Mówić po ludzku

Rozmowa z dr hab. Aleksandrą Ziembińską-Buczyńską, prof. Politechniki Śląskiej, mikrobiologiem, laureatką Popularyzatora Nauki 2018 w kategorii Naukowiec

Nie próżnowała pani przez ostatnie 14 lat, kiedy triumfowała w naszym konkursie „Skomplikowane i proste”.

Ani przez moment. W tym czasie popularyzacja stała się trendy , więc i moje działania się zintensyfikowały. Dwukrotnie startowałam w Famelabie, gdzie raz zajęłam trzecie miejsce i zdobyłam nagrodę publiczności. Prowadziłam program „Wynalazcy przyszłości” na Canal+ Discovery, w którym zaglądałam do laboratoriów i wspólnie z naukowcami tłumaczyliśmy prostym językiem to, czym się zajmują. Organizowałam cykl spotkań „Politechnika na kanapie”, w trakcie których naukowiec i przedstawiciel biznesu rozmawiali o transferze wiedzy do przemysłu i obopólnych korzyściach z niego. Przystąpiłam do stowarzyszenia Rzecznicy Nauki, bo poza wszystkim innym chciałam też otworzyć swoje horyzonty na inne niż moja dyscypliny. Poza tym zrobiłam doktorat i habilitację…

…i przed dwoma laty stanęła pani na czele Centrum Popularyzacji Nauki Politechniki Śląskiej. Co to za miejsce?

W pierwszej chwili po otrzymaniu propozycji myślałam o stworzeniu śląskiego „Kopernika”, ale szybko uświadomiłam sobie, że zamiast organizowania wystaw lepiej być pogotowiem naukowo-administracyjnym, które zajmuje się koordynacją przejawów popularyzatorskiej aktywności naszych wykładowców. Sporo było wcześniej na politechnice oddolnych inicjatyw. Teraz udało się je z grubsza poukładać w spójną ofertę. Pracujemy w sześcioro, przy czym tylko ja zajmuję się działką popularyzacji. Chcemy razem odczarować wizerunek szalonego naukowca i pokazać, że tak naprawdę to ludzie wykonujący z pasją swoją pracę. Uważam, że każdy z nich powinien znaleźć kanał, przez który będzie opowiadał o tym, co robi. Dla jednego idealne będzie prowadzenie bloga, inny sprawdzi się przed kamerą. Mówić po ludzku – to nasze motto. Kierujemy je i do naukowców, i do uczelnianej administracji, ale przede wszystkim wychodząc poza próg uczelni.

Jak tę dewizę realizujecie?

Uruchomiliśmy „pierwszą pomoc popularyzacji” dla osób, które chcą, ale nie wiedzą, jak to robić. Kontaktujemy ich z mediami, uczulamy na pewne kwestie, pokazujemy, jak te relacje powinny wyglądać, by obie strony ze współpracy były zadowolone. Projektem „Politechnika juniora i seniora” zachęcamy do międzypokoleniowej zabawy. Kiedy większość uniwersytetów dziecięcych skupia się na zainteresowaniu nauką jedynie najmłodszych i daniu w tym czasie rodzicom wolnego, u nas warsztaty łączą jednych i drugich. Oczywiście, nie dałoby się tego robić hurtowo, mamy ledwie kilkanaście miejsc, a nie np. 150, ale dzięki temu docieramy z przekazem do każdego uczestnika, co przy masowej skali jest raczej nieosiągalne. Organizujemy Three Minute Thesis , czyli konkurs na trzyminutowe prezentacje doktoratów. Na Dzień Ziemi przygotowujemy grę miejską Eko-express, przymierzamy się do pilotażowego programu „Nauka bez granic” dla dzieci i młodzieży niepełnosprawnej. Aktywnie uczestniczymy w Nocy Naukowców, Śląskim Festiwalu Nauki…

Czy popularyzacja nauki zmieniła się przez ostatnie lata?

Z pewnością. Na polski rynek weszły nowe formaty, jeszcze nie tak powszechne, jak choćby naukowy stand-up , który notabene jeszcze w tym półroczu w Gliwicach zrobimy. Ale dostrzegam też zmianę w postrzeganiu popularyzacji. Zaczęła być traktowana jako świetna reklama uczelni. Nieraz słyszałam, że przecież zajmuję się promocją. Stanowczo protestuję, bo afiliacja do opowiadania o nauce jest niepotrzebna. Uprawia się ją tak samo na Politechnice Śląskiej, jak i na Gdańskiej czy Rzeszowskiej. Owszem, w trakcie np. targów edukacyjnych, gdy promowana jest oferta uczelni, można wzbogacić ją jakimś elementem popularyzatorskim, ale w żadnym wypadku nie utożsamiać jednego z drugim. Podobnie zresztą sami naukowcy powinni traktować ją jako szansę na przybliżenie swojego warsztatu pracy, a nie autoprezentację.

Rozmawiał Mariusz KARWOWSKI