Ważenie wydawnictw

Zbigniew Drozdowicz

Wypowiadając się na łamach FA 4/2018 na temat ważenia monografii naukowych, nie pomyślałem, że ich waga punktowa będzie zależała od miejsca wydania. Dzisiaj jest to już faktem. Ogłoszony komunikatem z 18 stycznia br. ministerialny wykaz wydawnictw publikujących recenzowane monografie zawiera 536 pozycji. Przez ministra i jego „zespół doradczy składający się z 15 ekspertów biegłych w kwestiach bibliometrii i badań nad światowymi trendami w zakresie kanałów komunikacji naukowej” trzydzieści sześć wydawnictw zostało zaliczonych do poziomu II (dającego 200 punktów wagowych), natomiast pozostałe do poziomu I (dającego 80 punktów). Przywołanie ministerialnego określenia kwalifikacji tego zespołu doradczego nie jest bez znaczenia. Po ogłoszeniu tego komunikatu pojawiły się bowiem głosy stawiające je pod znakiem zapytania.

Zgłaszane obiekcje

Nie twierdzę, że członkowie tego zespołu nie posiadają odpowiednich kwalifikacji. Jednak nie twierdzę ze względu na to, że przy sporządzaniu listy istotne znaczenie mogły mieć nie tylko kwalifikacje, lecz także racje społeczne, polityczne, towarzyskie itd. (nie będę ich wyliczał, bowiem wyszłoby na to, że było „po uważaniu”). Wydaje się jednak, że uwzględnione zostały wychodzące ze środowiska akademickiego głosy zaniepokojenia, że w przygotowywanym wykazie zabraknie wydawnictw mniejszych uczelni, a także niektóre głosy wydawców prywatnych mających podobne obawy. Czy to dobrze, czy też źle? Odpowiedź zależy od tego, jaką oceniać to miarą. Jeśli przyłożyć do tej listy miarę, o której się mówi od początku wielkiej reformy – tj. zbliżenia uprawianych w Polsce nauk do poziomu światowego – jest ona zdecydowanie zbyt długa. W pierwszej grupie znajdują się bowiem zarówno wydawnictwa, w których polscy uczeni publikują okazjonalnie, jak i te nawet niezłe, ale raczej w małym stopniu dla nich dostępne. Być może się mylę. Jeśli tak, to chciałbym zobaczyć wykaz autorów z Polski, którzy opublikowali monografię naukową w Cornell University Press, Duke University Press czy w John Benjamins Publishing Company (i w kilku jeszcze innych amerykańskich wydawnictwach). Natomiast w drugiej grupie jest wiele wydawnictw, które mają wprawdzie osiągnięcia w publikowaniu dzieł literackich, albumowych, dewocjonalnych, ale niewielkie w publikowaniu monografii naukowych. Jeśli już te ostatnie się pojawiają, to okazjonalnie i naukowość niektórych budzi istotne zastrzeżenia.

W zamieszczonym na stronie OKO.press komentarzu do listy wydawnictw wskazuje się m.in. na opublikowanie przez znajdujące się na niej Wydawnictwo Bellona pseudohistorycznej książki o „imperium Lechitów” oraz na opublikowanie przez Wydawnictwo Petrus książki o wypędzaniu demonów. Zdaniem autora tego komentarza (Adama Leszczyńskiego z Uniwersytetu SWPS), generalnie znalazło się na niej „bardzo dużo wydawnictw związanych z Kościołem oraz z organizacjami kościelnymi”, a „przytłaczająca większość z nich znajduje się w Warszawie lub w Krakowie; nieliczne w innych ośrodkach”. W ocenie przywoływanego tam Lecha Trzcionkowskiego z UJ „ta zmiana na pewno nie zrealizuje celów, jakie ministerstwo stawiało przed sobą. To krok, który udaje krok w odpowiednim kierunku, ale z powodu kompromisu unieważnia cele reformy”. Pewną ciekawostką jest fakt, że – jak wskazuje Wojciech Burszta z Uniwersytetu SWPS w swojej krytycznej ocenie listy (zamieszczonej na stronie histmag.org) – znalazło się na niej nieistniejące już wydawnictwo jego uczelni, a „nie ma w tym wykazie prywatnego Wydawnictwa Naukowego Katedra z Gdańska, które wydało ponad 100 ważnych książek z zakresu kulturoznawstwa, antropologii, pedagogiki, socjologii, historii, literaturoznawstwa”.

