewawczy Humanistyki Polskiej (KPHP) w celu formułowania postulatów związanych z reformą. Ostatecznie do KPHP przystąpiło jedenaście gremiów – wycofał się Komitet Nauk o Kulturze Antycznej i Komitet Nauk Filozoficznych (ale inicjatywa została poparta przez Polskie Towarzystwo Filozoficzne). Można zatem przyjąć, że znaczna część środowiska humanistycznego traktuje KPHP jako swoją reprezentację. Mamy też sygnały poparcia ze strony przedstawicieli nauk społecznych, np. prawników, a także od reprezentantów innych dziedzin. Niemal równocześnie z kongresem MNiSW opublikowało dokument o nazwie „Konstytucja dla Humanistyki”, obiecujący prawdziwe złote runo dla humanistów dostarczane przez ustawę 2.0. Pojawił się też list szesnastu naukowców (w większości niehumanistów) z apelem, aby humaniści nie blokowali reformy 2.0. Niektórzy sygnatariusze tej epistoły utrzymują, że koincydencja pomiędzy kongresem humanistyki i datą listu jest przypadkowa, ale bywa, że konieczność toruje sobie drogę przez akcydensy – nieco ryzykując, uważam, że rzeczony apel był jednak motywowany opozycją wobec kongresu. Natomiast „Konstytucja dla Humanistyki” (jeszcze bardziej paradna nazwa od „Konstytucji dla Nauki”) niewątpliwie stanowi świadomą odpowiedź na akcję środowiska humanistycznego i jest propagandowym trickiem, podobnie jak wręcz niesmaczne epatowanie licznym poparciem (tacy to a tacy są murem za reformą 2.0) przy skrzętnym przemilczaniu głosów krytycznych, czyli praktyki dobrze znane z czasów zwanych słusznie minionymi. Okazuje się, że są one wiecznie żywe.

O co chodzi humanistom?

Oto kilka spraw: 1. Lista dyscyplin; 2. Kosztochłonność; 3. Ustalanie rankingów wydawnictw i czasopism; 4. Rola czynnika narodowego w badaniach humanistycznych; 5. Tryb ewaluacji. Zaznaczam przy tym, że poniższe uwagi dotyczą nie tylko nauk humanistycznych, przynajmniej niektóre z nich mają walor także wobec innych dziedzin. Omówię te kwestie, a na koniec dodam kilka uwag ogólnych.

Lista dyscyplin

Ustawa 2.0 wprowadza podział na dziedziny nauki, a w ich ramach na dyscypliny. Takie lub inne rubryki klasyfikacyjne będą zawsze sporne, np. ostatnio dyskutowano, czy trzeba wyróżnić astronomię lub etnologię jako odrębne dyscypliny, ale w końcu zgodzono się, że każda decyzja w tym względzie będzie jakoś konwencjonalna. Pomijając pełną klasyfikację dziedzin, wymienię tylko trzy: nauki teologiczne, humanistyczne i społeczne. Obecność tych pierwszych i prawa kanonicznego jako odrębnej dyscypliny społecznej na równi z socjologią lub prawoznawstwem ma wypływać z treści konkordatu. Wszelako w konkordacie nie ma niczego, co wymuszałoby potraktowanie teologii jako odrębnej dziedziny, a prawa kanonicznego jako samoistnej dyscypliny. To naukoznawcze ewenementy kompromitują ich pomysłodawców, m.in. dlatego, że kadra teologiczna wynosi w Polsce około 600 osób, a prawa kanonicznego około 60 osób (socjologia ponad 1000, a nauki prawne około 2500). Teologia jest w Polsce normalnym elementem struktury akademickiej: ma swój komitet w strukturze PAN, jest dyscypliną akademicką i powinna być traktowana na ogólnych zasadach. Tymczasem wygląda na to, że będzie korzystać ze specjalnej ścieżki, np. w rozdziale środków.

Kosztochłonność

Jasne, że nauka kosztuje i różnie to wygląda w poszczególnych dyscyplinach. Początkowo wprowadzono skalę od 1 do 6, ale potem zmniejszono do postaci 1 do 4, ponoć aby spełnić postulaty humanistów. Od współczynnika kosztochłonności zależy finansowanie danej dyscypliny. Wszelako globalny budżet nauki nie wzrośnie od przyjęcia takiej lub innej skali kosztochłonności. Jeśli pieniędzy na naukę jest mało (a tak jest w Polsce), żadne kombinacje faktoryzacyjne niczego nie zmienią i są de facto zaklinaniem niewesołej rzeczywistości.

