Badacze czy kwestorzy?

Zbigniew Osiński

Czy prawdą jest, że krytycy aktualnej reformy nauki nie rozróżniają dwóch typów planowanej oceny dorobku naukowego i że nie odpowiada im przedstawianie do oceny, raz na cztery lata, czterech prac opublikowanych w wysoko punktowanych czasopismach i wydawnictwach?

Przedstawione powyżej zarzuty pojawiły się w artykule Piotra Kieracińskiego opublikowanym na łamach „Forum Akademickiego” (nr 2/2019). Być może wśród przeciwników reformy ministra Gowina znajdują się osoby słabo zorientowane w jej szczegółach, zwłaszcza że te szczegóły często są bardzo, a nawet ponad potrzebę, skomplikowane. Jednakże zdecydowana większość znanych mi krytyków tejże reformy zna ustawę i towarzyszące jej rozporządzenia na tyle dobrze, by wysnuwać prawidłowe wnioski. Zna również dobrze dotychczasową praktykę funkcjonowania uczelni, stąd też jest w stanie przewidzieć skutki nowych rozwiązań. A te, przynajmniej w przypadku większości dyscyplin humanistycznych i społecznych, mogą się okazać zdecydowanie inne, niż zakładają reformatorzy nauki.

Przede wszystkim należy podkreślić, że obawy o stosowanie rozwiązań przewidzianych do przeprowadzenia oceny dyscypliny naukowej w systemie oceny pracowniczej, nawet w przypadku braku uzasadnienia związkiem z jakością pracy naukowej, w świetle dotychczasowej praktyki są zasadne. Świadczą o tym dwa kuriozalne przypadki spotykane dotychczas w arkuszach oceny pracowniczej i zasadach nagradzania. Jednym z czynników wpływających na ocenę jednostki było (i będzie) pozyskiwanie środków zewnętrznych. W związku z tym w ostatnich latach w arkuszach oceny pracowniczej niejednej uczelni pojawiły się takie kryteria, jak realizacja projektów badawczych, w których pracownik był kierownikiem lub wykonawcą. Jednakże warunkiem koniecznym było wnioskowanie o grant za pośrednictwem uczelni zatrudniającej danego pracownika, gdyż tylko wtedy uczelnia miała „zasługę” w postaci pozyskania zewnętrznych środków finansowych. Tak więc istotne w ocenie pracy naukowca w zespołach badawczych stało się nie to, jakie były efekty tejże pracy, lecz to, czy zatrudniająca go uczelnia uzyskiwała z tego tytułu środki finansowe. Jeżeli pracownik uczestniczył w realizacji projektu, którego jego uczelnia nie była stroną (i nie miała korzyści finansowych), to w ocenie pracowniczej nie uwzględniano tej części jego aktywności naukowej. W ten sposób dyskryminacyjnie dzielono udział w projektach badawczych na te, z których uczelnia ma korzyć finansową i te, które nie przysporzyły takiej korzyści.

Wyłącznie z powodów finansowych

Drugi przykład dotyczy zaliczania prac do dorobku naukowego pracownika. Jednostka naukowa funkcjonująca w obszarze humanistyki mogła zgłosić dorobek swoich pracowników w proporcji: 60% – artykuły w czasopismach, a 40% – monografie i rozdziały w monografiach. Proporcje te wynikały nie z praktyki publikacyjnej humanistów i jakichkolwiek związków z jakością badań, lecz z zasad ewaluacji jednostki naukowej. Punkty za publikacje liczono pracownikowi z zachowaniem tejże proporcji, degradując niejednokrotnie część dorobku do bezwartościowej makulatury tylko dlatego, że ktoś miał za mało artykułów w czasopismach, a za dużo monografii i rozdziałów. W obu przypadkach zasady oceny pracownika zostały wprost dostosowane do zasad ewaluacji jednostki naukowej, mimo że takie postępowanie nie miało nic wspólnego z dbałością o poprawę jakości pracy naukowej. Dlaczego tak się działo? Wyłącznie z powodów finansowych – kategoria naukowa uzyskana w procesie oceny przekładała się na wysokość dotacji dla uczelni. Praca naukowa pracownika miała (i będzie miała) taką wartość, jaką punktację dawała w procesie oceny parametrycznej jednostki naukowej, a tym samym, na ile przyczyniała się do wzbogacania budżetu uczelni.