Trochę optymizmu

Bardziej optymistycznie (ale tylko trochę) wygląda opinia Marka Kwieka z UAM, profesora mającego znaczące osiągnięcia naukowe (udokumentowane m.in. publikacjami monografii naukowych w znaczących wydawnictwach zachodnich) oraz spore doświadczenie międzynarodowe. Wyrażona została ona w wywiadzie dla PAP, a przywołana i skomentowana na stronie internetowej Uniwersyteckie.pl. W jej świetle „nowy wykaz wydawnictw naukowych to krok w dobrym kierunku, ale trzeba myśleć o kolejnym kroku”. Jego zdaniem, „dotychczasowa polityka w zakresie oceny punktowej monografii była skrajnie demoralizująca”. Nie jest to jedyna negatywna ocena pojawiająca się w tej wypowiedzi. Jeśli bowiem nieco uważniej się w nią wczytać, to można dojść do wniosku, że wykaz wydawnictw jest co najwyżej „kroczkiem” w kierunku, który prowadzi do umiędzynarodowienia badań i publikacji ich wyników przez polskich uczonych. Do plusów wykazu zalicza on umieszczenie w grupie najwyższej punktowanych wydawnictw „takich tuzów jak Oxford University Press, Cambridge University Press, Priceton University Press czy Harvard Press”. Być może jeszcze któreś ze wskazanych 36 wydawnictw II poziomu skłonny byłby do nich zaliczyć. Jednak z całą pewnością nie wszystkie. Twierdzi bowiem, że znajdują się tam również wydawnictwa „drugoligowe” (nie wskazując jednak żadnego z nich). Natomiast lista wydawnictw poziomu I jest „zdecydowanie zbyt pojemna” i znajdują się na niej „małe, lokalne, polskie wydawnictwa” (takie jak Wydawnictwo Akademii Jakuba z Paradyża w Gorzowie Wielkopolskim czy Instytutu Odlewnictwa). Znajdują się one w tej samej grupie, co takie wydawnictwa globalne, jak Palgrave Macmillan czy Polity Press („To rażąca niespójność, przecząca idei wspierania umiędzynarodowienia w badaniach naukowych”).

Moim zdaniem

Nie chciałbym stygmatyzować żadnego ze znajdujących się na tej liście wydawnictw. Nie wykluczam bowiem, że nawet wydawnictwu lokalnemu może się przytrafić opublikowanie monografii spełniającej kryteria naukowości, a publikowanie jakichś „koszałków opałków” przydarza się również renomowanym wydawnictwom o zasięgu globalnym. Jeśli jednak miałbym się podpisać pod stwierdzeniem, że lista wydawnictw stanowi mimo wszystko krok w dobrym kierunku, łączyłbym to przede wszystkim z tym, że w końcu ktoś poszedł po rozum do głowy i przypisał monografiom naukowym (wymagającym z reguły sporego wysiłku intelektualnego od autorów) znacznie więcej punktów przeliczeniowych niż tym artykułom, które spełniają wprawdzie kryteria naukowości i niekiedy zostały opublikowane w tzw. topowych czasopismach, ale są zbiorowym wysiłkiem wielu autorów (bywa, że ich liczba jest większa niż liczba stron takiego artykułu). Moim zdaniem, to właśnie było dotychczas najbardziej demoralizujące i zniechęcające do podejmowania wysiłku oraz skłaniało do organizowania „kooperatywy”, w której jedni pracują i pisują prace naukowe, a inni jedynie im statystują (ale występują jako współautorzy artykułu). Rzecz jasna, nie można wykluczyć, że ktoś zadba o to, aby „naprawić błąd” w sztuce bibliometrycznej i sprawi, że nowa lista czasopism naukowych będzie utrwalała stare praktyki.

