Uczelniane rady

Zbigniew Drozdowicz

Dyskusje związane z pojawieniem się rady uczelni w projekcie Ustawy 2.0 były jedynie przygrywką do tych, które towarzyszą projektom nowych uczelnianych statutów. Dzisiejsze kontrowersje w mniejszym stopniu dotyczą wymienionego tutaj organu uczelni, w większym zaś uczelnianych rad, które będą funkcjonowały na szczeblu szkół i kolegiów, wydziałów, dyscyplin oraz kierunków kształcenia.

Zachodnie wzorce

Jeśli nawet pomysłodawcy nowych regulacji prawnych dotyczących funkcjonowania rad na polskich uczelniach nie skopiowali w tym zakresie zachodnich rozwiązań, to przynajmniej przenieśli na nasz grunt niektóre ich elementy. Dotyczy to m.in. wpisanej do Ustawy 2.0 rady uczelni. Takie rady na tamtejszych uczelniach występują, a na tych, które – jak np. Uniwersytet Harvardzki czy Uniwersytet Cambridge – mieszczą się w pierwszej dziesiątce rankingu szanghajskiego, są one organem decyzyjnym i wykonawczym w zakresie odpowiedzialności za administrowanie uczelnią, planowanie budżetu oraz kontroli nad jego właściwym wykorzystywaniem. Na uniwersytetach brytyjskich głównym organem zarządczym jest jednak nie rada uniwersytetu (University Council ), lecz izba regencyjna (Regent House ). Zarówno jej skład, jak i składy rad nieco się różnią na różnych uczelniach. Na większości z nich członkami tej drugiej są zarówno kanclerze (jest to funkcja honorowa), jak i prorektorzy, dyrektorzy szkół, przedstawiciele profesorów i studentów oraz tzw. członkowie zewnętrzni. Na uczelniach tych są również rady studenckie (Graduate Council ), oraz rady składające się z absolwentów danej uczelni (Undergraduate Council ). Każda z nich ma wyraźnie określone zadania i taki skład, aby mogły one być efektywnie realizowane.

W krajach zachodnich Europy kontynentalnej występują nie tylko różnego rodzaju rady uczelniane, lecz także ponaduczelniane i międzyuczelniane. We Francji taki charakter mają funkcjonująca przy ministrze edukacji i badań Krajowa Rada ds. Szkolnictwa Wyższego i Badań oraz Narodowa Rada Uniwersytetów (w zakresie jej uprawnień znajduje się m.in. opiniowanie na stanowiska akademickie), a także Narodowa Rada Programowa (jej zadaniem jest m.in. dbanie o zgodność programów nauczania w szkołach średnich i na uczelniach). Natomiast uczelnie tego kraju powołują m.in. takie rady, jak rada administracyjna czy rada akademicka (w jej skład wchodzą przedstawiciele pracowników naukowych i dydaktycznych, studentów oraz instytucji gospodarczych i kulturalnych). Liczba ich członków jest różna na różnych uczelniach. Przykładowo: na Université Paris IV składa się ona z 60 osób, a na Université Paris XI z 39 osób. Na uczelniach tych istnieją również rady dyrektorów. W Republice Federalnej Niemiec istnieją zarówno rady ds. uczelni wyższych szczebla krajowego, jak i centralnego: takie jak funkcjonujące przy rządach krajowych rady naukowe czy funkcjonująca przy rządzie RFN Rada Akredytacyjna. Również na uczelniach niemieckich jest kilka różnych rad: takich jak akademicka rada doradców (jej zadaniem jest przygotowanie długoterminowej strategii uczelni) oraz rada uniwersytetu (jej zadaniem jest m.in. wybór kanclerza). Krótko mówiąc, jest czemu się przyglądać i co ewentualnie wykorzystywać przy tworzeniu tych uczelnianych rad, które będą odpowiadały potrzebom i możliwościom naszych uczelni.