W nowym systemie kategoria naukowa dyscypliny uprawianej na uczelni (wprowadzona w miejsce kategorii naukowej jednostki organizacyjnej) zyskuje jeszcze większe niż dotychczas znaczenie. Będzie ona wpływała nie tylko na budżet uczelni, lecz także na uprawnienia do tworzenia i modyfikowania kierunków studiów, do prowadzenia szkół doktorskich oraz wpłynie na uprawnienia do prowadzenia postępowań awansowych. W zasadzie od tego, jakie kategorie naukowe otrzymają dyscypliny uprawiane na danej uczelni, będzie w przyszłości zależał jej naukowy byt, to, czy nie spadnie ona do roli wyższej szkoły zawodowej. W związku z tym bardzo naiwne byłoby przekonanie, że uczelnie stworzą inne systemy oceny pracowników niż takie, które będą skłaniały (zmuszały) do aktywności maksymalnie przekładającej się na punkty do oceny parametrycznej dyscypliny naukowej. Należy podkreślić, że jednym z głównych zarzutów przeciwko nowemu systemowi funkcjonowania uczelni i nauki jest wdrażanie rozwiązań zmierzających bardziej (wbrew zapewnieniom) do gromadzenia punktów parametryzacyjnych, niż do rozwijania nauki. Błędem byłoby utożsamianie gromadzenia punktów z tworzeniem wiedzy i rozwojem nauki. Można to wykazać poprzez analizę wysoce prawdopodobnych skutków wdrożenia nowych kryteriów ewaluacji jakości badań w dyscyplinie naukowej (ograniczam swoje rozważania do nauk humanistycznych i społecznych).

Tylko wysoko punktowane

Kluczowa dla losów uczelni będzie ocena poziomu naukowego badań prowadzonych w poszczególnych dyscyplinach. Kategoria naukowa ustalona zostanie m.in. poprzez zliczenie punktów uzyskanych przez pracowników za publikacje. Rozporządzenie w sprawie ewaluacji jakości działalności naukowej wprowadza takie zasady wyliczania punktacji, które spowodują, że uczelnia będzie mogła przedstawić do ewaluacji 3N prac naukowych (3 x liczba pracowników, w przeliczeniu na pełne etaty, którzy zadeklarowali prowadzenia badań w danej dyscyplinie), a każdy pracownik będzie mógł zgłosić cztery swoje prace (w tym maksymalnie dwie monografie) opublikowane w czteroletnim okresie podlegającym ewaluacji. Takie rozwiązanie spowoduje, że dla uczelni mających aspiracje do kategorii B+, A i A+ (de facto pozwalające na posiadanie pełnych praw naukowych) w procesie ewaluacji realne znaczenie będą miały jedynie publikacje wysoko punktowane: artykuły opublikowane w czasopismach indeksowanych w bazach Web of Science i Scopus oraz monografie opublikowane w kilkudziesięciu zagranicznych wydawnictwach.

Badacze będą mogli publikować książki także w pięciuset innych wydawnictwach, w tym polskich. Jednakże rozporządzenie wprowadza ograniczenie liczby monografii, które uczelnia będzie mogła przedstawić w procesie parametryzacji do 20% z liczby 3N. W efekcie głównie monografie wydawane w pierwszej, najwyżej punktowanej grupie wydawnictw będą miały szanse wpłynąć na wyniki parametryzacji dyscypliny.

Opisany system ograniczeń spowoduje, że również bardzo ograniczona liczba artykułów opublikowanych w czasopismach wpłynie na wynik parametryzacji. Zdecydowanie bezwartościowe (w kontekście rywalizacji uczelni o najwyższe kategorie badawcze) z tego punktu widzenia będą nie tylko publikacje w czasopismach i wydawnictwach spoza listy ministerialnej (5 punktów), lecz także artykuły w wybranych czasopismach z listy ERIH+ i z grupy 500 dofinansowanych w ministerialnym projekcie pomocy dla czasopism naukowych (20 punktów).

Nie można mieć wątpliwości co do tego, że uczelnie walczące o jak najwyższą kategorię naukową wprowadzą takie systemy oceniania i nagradzania pracowników, które powielą zasady z omawianego rozporządzenia. Pojawi się zasada – publikuj prace wysoko punktowane albo będziesz dla nas pracownikiem bezwartościowym.