Chciałbym jednak powiedzieć parę zdań nie tyle o wydawnictwach obecnych na tej liście, co o tych, które są na niej nieobecne, mimo że nie są gorsze od znajdujących się na niej, a pod niektórymi względami są nawet lepsze. Odwołam się tutaj do dwóch przykładów. Pierwszy dotyczy dwóch wydawnictw zagranicznych, co do których nie mam wątpliwości, że specjalizują się w publikacjach monografii naukowych i – co nie mniej istotne – są dostępne dla polskich autorów. Jednym z nich jest obecne na liście Logos Verlag, natomiast drugim nieobecne na niej LiT Verlag. To pierwsze publikuje rocznie ok. 200 nowych pozycji i ma jedyną siedzibę w Berlinie. Natomiast drugie publikuje ok. 800 takich pozycji rocznie i ma swoje siedziby w Berlinie, Wiedniu, Hamburgu, Londynie, Zürichu i Nowym Jorku. W ministerialnych wyjaśnieniach do zasad sporządzania listy wydawnictw stwierdza się, że „zespół doradczy ministra dokonał oceny eksperckiej, wykorzystując m.in. takie źródła jak indeksowanie w międzynarodowych bazach bibliograficzno-blibliometrycznych”. Jeśli tak, to mam pytanie: jak to się stało, że kierujący się podobnymi wskaźnikami bibliometrzy z UW sporządzili stosunkowo krótką listę wydawnictw zagranicznych, na której pojawił się LiT Verlag, natomiast nie pojawił się Logos Verlag (podobnie zresztą jak wiele innych zagranicznych wydawnictw znajdujących się na liście ministerialnej)? Dodam, że w LiT Verlag ukazały się w ostatnich latach nie tylko moje monografie, ale także sporej grupy innych polskich autorów.

Drugi przykład wzięty jest z mojego lokalnego (poznańskiego) „podwórka”. Dotyczy on obecnego na tej liście Wydawnictwa Poznańskiego oraz nieobecnego na niej Wydawnictwa Zysk i S-ka. (Zysk to nazwisko założyciela i właściciela, a nie motyw przewodni finansowego funkcjonowania). Pierwsze z nich znane jest z publikowania literatury dziecięcej, dzieł literackich oraz popularnonaukowych. Przypuszczam, że swojej pozycji na ministerialnej liście nie zawdzięcza raczej „krainie uważności lwa, tygryska, kotka, szczurka” i innych jeszcze zwierząt występujących w serii książeczek dla dzieci, lecz swoim publikacjom historycznym. Taki dział posiada również drugie wydawnictwo, a publikowane w nim monografie są znacznie bardziej zróżnicowane tematycznie. Ponadto ma ono dosyć bogatą ofertę publikacji z innych dyscyplin naukowych, takich m.in. jak filozofia czy psychologia. Najwartościowszą częścią tej oferty jest – moim zdaniem – seria Antropos . Ukazały się w niej m.in. takie hity światowe, jak Umysł zamknięty A. Blooma, Koniec historii F. Fukuyamy czy Krótka historia czasu S. Hawkinga. Wydawca ten ma oczywiście swoje światopoglądowe preferencje. Kto ich jednak nie ma? Dla jasności dodam, że nie planuję wydania swoich monografii w żadnym z tych wydawnictw, a Tadeusza Zyska znam jedynie z widzenia.

Uzupełnienia

Jeszcze kilka słów na temat uzupełnień listy ministerialnej. Skłony jestem zaryzykować twierdzenie, że z tej możliwości będzie próbowało skorzystać wiele pominiętych polskich wydawnictw, również te dotychczas niespecjalnie zainteresowane wydawaniem z reguły deficytowych publikacji naukowych, a jeśli już je publikowały, to wymagały od autorów pełnego pokrycia kosztów takiego przedsięwzięcia. Może się okazać, że liczba ubiegających się o wpisanie na listę będzie większa niż liczba wydawnictw, które już się na niej znajdują. Inaczej to może wyglądać w przypadku pominiętych wydawnictw zagranicznych. Brak zainteresowania z ich strony może być podyktowany nie tylko tym, że nie mają one większych problemów z pozyskiwaniem znaczących autorów monografii naukowych, ale także obawą, że ponownie zostaną potraktowane niezbyt poważnie przez polskich bibliometrów. Być może warto pomyśleć nad stworzeniem możliwości wnioskowania o wpisanie na tę listę nie tylko wydawcom zagranicznym, lecz także redaktorom naukowym z Polski, którzy prowadzą u nich serie wydawnicze. ?