Propozycje rozwiązań statutowych

Na początek kilku słów o radzie uczelni, która została wpisana do Ustawy 2.0 jako jeden z organów uczelni. Dzisiaj nie budzi ona już wielkich emocji, co nie wynika z tego, że przeciwnicy uczelnianego organu musieli się w końcu pogodzić ze swoją porażką w batalii o wykreślenie go z regulacji prawnej, lecz z tego, że jednak odnieśli oni spory sukces, jeśli tak można nazwać pozbawienie rady uprawnień decyzyjnych i nadzorczych wobec innych uczelniach organów oraz pozostawienie uprawnień opiniodawczych, monitorujących i wnioskodawczych w zakresie zgłaszania kandydatów na rektora. Nie oznacza to oczywiście, że zniknęły wszystkie związane z nią problemy. Przeczą temu m.in. kłopoty niektórych rektorów z powołaniem jej członków. Na pewnej uczelni senat w pierwszym głosowaniu odrzucił wszystkie zgłoszone przez rektora kandydatury, a w kolejnych zaakceptował z pierwotnej listy tylko jedną osobę. Mniejszym problemem okazało się ustalenie liczby członków (ustawowe regulacje mówią o 7 lub 9), a także kwoty ich comiesięcznych wynagrodzeń. Do refleksji skłaniają jednak istotne rozbieżności w tej kwestii między UJ i moją macierzystą uczelnią, tj. UAM. Na uczelni krakowskiej senat przyjął, że wynagrodzenie będzie wynosiło 4290 złotych, natomiast na poznańskiej przyjął kwotę 3000 zł dla przewodniczącego tej rady i 2000 zł dla pozostałych członków (z wyjątkiem przedstawiciela studentów). Poznaniacy o krakusach mówią, że są to centusie. Krakusy zresztą to samo mówią o poznaniakach. Jeśli jednak policzyć ten uczelniany wydatek, to wychodzi na to, że bliżsi prawdy są ci drudzy. Wprawdzie na UAM Rada Uczelni będzie liczyła dziewięciu członków, a na UJ jednie siedmiu, to jednak jeśli przemnożyć stawki wynagrodzeń i liczbę osób, wyjdzie na to, że więcej pozostanie w kasie mojej uczelni niż uczelni krakowskiej. Wysokości wynagrodzeń nie można oczywiście ocenić wyłącznie według oczekiwań członków rady (przypuszczam, że nie protestowaliby oni specjalnie przeciwko ich podwyższeniu) ani też obecnej kondycji finansowej uczelni (jako przewodniczący Senackiej Komisji Budżetu i Finansów UAM mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że podwyższenie tych uposażeń nie doprowadziłoby do jej finansowej katastrofy).

Istotne różnice między projektem krakowskim i poznańskim dotyczą również rad dyscyplin naukowych. W projekcie krakowskim nadaje się im elitarny charakter. Mają one liczyć od 7 do 25 członków, a prawo do członkostwa uzyskali wyłącznie ci „profesorowie lub profesorowie uczelni, którzy spełniają ustawowe wymagania, oraz dla których Uniwersytet jest podstawowym miejscem pracy i zadeklarują przynależność do danej dyscypliny w co najmniej 75%”. Do zadań rady będzie należało m.in. nadawanie stopni naukowych (Senat ma je nadawać jedynie do „czasu wyboru rady dyscypliny albo uzupełnienia jej składu”), nostryfikacja dyplomów oraz uchwalanie strategii rozwoju danej dyscypliny w uniwersytecie. Natomiast w projekcie statutu uczelni poznańskiej rady naukowe dyscyplin mają bardziej egalitarny charakter, tj. ich członkami „mogą być nauczyciele akademiccy spełniający wymogi w zakresie członkostwa w organie uczelni (czytaj: nie przekroczyli 67. roku życia), są zatrudnieni w uniwersytecie jako podstawowym miejscu pracy, posiadają co najmniej stopień doktora, a w złożonym oświadczeniu o reprezentowaniu dziedziny lub dyscypliny wskazali co najmniej w pięćdziesięciu procentach dyscyplinę lub dyscypliny objęte zakresem działania tej rady”. W kolejnych zapisach projektu stwierdza się, że „jeśli liczba nauczycieli akademickich posiadających stopień doktora habilitowanego lub tytuł profesora, (…) nie przekracza osiemdziesięciu” wszyscy oni wchodzą w skład rady, a ponadto jej członkami są w 20% nauczyciele akademiccy posiadający stopień doktora i w 5% (w przypadku poszerzonej rady dyscypliny) przedstawiciele pracowników niebędących nauczycielami akademickimi (do uprawnień tej poszerzonej rady będzie należało zgłaszanie kandydatów na dziekana). Zasadne jest postawienie pytania: czy wszyscy członkowie takiej rady będą mieli odpowiednie kompetencje, aby 1) „kształtować politykę naukową w ramach dyscypliny”, 2) dokonywać ewaluacji działalności naukowej w ramach tej dyscypliny, 3) nadawać w tej dyscyplinie stopnie naukowe itd. Podobne wątpliwości mam zresztą również do obecnego składu rad wydziału, które posiadają uprawnienia do nadawania stopni naukowych. W ich skład wchodzą wprawdzie jedynie doktorzy habilitowani i profesorowie, ale są to osoby reprezentujące (przynajmniej na moim wydziale) nie tylko różne dyscypliny, lecz także dziedziny nauki.

