Ludwik Krzywicki. Cz. 1

Cz. 1

Piotr Hübner

Wychowaniem Ludwika Joachima Franciszka Krzywickiego, urodzonego 21 sierpnia 1859 roku, zajmował się dziadek ze strony matki, Franciszek Iwanicki. Obie skojarzone rodziny żyły w Płocku, pochodziły ze środowiska zubożałej szlachty. Ich pauperyzacja została pogłębiona w latach powstania styczniowego, którego przejawy Ludwik zapamiętał w sposób dziecięcy. Ojciec, Tadeusz Konstanty, żył „bez wytkniętego celu” – zmarł, gdy Ludwik miał niespełna dwa lata. Matka, Kamilla Zofia de domo Iwanicka, wyszła powtórnie za mąż. Ojczym, którego Ludwik nie akceptował, pogłębił pauperyzację rodziny nietrafionymi inwestycjami. Przepadły nawet sumy odłożone przez matkę na rzecz Ludwika. Gdy ten miał niespełna dwa lata, doszło do traumatycznego zdarzenia: niania posadziła go bezwiednie na rozpalonym piecu kuchennym – zaniemówił przez kolejne dwa lata, a do końca życia miał kłopoty z artykulacją słów.

Pozostawiano Ludwikowi, który był jedynakiem, znaczną swobodę. Buszował po sąsiadujących domach i ogrodach należących do dziadka i matki, wyprawiał się w okolice Płocka, ryzykował pływając przy brzegu Wisły. Dziadek – jak wspominał Ludwik – „zabrnąwszy w interesy, przeniósł się dla oszczędności” do syna gospodarującego w nieodległych Kliczkach.

Ludwik nauczył się czytać samoistnie – korzystał z biblioteczki dziadka oraz stryja, kanonika. Wyrastał na wzór dziadka jako wolnomyśliciel – Pismo Święte czytał, ale bez wiary, poznawczo. Do szkoły przygotowywano go metodą nauczania domowego. Po pierwszym niepowodzeniu zdał egzamin kwalifikujący go do drugiej klasy gimnazjum klasycznego w Płocku (1871). Według uczniów – jak wspominał – „szkoła była dla nich swego rodzaju więzieniem (…) W rozumieniu malców winowajcami szkolnej niewoli byli nauczyciele (…). W ogóle nic nie zawdzięczaliśmy szkole – zgoła nic: ani jakiejkolwiek zachęty wyjścia poza ciasną rutynę przedmiotów szkolnych, ani umiłowania nauki”. Ludwik dobrze się uczył, choć był krótkowidzem. Dodatkowo nabył w domu znajomości języka francuskiego i gry na fortepianie. Kupował „za swoje pieniądze ciułane do skarbonki” książki upowszechniające wiedzę historyczną i przyrodniczą. W VII klasie czytał w oryginale Augusta Comte’a Filozofię pozytywną – to było jego ówczesne credo. Stał się „świadomym pozytywistą i ewolucjonistą”.

Zrealizował plan porzucenia miasta: „Za moich czasów szkolnych spoczywała nad miastem apatia obezwładniająca i troska o grosze na utrzymanie rodziny. Życie umysłowe biło słabym tętnem”. Nie znalazł wielu przyjaciół. Jadąc na studia do Warszawy zabrał frak niezbędny „na wieczorkach i balach”. Studiował na Wydziale Matematyczno-Fizycznym Uniwersytetu Warszawskiego. Jednak „już na drugim roku matematyka przestała mnie entuzjazmować, ustępując miejsca innym pociągom, zwłaszcza potrzebie czynnej działalności społecznej”. Jako oznakę inteligenta zapuścił bródkę, nosił też binokle.

Po latach wspominała synowa Ludwika, Irena Krzywicka: „Młody chłopak z Płocka mimo swej dziecinnej rumianej twarzy poczyna imponować kolegom swoją niepospolitą inteligencją, bystrością myśli, znakomitą orientacją i tym osobliwym zespołem cech, które składają się na wybitną indywidualność (…). Był wszędzie tam, gdzie atmosfera była najgorętsza, gdzie ścierały się poglądy, gdzie zrywano z ustalonymi sposobami myślenia”. Ludwik udzielał się w kółkach samokształceniowych jako referent. Został socjalistą. Jak wspominał, już „po przyjęciu na trzeci kurs zrozumiałem, że matematykiem nigdy nie będę”. Nadal jednak studiował „nie nocując na żadnym kursie”. Po uzyskaniu dyplomu kontynuował studia – wybrał medycynę. „Schodka Apuchtinowska” (kuratora Aleksandra Apuchtina spoliczkował jeden ze studentów rosyjskich) doprowadziła do represji – Krzywicki musiał uciekać do Galicji. Wydalony z Krakowa udał się (1884) do Lipska. Miał rekomendację – i dostał kilkaset rubli – od Stanisława Krusińskiego, by tłumaczyć i drukować po polsku Kapitał Karola Marksa, publikację tę poznał w języku rosyjskim. Żył biedując. Uczęszczał na wykłady Wilhelma Wundta, był członkiem towarzystw niemieckich – filozoficznego i ekonomicznego. Nawiązał korespondencję z Fryderykiem Engelsem i Karolem Marksem. Kapitał przygotowywał do druku w zeszytach. Cenzura dopuściła rozprowadzanie pierwszych zeszytów (1886), ale drugi tom nie został opublikowany. Było to już po procesach członków „Proletariatu”. Krzywicki nie był członkiem, a tylko sympatykiem tej organizacji.