Kiepski biznes

W tym momencie należy wyjaśnić drugi kluczowy zarzut stawiany nowemu systemowi ewaluacji jakości nauki – na skutek opisanych powyżej mechanizmów pojawią się realne zagrożenia dla części humanistyki i nauk społecznych i to niezależnie od jakości prowadzonych badań. Zagrożenie dotyczy społecznej misji humanistyki i nauk społecznych. W uproszczeniu polega ona na wpływaniu nauki na społeczeństwo dzięki badaniu języka, historii i kultury, mechanizmów funkcjonowania państwa i grup społecznych itp. Także na propagowaniu wyników badań na tyle powszechnie, by skutecznie kształtować pojęcia i poglądy, którymi ludzie się posługują, rozwijać ich rozumienie funkcjonowania państwa i społeczeństwa, znajomość dzieł kultury i własnej przeszłości, a także budować związane z tym kompetencje zawodowe i intelektualne. Misją humanistyki i nauk społecznych jest także kształtowanie świadomości narodowej i obywatelskiej. Zagrożone będą wszystkie badania dotyczące lokalnych społeczności i problemów osadzonych w polskiej kulturze uwarunkowane znajomością języka polskiego, a niemieszczące się w jednej z popularnych na Zachodzie „mód badawczych”.

Problem ten można wyjaśnić, poznając dobrze źródła danych, na których oparta będzie ewaluacja badań naukowych. Preferowane przez decydentów bazy Web of Science i Scopus indeksują bardzo mało czasopism związanych z naukami humanistycznymi i społecznymi, które publikują badania oparte na źródłach w języku polskim i problematyce lokalnej, innej niż tematy uniwersalne i tzw. modne. Znajdują się w tych bazach przede wszystkim (ponad połowa) czasopisma wydawane przez wielkie koncerny wydawnicze, nastawione na zysk, a więc z zasady odrzucające takie artykuły, które nie mogą (ze względu na tematykę) wzbudzić zainteresowania na odpowiednio szeroką skalę (waga zakupów licencji i zdobywania cytowań). To samo można powiedzieć o polityce wielkich koncernów wydawniczych wobec doboru książek do publikacji. Publikowanie monografii o tematyce lokalnej, związanej z niezbyt popularnym na świecie językiem jest dla nich „kiepskim biznesem”.

Historycy staną się obciążeniem

Kolejny negatywny skutek nowych zasad ewaluacji polegać będzie na dotkliwym ograniczeniu dostępności do wiedzy tylko dla tych, których będzie stać na drogie prenumeraty i zakupy (otwarty dostęp nie jest popularny w czasopismach i wydawnictwach przynoszących najwięcej punktów do parametryzacji). Wyklucza to z realnego dostępu do najnowszej wiedzy duże grupy społeczne: studentów, nauczycieli, specjalistów, ekspertów itp., którym do edukacji i pracy nie wystarczy wiedza podręcznikowa (najczęściej powstała przed kilku-kilkunastu laty) i popularyzacja w mediach. Czasopisma, które nie są obecne we wspomnianych bazach lub nie zostaną zakwalifikowane do programu „Wsparcie dla czasopism naukowych”, wkrótce przestaną istnieć z powodu braku chętnych do publikowania w nich. Problem ten dotknie zdecydowaną większość polskich czasopism naukowych z nauk humanistycznych i społecznych. Czasopisma zakwalifikowane do tego programu, nawet jeżeli uzyskają wpis do jednej ze wspomnianych baz, nie utrzymają się w nich dłużej, jeżeli będą wydawane w języku polskim lub będą publikowały artykuły o tematyce lokalnej i specyficznie polskiej. Należy mieć świadomość tego, że redakcje tych baz okresowo usuwają czasopisma zdobywające niewiele cytowań. Zaś język polski oraz lokalna tematyka wykluczają cytowalność porównywalną do czasopism angielskojęzycznych i tematów uniwersalnych lub modnych. W efekcie badania z nauk humanistycznych i społecznych nad wspomnianą problematyką będą zanikać, podobnie jak wydawanie czasopism naukowych w języku polskim.