Stawiając te znaki zapytania, nie chciałbym dyskredytować projektu statutu mojej uczelni (być może bardziej odpowiada on jej potrzebom i możliwościom). Dodam jednak, że w wariancie krakowskim zachowana została nie tylko pewna elitarność rad dyscyplin, lecz także status quo . Wyrazem tego jest m.in. utrzymanie dotychczasowych rad wydziałów (wprawdzie głównie z uprawnieniami w zakresie kształcenia, jednak dobre i to) oraz tworzenie jedynie takich nowych rad (jak np. rada szkoły doktorskiej), które są wymuszane zapisami Ustawy 2.0. W projekcie poznańskim lista rad jest znacznie dłuższa i bardziej zróżnicowana. Wymienia się bowiem w nim: 1) radę szkoły dziedzinowej, 2) radę naukową szkoły doktorskiej, 3) radę dziekańską, 4) radę filii, 5) radę jednostki ogólnouczelnianej oraz 6) radę ds. kształcenia. Każdej z nich przypisane zostały zarówno określone zadania, jak i sposób jej wyłaniania i funkcjonowania. Dobrze byłoby, aby w tej mnogości rad mogli się połapać nie tylko autorzy tego projektu, lecz także zwyczajni pracownicy mojej uczelni lub chociażby ci, którym przyjdzie wykonywać obowiązki członka którejś z nich (nie wchodzić w kompetencje innych rad).

Kilka ogólniejszych refleksji

Pierwsza z nich związana jest ze wskazaną wyżej rozbieżnością w liczbie uczelniach rad. Skłonny jestem zgodzić się z tym, że w praktyce może się sprawdzić zarówno wariant z większą, jak i z mniejszą ich liczbą. Problem bowiem nie w ilości, lecz w ich jakości oraz – co zresztą z tym się bezpośrednio wiąże – w przypisaniu im takich uczelnianych zadań, które członkowie rad będą chcieli i potrafili realizować z pożytkiem dla uczelni. W senackich dyskusjach nad projektem statutu mojej uczelni usłyszałem, że ta długa lista planowanych na UAM rad jest świadectwem stawiania na akademicką demokrację. W jakiejś mierze tak jest. Nie od rzeczy wydaje mi się jednak przypomnienie przypadku naszego wschodniego sąsiada, który miał wprawdzie wiele różnego rodzaju rad (na początku były to tylko „rady robotnicze, chłopskie i żołnierskie”, a później się one rozmnożyły i utworzyły Kraj Rad), ale demokracji to tam było niewiele. Rzecz jasna naśladować trzeba dobre, a nie złe wzorce, a te znajdują się raczej na Zachodzie niż na Wschodzie. Uczyć się można jednak również od tych, którzy wygłaszali wzniosłe apele i składali daleko idące obietnice, jednak jak przyszło co do czego, to pod hasłem „cała władza w ręce rad” stworzyli ustrój centralistyczny i oligarchiczny.

Druga refleksja związana jest z wiarą w moc sprawczą formalnoprawnych regulacji. Dostrzegam ją zarówno u autorów Ustawy 2.0, jak i przynajmniej u niektórych autorów projektów nowych statutów uczelni. Zapewne życie bez wiary w sens i skuteczność swoich poczynań nie tylko byłoby trudne, ale nawet niemożliwe. Problem jednak w tym, że nawet głęboka wiara okazuje się niewystarczająca do osiągnięcia wyznaczonych sobie celów bez tej wiedzy, która związana jest z realiami konkretnego życia (i one wystawiają jej ostatecznie świadectwo poprawności). Trochę filozofuję. Chodzi jednak o powiedzenie tego, o czym zapewne wiedzą zarówno projektodawcy regulacji prawnych, jak i ci, którym przyjdzie doświadczać zalet i wad proponowanych rozwiązań. Skłonny jestem twierdzić, że jeśli nie będą one spełniały potrzeb i oczekiwań społeczności akademickiej, to albo staną się tzw. martwą literą, albo też będą traktowane w taki sposób, aby możliwie najmniej z nich realizować w praktyce.

Rzecz jasna nie bez znaczenia będzie również to, kto wejdzie w skład tych rad oraz jak będzie rozumiał i realizował ustawowy zapis mówiący „o kierowaniu się dobrem uczelni i działaniu na jej rzecz”. Nie znajduję w sobie misyjnego powołania, aby cokolwiek radzić członkom przyszłych rad. Gdybym jednak miał być jednym z nich, to zacząłbym od uważnego przyjrzenia się nie tylko tym problemom, które będą do rozwiązania, lecz także przyznanym mi uprawnieniom, a w dyskusjach nad sposobami ich rozwiązania nie upierałbym się przy tym, że tylko ja wiem, jak to zrobić. Zachowanie takie uznaję za racjonalne na tyle, że może ono doprowadzić do faktycznego rozwiązania przynajmniej niektórych problemów. Jeśli już miałbym sformułować związane z nim uogólnienie, to powiedziałbym, że jest trochę tak jak z angielskim trawnikiem: swoją jakość zawdzięcza on wieloletnim staraniom ogrodnika, a także stojącej za nim wielopokoleniowej tradycji i odpowiedniemu klimatowi.