Rankingi wydawnictw i czasopism

Dotychczasowa praktyka nie napawa optymizmem. Przyjęty ranking wydawnictw, który na równi klasyfikuje Springera i np. wydawnictwo IPN, jest parodią poważnego kryterium. Nawet jeśli zostanie zmodyfikowany, co jest zapowiadane, to nie wiadomo jak. Ranking czasopism przed nami, ale próbka zaoferowana przez anonimowych ekspertów w postaci wykazu czasopism z międzynarodowych baz danych była kuriozalna w aspekcie przyporządkowywania dyscyplin poszczególnym publikatorom. Wystarczy wskazać, że czasopismom z zakresu logiki matematycznej, a także poświęconym filozofii, przyporządkowano prawo kanoniczne i teologię. Ponoć to była tylko praca przygotowawcza, ale jednak wskazała możliwy kierunek. Zespoły przygotowujące rankingi wydawnictw są tylko doradcze. Wprawdzie niektórym ich członkom się wydaje, że o czymś decydują, ale ostateczny głos ma minister. Zdecyduje się na kryterium światopoglądowe w pewnych wypadkach i udekoruje czasopisma filozoficzne teologią i prawem kanonicznym? Niezależnie od tego już pierwsze oceny zespołu zajmującego się programem „Wsparcie dla czasopism naukowych” wzbudziły wręcz awanturę i należy oczekiwać dalszych tego typu batalii.

Czynnik narodowy

Humaniści obawiają się pomniejszenia roli wydawnictw i czasopism krajowych (ogólniej: nieanglojęzycznych), co może spowodować degradację niektórych dyscyplin, zwłaszcza „krajowych”. Polska jest stolicą polonistyki, „naszej” archeologii czy jednym z głównych ośrodków slawistyki. Nasi historycy mają wiele wspólnych projektów ze swoimi kolegami z krajów ościennych. Trzeba też pamiętać o rodzimych badaniach regionalistycznych. To wszystko ma poważne znaczenie dla kultury narodowej i wymaga publikowania w języku polskim, a także w językach używanych w zainteresowanych krajach. Wprawdzie język angielski jest obecnie naukowym lingua franca , ale to nie znaczy, że inne przestały się liczyć w światowej nauce. Postulat umiędzynarodowienia nauki polskiej jest ze wszech miar słuszny, ale na razie wdrażany po amatorsku, np. bez zbadania, ilu polskich naukowców publikuje za granicą i gdzie, oraz porównania z sytuacją w krajach podobnych do Polski. Niedawno ogłoszony raport E. Kulczyckiego, Wzory publikacyjne polskich naukowców w latach 2013–2016. Nauki humanistyczne i społeczne jest tylko niewielkim krokiem w tym kierunku, na dodatek już częściowo nieaktualnym, gdyż opiera się na dawnym podziale dyscyplin. Nie ma w tej chwili adekwatnego obrazu sytuacji, który mógłby być podstawą racjonalnego kształtowania polityki naukowej w Polsce z perspektywy światowej.

Tryb ewaluacji

W ogólności ewaluacja ma być dyscyplinowa, odbywać się co cztery lata, dotyczyć wszystkich naukowców i ich publikacji z ostatniego czterolecia w liczbie czterech. Kryteriami mają być a) poziom naukowy; b) efekty finansowe badań; c) wpływ działalności naukowej na społeczeństwo i gospodarkę – dla humanistyki, nauk społecznych i teologii wskaźniki wynoszą: 1) 70%; 2) 20%; 3) 10%. Prace ma zgłaszać konkretny naukowiec, a oceniać Komisja Ewaluacji Nauki. Składa się ona z 31 osób i w 2021 r. będzie musiała ocenić jakieś 250 tys. prac (to oczywiście tylko szacunek) wedle kryteriów a)–c), w tym pewnie kilkanaście tysięcy monografii. Powodzenia, panie i panowie, nawet w wypadku skorzystania z jakiegoś systemu elektronicznego!