Mechanizm tego zjawiska można wytłumaczyć dobrze na przykładzie nauk historycznych. W procesie ewaluacji dyscypliny historia prawie wszystkie sloty publikacyjne zostaną wypełnione pracami specjalistów z historii powszechnej, zwłaszcza tych, którzy prowadzą badania w obszarze tzw. języków kongresowych i modnych obecnie tematów. Tym właśnie specjalistom dużo łatwiej opublikować prace w wysoko punktowanych czasopismach i wydawnictwach niż historykom dziejów Polski. Ci pierwsi mają do dyspozycji nieporównywalnie więcej czasopism indeksowanych w bazach Web of Science i Scopus niż ci drudzy. Dużo łatwiej dotrzeć im do wielkich koncernów wydawniczych ze swoją ofertą i przekonać je do publikacji. Ocena parametryczna badań w zakresie historii wyżej postawi te uczelnie, w których w większym stopniu rozwijano badania nad różnymi aspektami dziejów powszechnych niż Polski. Dla uczelnianych decydentów badacze historii Polski szybko staną się obciążeniem w drodze do najwyższych kategorii naukowych. Czy nie pojawią się naciski, by zajęli się problemami dającymi szanse na wysoko punktowane publikacje?

Zdobycie grantu nie jest osiągnięciem

W praktyce funkcjonowania uczelni również pozostałe kryteria oceny jakości badań w dyscyplinie naukowej zostaną przełożone na zasady oceny pracowniczej i wywrą skutki odmienne od oczekiwanych. O tym, do czego w procesie oceny badaczy z nauk humanistycznych i społecznych prowadzi kryterium drugie – efekty finansowe badań naukowych i prac rozwojowych – już napisałem. Dodać należy, że takie kryterium we wspomnianych dziedzinach nauki nie jest w rzeczywistości związane z efektami badań naukowych. Bowiem zdobycie środków finansowych w konkursach grantowych jest jedynie sposobem prowadzącym do realizacji badań, a nie osiągnieciem naukowym. W ten sposób badacze uzyskali czytelny sygnał: jesteś nie tylko badaczem, lecz także kwestorem. Twoja działalność naukowa powinna powiększać budżet uczelni. Można się spodziewać, że badacze poprzez system oceny pracowniczej będą skłaniani do zdobywania środków zewnętrznych, czyli do planowania badań pod kątem nie tyle rozwoju nauki, ile możliwości pozyskania tychże środków. Na pewno będą unikali zaproszeń do prowadzenia badań w zespołach badawczych, jeżeli ich uczelnia nie będzie oficjalnym uczestnikiem konsorcjum powołującego ten zespół i uczestniczącego w podziale środków finansowych.

Jeszcze więcej problemów przysporzy kryterium trzecie – wpływ działalności naukowej na funkcjonowanie społeczeństwa i gospodarki. Zakłada ono, w przypadku nauk humanistycznych i większości społecznych, ocenianie tego, czego nie da się jednoznacznie zmierzyć i zbadać. Bowiem zmierzenie wpływu danej pracy z zakresu np. historii, bibliotekoznawstwa czy filozofii na funkcjonowanie państwa i społeczeństwa nie jest możliwe w perspektywie nawet kilku lat po publikacji. Nie istnieją metody i narzędzia do takich badań. Można badać jedynie popularność pracy mierzoną jej czytelnictwem albo skalą pobrań z Internetu. Można też stosować narzędzia altmetrii (popularność w mediach społecznościowych), ale będą to działania równie ułomne jak mierzenie cytowalności. Bowiem wyniki mogą o czymś świadczyć, ale nie muszą. Jednakże o 20% punktów w ocenie parametrycznej każda uczelnia będzie walczyła. Stąd też należy się spodziewać takich zapisów w zasadach oceny pracowniczej, które będą skłaniały do podejmowania projektów, których wpływ na różne aspekty funkcjonowania państwa i gospodarki da się wykazać nawet „bardzo naciąganymi” opisami.

Podsumowując, należy wyraźnie podkreślić, że nowe zasady ewaluacji jakości badań naukowych są dyskryminujące wobec badaczy specjalizujących się w problemach ściśle opartych na języku i kulturze polskiej, mających charakter lokalny. W większym stopniu zmuszają do dostosowywania tematyki badawczej do systemu punktacji, do pozyskiwania dla uczelni środków finansowych niż do rzeczywistej poprawy jakości badań.

Dr hab. Zbigniew Osiński, specjalista w zakresie nauki o informacji