Ludwik Krzywicki obok tłumaczenia zajął się publicystyką – wysyłał korespondencję do pism krajowych, zdobywając środki na emigracyjne biedowanie. W Zurichu poznał Rachelę Ludwikę Feldberg, pochodzącą z Rosji. Studiowała medycynę. Na początku 1885 roku Krzywicki przeniósł się do Paryża. Przyjął konspiracyjny pseudonim „J.F. Wolski”. Redagował pismo „Przedświt”, a współredagował „Walkę klas”. Tłumaczył broszury socjalistów. Współdziałał z kręgiem socjalistów zdominowanym przez Stanisława Mendelsona. Jednak, jak wspominał: „czułem się źle w Paryżu. Zabijała mnie niemożność wytknięcia sobie jakiejkolwiek przyszłości (…). Zrozumiałem, iż lepiej odwiedzić Syberię, niż w obawie przed nią gnić na emigracji”. Wyjechał więc – unikając policji rosyjskiej – do Lwowa (1885). Pisanie artykułów do „Przeglądu Tygodniowego” stało się głównym źródłem utrzymania. Jak oceniała w biografii teścia (1951) Irena Krzywicka: „Konieczność zarobkowania zmuszała do orki publicystycznej i dziennikarskiej i rozmieniała na drobne wielki talent i wiedzę Krzywickiego”. Jego publicystyczne teksty tłumaczyła na język rosyjski poślubiona w 1886 żona – ukazywały się w miesięcznikach petersburskich i moskiewskich. Według Krzywickiej, w publicystyce Ludwika „nie było tematu, którego by nie poruszył”. Interesowała go „literatura, pedagogika, socjologia i ekonomia, polityka i nawet psychologia”. Po wygaśnięciu współpracy z „Przeglądem Tygodniowym” przeniósł się z publikacjami do „Głosu” oraz „Prawdy”.

Irena Krzywicka zauważa, że ówcześnie Krzywicki „uświadomił sobie swoją przyszłą drogę. Rozumie, że jest przede wszystkim uczonym i publicystą. Robota polityczna go nie pociągała”. Krzywiccy z maleńkim synem Aleksandrem postanowili wrócić do Warszawy, jednak żandarmeria skierowała ich do Płocka. Otrzymał pokaźną nagrodę z Kasy im. Józefa Mianowskiego za pracę Kurpie (1892). Następnie przygotował kolejne dzieło – Ludy. Zarys antropologii etnicznej (1893). Książkę tę wydał własnym kosztem: „Musiał być sam dla siebie profesorem, doradcą, korektorem, jedynym i wyłącznym miernikiem”. Wpadli w biedę, jednak książka „rozeszła się w półtora roku” i przyniosła spory dochód. Według Krzywickiej „jego materialistyczny światopogląd znalazł wyraz w pracy ściśle naukowej. Spojrzeniem socjologa i marksisty prześwietlił zagadnienie dotąd prawie nieopracowane, dotyczące społeczeństw pierwotnych”.

Przeprowadzili się do Warszawy – mieszkali w oficynie kamienicy przy ulicy Wilczej. Według Krzywickiej: „Dom Krzywickich staje się ośrodkiem promieniowania intelektualnego i ideologicznego”. Przy tym jednak Ludwik „był często w obcowaniu oschły, czasem wręcz nieprzyjemny (…). Usposobienie miał nierówne i niełatwe, i najbliżsi cierpieli często od jego humorów, ale potrafił też być niezłomny i niezachwiany. Nie tolerował kłamstwa, oportunizmu i blagi. Był bezinteresowny, pozbawiony snobizmu i karierowiczostwa. Wreszcie był tytanem pracy (…) pełnił w tym społeczeństwie rolę już nie człowieka, lecz instytucji”. Działając na rzecz ludzi był „w gruncie rzeczy samotnikiem. Udziela im się bowiem raczej z poczucia obowiązku, niż z wewnętrznej potrzeby. Kiedy jednak okoliczności zwalniają go od tego przymusu, zaczyna prowadzić życie niemal zakonne”.

W okresie ciągłej fascynacji marksizmem – jak wspominał uczeń Ludwika, Stanisław Stempowski (1946) – „szukał Krzywicki legalnych dróg masowego uświadamiania w celu zerwania z kosztowną w sensie marnotrawienia ludzi konspiracyjną robotą kółkową i w tym celu, wraz z grupą swych byłych uczniów, tworzy Związek Robotników Polskich, który zapoczątkowuje kasy oporu, organizuje wiece po fabrykach i pierwsze masowe wystąpienie demonstracyjne, jak święcenie 1 Maja, wespół z Proletariatem i Zjednoczeniem Robotniczym”. Zachował jednak Krzywicki apartyjność. Związek Robotników Polskich przetrwał jedynie w latach 1889-1893. Krzywicki dostrzegał nie tylko czynniki materialne, ale i rolę idei (Idea a życie, 1888). W artykule Istota zdarzenia społecznego (1897) Krzywicki wyjaśnił: „Każda instytucja społeczna, w jakiejkolwiek postaci istniejąca, jest niczym innym tylko ideą, która ze słowa stała się ciałem, z hasła zamieniła się w trwałe urządzenie”.