Efekty finansowe ma się liczyć w relacji do rozmaitych pozyskanych grantów. Ponieważ tzw. sukces grantowy wynosi 25%, a w humanistyce jeszcze mniej, można przypuścić, że owe 20% będzie dotyczyć tylko stosunkowo niewielkiej części polskich naukowców, a humanistów w relatywnie mniejszej części. Nie bardzo zrozumiałe, dlaczego sukces grantowy ma być automatycznie premiowany przy ewaluacji, skoro np. pierwszy w kolejności odrzucony wniosek może być niewiele gorszy od ostatniego przyjętego. Pomijam już to, że rozstrzygnięcia konkursów grantowych nie zawsze są obiektywne. Kryterium c) jest absurdalne dla humanistów (podobnie dla „społeczników” i teologów), ponieważ ocena wpływu ich prac może być dokonana dopiero po czasie na ogół dłuższym niż cztery lata. Jest też parę rzeczy pominiętych jako elementy ewaluacji, np. publikacje emerytów czy udział w kongresach i konferencjach.

Dlaczego przyjęto ewaluację podług dyscyplin, co ma być prawdziwą rewelacją ustawy 2.0? Powodem jest możność porównania osiągnięć np. filozofów z uczelni X (pomijam inne jednostki naukowe) z sukcesami uczelni Y w tej dyscyplinie. Wszelako ewaluacja ma ocenić uczelnie, a nie porównywać dyscypliny. Aby dyscyplina w danej uczelni (pomijam inne jednostki) była ewaluowana, winno w niej działać 12 osób. Z drugiej strony, ewaluowani mają być wszyscy (tzw. liczba N). Wszelako z punktu widzenia interesów uczelni priorytet mają dyscypliny, ponieważ od ich oceny zależy kategoryzacja i w konsekwencji status (badawczy, akademicki, zawodowy). Jest tedy rzeczą zrozumiałą, że niektóre dyscypliny są zwijane, a inne pompowane. Już powszechne jest skłanianie (niekiedy nawet przymuszanie) pracowników, aby „zapisywali się” do dyscyplin priorytetowych, a nie deficytowych oraz nie deklarowali przynależności do więcej niż jednej specjalności. Ministerstwo o tym wie, ale nie reaguje. Nie jest jasna rola ewaluacyjna przyporządkowania dyscyplin do czasopism, tj. nie bardzo wiadomo, co zrobić z wartościową pracą z filozofii opublikowaną w czasopiśmie matematycznym, o ile na dodatek dany autor nie zadeklarował matematyki jako jednej ze swych specjalności. Inną konsekwencją „dyscyplinowania” jest (to już widać) upadek dydaktyki np. z filozofii i logiki, ponieważ uczelniom nie opłaca się utrzymywać „darmozjadów” nieprzyczyniających się do kategoryzacji. Cała strategia jest o tyle niezrozumiała, że i tak w końcu wszystko sumuje się na poziomie całej uczelni. Ponoć punktem startowym była obserwacja jakichś ministerialnych głowaczy, że wydziały w strukturze PAN są bardzo zróżnicowane pod względem dyscyplin i podobnie jest na uczelniach. Paradna przenikliwość.

Dlaczego cztery publikacje?

Reforma 2.0 ma ukrócić nadmierną „publikacyjność”, ale jakoś nikt nie dostrzega, że także unicestwia ona ponadlimitowe dobre publikacje jako podstawę ewaluacji – wprowadzenie rzeczonego limitu też okrzyknięte jako rewelacja. Towarzyszy tym wyliczeniom zadziwiająca numerologia, a liczby 12 i 4 funkcjonują jako magiczne. Do tego dochodzą matematyczne zabawy z algorytmami wyliczającymi punkty za publikacje np. za pomocą pierwiastkowania. Wartości służące ewaluacji są uzyskane ze skali porządkującej, a ta nie pozwala liczyć nawet różnic jako mierników obiektywnych, nie mówiąc już o bardziej zaawansowanych. Przedstawiłem tę kwestię jednemu matematykowi, nota bene zwolennikowi reformy 2.0. Odparł, że próbował symulować skutki owych algorytmów, ale w końcu zrezygnował z powodu zbyt wielkiej liczby zmiennych. Przerażające, matematyk powiada, że symulacja jest trudna, o ile w ogóle możliwa, a stosowny algorytm ma być aplikowany niejako z kapelusza. Prawda jest taka, że jeśli dane wyjściowe są ustalane ze sporą dozą arbitralności, wyniki operacji matematycznych dziedziczą dowolność, a nawet ją multiplikują. To elementarz teorii pomiaru, ale widać nieznany autorom i praktykantom reformy 2.0.

