Przystosowanie do dziedzin i dyscyplin

Zbigniew Drozdowicz

W kwestii nowego wykazu dziedzin i dyscyplin naukowych wypowiadałem się niedawno na łamach FA. Skalę problemu uświadomiły mi jednak dopiero działania przystosowawcze mojej uczelni przedstawione przez rektora na spotkaniu ze społecznością mojego wydziału. Jeśli powiedziałbym, że są to trudności, o których nawet filozofom się nie śniło, to zapewne nieco bym przesadził. Coś jednak z trafności tego powiedzenia pozostaje.

Przystosowanie uczonych

Nie ulega wątpliwości, że jednym uczonym przyjdzie łatwiej przystosowanie do obowiązującej obecnie, znacznie krótszej listy dziedzin i dyscyplin naukowych, niż to miało miejsce wcześniej, natomiast innym trudniej. Łatwiej będzie zapewne tym, którzy prowadzili i prowadzą od wielu lat badania mieszczące się w pojemnych problemowo, ale jednak mających swoje granice tradycyjnych naukach ścisłych, przyrodniczych, społecznych i humanistycznych. Trudniej będzie tym, którzy najpierw prowadzili wąsko specjalistyczne badania, a później doprowadzili do wyłonienia takich wąsko specjalistycznych dyscyplin, które wybiły się na „niepodległość” od dyscypliny matki, a jeśli nawet zachowały z nią jakieś związki, to formalne (np. poprzez przyjęcie w nazwach przedrostków bio-, techno– czy eko-). Niełatwo o to będzie również tym uczonym, którzy prowadzili i prowadzą badania interdyscyplinarne i uważają (w niejednym przypadku słusznie), że przyszłość nauki wyznaczają tego rodzaju badania. Najtrudniej jednak będzie tym, którzy po wielu latach zdobywania wiedzy i umiejętności stali się autentycznymi multispecjalistami, tak że wyniki ich badań pasują do wielu dyscyplin. Obecnie mogą oni jednak zgłosić swoją afiliację najwyżej do dwóch. W przeszłości za multispecjalistów uznawali się filozofowie. Dzisiaj również nie brakuje takich filozofów. Przekonuje o tym m.in. zgłoszenie na mojej uczelni afiliacji do tej dyscypliny licznej grupy osób, które czują się filozofami, a niektóre z nich mają nawet jakieś dokonania w tym zakresie, jednak nie są one tak znaczące, aby pomogły filozofom i filozofii otrzymać odpowiednio wysoką kategorię parametryczną. Dotyczy to zresztą nie tylko tej dyscypliny.

Tego rodzaju afiliacje mogą mieć negatywne następstwa nie tylko dla oceny parametrycznej danej dyscypliny, lecz także (w dłuższej perspektywie) dla całej uczelni. Mogą one bowiem sprawić, że pociągając w dół daną dyscyplinę, pozbawią swoją uczelnię szans na ubieganie się o status uczelni badawczej (jednym z warunków jest to, aby żadna zgłoszona do parametryzacji dyscyplina nie miała kategorii niższej niż B+). Podobne skutki może rodzić zgłoszenie przez uczonych afiliacji do takiej dyscypliny, w której mają oni wprawdzie osiągnięcia publikacyjne, ale nie mają znaczących osiągnięć w zakresie patentów i wdrożeń (liczonych w twardych wskaźnikach kwotowych). Na mojej uczelni osoby odpowiedzialne za jej przyszłość nie przyglądają się tego rodzaju poczynaniom uczonych bezczynnie, lecz starają się przemówić do rozsądku tym, którzy jedynie poczuwają się do związków z jakąś dyscypliną, ale niestety nie mogą tego potwierdzić swoimi znaczącymi osiągnięciami naukowymi lub wdrożeniowymi. Przyniosło to takie skutki pozytywne, że niektórzy zgłosili w końcu swoją przynależność do dyscypliny, od której najchętniej by odeszli, jednak tzw. wyższe racje sprawiły, że będą musieli w niej funkcjonować i współżyć z tymi, do których zgłaszali wcześniej swoje votum separatum.

Przystosowanie kierunków studiów

Również to przystosowanie jednym uczelniom przyjdzie łatwiej, natomiast innym trudniej. Stosunkowo najłatwiej będzie tym, które prowadzą stosunkowo niewielką liczbę kierunków studiów i – co nie mniej istotne – nie odbiegają zanadto ani w nazwie, ani też w podstawie programowej od mających swoją ugruntowaną pozycję w tradycyjnych dyscyplinach naukowych. Pewnym problemem będą zapewne towarzyszące im niejednokrotnie liczne specjalizacje. Związane z nimi zajęcia dydaktyczne można jednak – podobnie zresztą jak to było dotychczas – wpisać na listę przedmiotów uzupełniających, a później wymienić w suplemencie do dyplomu ukończenia studiów. Trudniej będzie się z tym przystosowaniem uporać uczelniom, które wcześniej wykazały się sporą pomysłowością w wymyślaniu nowych kierunków i stawiały bądź to na atrakcyjne nazwy, bądź też na takie, które obiecywały stosunkowo łatwe znalezienie się absolwenta na runku pracy. W niejednym bowiem przypadku takie kierunki nie mają swojego odpowiednika w obowiązującym obecnie wykazie dziedzin i dyscyplin. Najtrudniej o przystosowanie będzie jednak uczelniom, które prowadzą kształcenie na bardzo wielu kierunkach studiów oraz na jeszcze większej liczbie specjalizacji. Należy do nich m.in. moja uczelnia. Oferuje ona kształcenie na 285 kierunkach i specjalnościach na studiach I i II stopnia oraz na jednolitych studiach magisterskich. Na wspomnianym tutaj spotkaniu ze społecznością mojego wydziału rektor poinformował, że na UAM będą realizowane i zgłaszane do parametryzacji nie więcej niż 22-23 dyscypliny naukowe.

Rzecz jasna, można się jakoś uporać z przystosowaniem do nich wielu kierunków i specjalności. W niejednym przypadku będzie to jednak tzw. „dopychanie kolanem”. Co więcej, nie da się tego zrobić z dnia na dzień, bowiem studenci, którzy nabyli uprawnienia do studiowania na danym kierunku i danej specjalizacji, zachowują je aż do szczęśliwego finału (w przypadku jednolitych studiów magisterskich jest to 5 lat). W kłopotliwej sytuacji znajdą się ci z nich, którym się nie powiodło na którymś roku, a za nimi już nie będzie szedł żaden młodszy rocznik. Można również w taki sposób połączyć niektóre kierunki studiów, że będzie do nich pasowała nazwa którejś z obecnych dyscyplin naukowych. Pojawią się jednak wówczas tak liczne roczniki studiów, że do prowadzenia zajęć potrzebne będą nie sale wykładowe, lecz hale sportowe. Taki wariant był i jest zresztą realizowany na tzw. masowych kierunkach. Jego efektem jest m.in. pojawienie się studentów, którzy swoich wykładowców znają jedynie ze słyszenia (na wielu uczelniach wykłady nie są obowiązkowe), a wykładowcy na egzaminach nie mogą wyjść ze zdumienia, w jaki sposób taki „masowy” student uzyskał maturę (opieram się tutaj na swoich doświadczeniach). Rzecz jasna, można również podjąć w tym zakresie działania, które wprawdzie będą miały pewne znamiona działań przystosowawczych, ale w gruncie rzeczy pozostawią kształcenie po staremu – przynajmniej dopóty, dopóki nie pojawi się na uczelni jakaś kontrolna komisja i nie zaleci zaprzestania tego rodzaju procederu. Mogę jednak sobie wyobrazić sytuację, że nastąpi przystosowanie pracowników uczelni do danej dziedziny i dyscypliny, ale nie nastąpi przystosowanie do niej kierunku studiów. Byłoby to jednak co najmniej dziwne (jeśli nie dziwaczne) i mało zrozumiałe dla studentów. Trudno byłoby bowiem im wytłumaczyć, jak to jest, że ich akademiccy nauczyciele prowadzą badania w jednej dyscyplinie, a kształcą ich na kierunku, który nie jest dyscypliną naukową. Jakby się to zresztą miało do Humboldtowskiej idei uniwersytetu, której istotą jest łączenie prowadzenia badań naukowych z akademickim kształceniem.

Przystosowanie struktur organizacyjnych

Na wymienionym tutaj spotkaniu rektora ze społecznością mojego wydziału kwestia ta wzbudziła stosunkowo największe emocje nie tylko dlatego, że zmiany w tym zakresie zapowiadają się głębokie, ale także dlatego, że wiążą się one z tworzeniem nowych zespołów uczelnianych oraz nowych zwierzchności. Jest swoistym paradoksem, że znaczna redukcja listy dyscyplin naukowych będzie skutkowała na mojej uczelni znacznym zwiększeniem liczby wydziałów i być może również innych jednostek organizacyjnych (takich np. jak katedry). Z tym jednak jeszcze można będzie jakoś żyć, a być może nawet lepiej funkcjonować niż dotychczas. Poważniejszy kłopot polega na tym, że działania przystosowawcze doprowadzą do wewnątrzwydziałowych podziałów. Dotyczy to jednostek wydziałowych, na których dotychczas łączone były nie tylko różne dyscypliny, lecz także różne dziedziny naukowe. Jedną z nich jest mój Wydział Nauk Społecznych, który podzielony zostanie być może na cztery nowe wydziały, przy czym dwa znajdą się w szkole nauk humanistycznych, a dwa w szkole nauk społecznych. W podobnej sytuacji znajduje się Wydział Nauk Geograficznych i Geologicznych. Przez jednych pracowników zmiany przyjmowane są z dużym spokojem, a nawet z nadzieją na lepsze jutro, natomiast przez innych z pewnym niepokojem, a nawet z lękiem, że może to doprowadzić do konieczności szukania sobie nowego zatrudnienia (dotyczy to zwłaszcza pracowników administracyjnych).

Przez dwie kadencje pełniłem obowiązki dziekana i mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że wielodziedzinowość i wielodyscyplinowość mojego wydziału była dotychczas siłą, która sprawiała, że otrzymywał on w kolejnych parametryzacjach kategorię A. Po podziale będzie o to znacznie trudniej, bowiem nie tylko skończy się wspieranie przez jednostki nieco mocniejsze jednostek nieco słabszych, ale także przy powoływaniu wydziałów dyscyplinowych na ich ocenę będą się składały osiągnięcia wszystkich osób, które zgłosiły swoją afiliację do danej dyscypliny (również tych, których związek z nią jest jedynie deklaratywny). Problem pojawi się jednak dopiero w 2021 roku, tj. wówczas, gdy zostanie przeprowadzona parametryzacja po nowemu. Problemem, który musi być rozwiązany w najbliższym czasie, jest usytuowanie w różnych miejscach dotychczasowych jednostek uczelnianych, które wejdą w skład nowych wydziałów. W niejednym przypadku są to nie tylko różne budynki, lecz także różne części miasta, a nawet różne miasta. I w tym przypadku jedni pracownicy przyjmują to z zadowoleniem (bowiem mogą mieć m.in. nadzieję na zagospodarowanie zwolnionych obiektów), natomiast inni ze sporym niepokojem, bowiem trzeba będzie albo się przemieszczać, albo też – co nie jest w końcu takie miłe – być „obcym ciałem” tam, gdzie wcześniej było się wśród swoich.