Stulecie Herlinga-Grudzińskiego

Piotr Müldner-Nieckowski

Tak, mija sto lat, Gustaw Herling-Grudziński urodził się bowiem 20 maja 1919 roku (zmarł 4 lipca 2000), w kilka miesięcy po odzyskaniu przez Polskę należnie niezależnej państwowości. Było to wtedy, gdy polskie kobiety jako jedne z pierwszych na świecie uzyskały czynne i bierne prawo wyborcze, czym Herling-Grudziński się zachwycał. Nieraz z przekąsem wspominał o niezbyt chwalebnym stosunku państwa szwajcarskiego do swoich obywatelek, tam bowiem panie dostąpiły tego zaszczytu dopiero w 1971 roku, a w kantonie Appenzell Innerrhoden nawet jeszcze później, bo w 1990.

Nie bez powodu zwracam na to uwagę, pamiętam bowiem przyjazd Gustawa Herlinga-Grudzińskiego do Warszawy na początku lat 90. XX w. i jego występ w Domu Literatury jako szczególnie lubianego i szanowanego członka Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, a zarazem laureata przyznawanej przez Polski PEN Club Nagrody im. Jana Parandowskiego. Nie był w najlepszej kondycji fizycznej, nękało go nadciśnienie, miał z tego powodu nienaturalnie zaczerwienioną twarz, walczył z trudnościami w poruszaniu się, ale zachowywał się nader dzielnie, mówił sprawnie i świetnie, ubytki zdrowia bardzo zgrabnie ukrył.

Tłum przyszedł gigantyczny. Ludzie przyjechali z dalekich krańców Polski, stali z uporem na schodach, choć z sali widowiskowej głos ledwie dochodził. Przed wystąpieniem rozmowa przy herbacie potoczyła się w stronę praw kobiet właśnie, a szczególnie zakłamania politycznego w różnych krajach Europy, które polegało na sztucznym podkreślaniu roli kobiet w życiu publicznym po to, żeby sprytnie ją dewaluować. Te prywatnie i niejako mimochodem wymieniane uwagi nie mogły niczemu zaradzić, nikogo wspomóc ani na nic namówić, ale samo stwierdzenie faktu pozostawało w pamięci rozmówców jako tezy. Szczególnie silnie oddziałało na obecnych twierdzenie, że media stały się po wojnie usłużne wobec polityków i nieporównanie bardziej skłonne do manipulacji (choćby w sprawie kobiet) niż dawniej, a zjawisko to powstało najpierw w Stanach Zjednoczonych, aby potem się rozlewać na pierwociny Unii Europejskiej. Pod przykrywką poprawności politycznej już wtedy z zapałem budowano pokłady pseudoświadomości całych społeczeństw. Podstawy techniki propagandy brano żywcem z doświadczeń komunizmu, tym łatwiej, że Stalin wydrukował odpowiednie podręczniki.

To było powiedziane przy herbatce na początku ostatniej dekady XX wieku, ale zostało zapamiętane i stało się podwójnie prawdziwe dziś. To mamy w dziele Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, do końca życia pracował na tej fali. Cała więc masa Polaków, w tym znawców literatury uważa jego Inny świat za dzieło ważne, jedyne, lepsze artystycznie i intelektualnie niż Na nieludzkiej ziemi Józefa Czapskiego, jednak o wiele ważniejsze wydają się uwagi bieżące do życia własnego, lokalnego, europejskiego i światowego, zawarte w tomach Dziennika pisanego nocą . Uczą patrzenia i myślenia na poziomie ponaduniwersyteckim, nawet jeśli nie każde spostrzeżenie i nie każdy osąd Grudzińskiego jest odpowiednikiem tego, co myśli czytelnik.

Ukazało się tomów Dziennika pięć, każdy jest inny i każdy wydaje się całkowicie intymny, to znaczy pierwotnie pisany bez intencji drukowania. Myślę, że na tym polega ich wartość. W przeciwieństwie do diariuszy innych autorów niemal nie ma tu kokieterii, jest za to szczerość, bywa że bolesna. Szczególnie ciekawy jest Dziennik 1957-1958 , dokładnie i mądrze opracowany przez prof. Włodzimierza Boleckiego, który posługując się niewidocznymi narzędziami edytorstwa naukowego, sprawił, że tekst jest naprawdę odpowiednikiem zamysłu autora i zarazem źródłem historycznym. Ponadto Herling-Grudziński tak doskonale panuje nad polszczyzną, że nawet w warstwie tworzonej przez siebie ex nihilo , na przykład w zakresie słowotwórstwa, jest niezwykle przystępny. Do narracji powieściowej tylko jeden tu krok. Być może – jak przekonuje Bolecki – pisał sam do siebie i dla siebie. Może wprawiał się do dyskusji, wykładów. Tak czyni wielu. Potem notatki palą. Ale on nie spalił, dlatego możemy sobie to i owo odświeżyć przy jego pomocy, jak z powieści.

Na przykład – kiedy wybuchł stan wojenny 13 grudnia 1981 r., czynownik PRL-owskiego rządu Mieczysław Rakowski wyłożył Orianie Fallaci cały komplet kłamstw na temat tego zdarzenia, a my to mamy teraz ironicznie streszczone przez Herlinga-Grudzińskiego, bo 28 lutego 1982 r. napisał w Dzienniku pisanym nocą 1980-1983 tak:

„W co ma uwierzyć Oriana Fallaci? W szereg rzeczy: że Breżniew kocha i rozumie Polskę; że w październiku 1980 niczego Kani nie narzucał; nie żądał zdławienia «Solidarności», domagał się jedynie większej kontroli nad sytuacją; że Susłow przyjechał do Warszawy tylko po to, by podzielić się z towarzyszami polskimi swoimi krytycznymi uwagami (…), że pod koniec listopada 1981 Kulikow przyjechał do Warszawy wyłącznie w celu przypomnienia (…) kto dowodzi wojskami Układu Warszawskiego; że Jaruzelski jest humanistą; że plany wprowadzenia stanu wojennego w Polsce leżały w kasie ogniotrwałej od lipca 1944 (…)”. I tym podobne kłamstwa. I tak dalej…

Cały Herling-Grudziński! W krótkich żołnierskich słowach opisał wielkie szalbierstwo, w które część ludności polskiej była łaskawa, o zgrozo, uwierzyć, nie mówiąc o prasie zachodniej. Ale Ronald Reagan już nie. I tak dalej…

e-mail: lpj@lpj.pl