Humanistów mami się stwierdzeniami, że są docenieni (ba, nawet że czyni się ukłony w ich kierunku – to bezczelnie lekceważący język), ponieważ ich pracom można przypisywać więcej (nawet o 50%) punktów za monografie publikowane w czołowych wydawnictwach zagranicznych niż w innych dziedzinach. Pomijając kuriozalny wykaz owych firm wydawniczych, podnoszenie (obniżanie) punktacji o taką lub inną kwotę jest zabiegiem czysto werbalnym, niewyrażającym obiektywnych parametrów. Wiadomo, że ocena poziomu naukowego czy wpływu publikacji na coś jest nieusuwalnie subiektywna, przynajmniej do pewnego stopnia. Dlatego humaniści sugerują opinie ekspertów, wspomaganą ewentualnie dodatkowymi kryteriami, np. renomą wydawnictwa czy czasopisma, tak jak to jest w świecie – kolejna manipulacja MNiSW polega na przekonywaniu, że reforma 2.0 wzoruje się na powszechnych rozwiązaniach światowych, a to nieprawda.

Szczegóły ewaluacji eksperckiej są oczywiście do dopracowania, ale nie w taki sposób, jak to się dzieje. KPHP proponuje odłożenie ewaluacji wedle nowych zasad do czasu ich poprawienia. Sytuacja jest taka: Zespoły ewaluacyjne mają skończyć pracę do kwietnia br., ale to nie jest realne. Ostateczny kształt detali ewaluacji a la reforma 2.0 zostanie ustalony prawdopodobnie po wakacjach lub nawet pod koniec roku. Naukowcy i uczelnie będą miały około roku na przystosowanie się do nowych zasad. To śmiesznie mało, ale MNiSW i tak wie lepiej.

Wedle mojego zdania Ustawa 2.0 powinna być uchylona, ewentualnie radykalnie znowelizowana. Pozostając w obecnym kształcie, spowoduje ona fatalne skutki w postaci rozmaitych konfliktów na tle finansowym, przewidywalnego kombinatorstwa ewaluacyjnego, postępującej biurokratyzacji nauki (wzrost armii kontrolerów), naruszania praw pracowniczych czy mnożenia się sztucznych zespołów i programów badawczych. Można się też spodziewać znacznego pogorszenia atmosfery w środowisku naukowym, m.in. wypływającej z jawnego już demonstrowania braku zaufania rozmaitych zwierzchności akademickich w stosunku do naukowców. Powiada się, że reforma 2.0 jest inna (w domyśle lepsza) niż wszystkie, ale tak złej jeszcze nie było. Jeden z jej entuzjastów powiedział, że lepsza reforma taka niż żadna. To tak, jakby zalecać wprowadzanie wadliwego systemu telekomunikacyjnego, a nie poprawianie obecnego. Jakoż takie innowacje, jak odmłodzenie kadry naukowej w Polsce, szkoły doktorskie, elastyczną strukturę, racjonalną listę dyscyplin i dziedzin, kategoryzację uczelni można wprowadzić poprawiając istniejące prawo. To nie znaczy, że jestem przeciw nowej ustawie, ale na pewno nie takiej jak „Konstytucja dla Nauki”. Parafrazując Leca, konstytucja dla nauki powinna być taka, aby nie łamała konstytucji naukowca.

Jedna z osób sygnujących list szesnastu powiedziała mi, że Ustawa 2.0 była dobra na początku, ale została zepsuta z powodu ulegania żądaniom humanistów. Na razie tylko oni są chłopcem do bicia, ale obwinienie całego środowiska akademickiego za spodziewany krach reformy 2.0 i niespełnienie jej wydumanych celów jest tylko kwestią czasu. Władza, nawet tylko ministerialna, chce zawsze dobrze, ale podwładni marnotrawią jej świetlane pomysły.

Prof. dr hab. Jan Woleński, filozof, nauczyciel akademicki Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie.