Kontrowersje wokół listy wydawnictw
Zamiar stworzenia listy wydawnictw stosowanej do oceny działalności badawczej dyscyplin naukowych w uczelniach, co znajdzie przełożenie na uzyskane przez ewaluowane dyscypliny kategorie naukowe, a w rezultacie – na wysokość subwencji (jako jeden z elementów algorytmu wyznaczającego poziom dofinansowania uczelni z budżetu państwa), sygnalizowany był przez ministerstwo nauki od dawna. W tym jednym zdaniu „prostuję” kilka nieścisłości, które ukazały się w artykule dr. hab. Adama Leszczyńskiego (nie tylko dziennikarza, ale i naukowca) na portalu oko.press. Dziwią one szczególnie w kontekście akademickiego statusu autora.
Napisał on, że Jarosław Gowin „zmienił” system oceny działalności naukowej samych uczonych, jak i wydziałów czy instytutów. Otóż nie „zmienił”, ale dopiero planuje zmianę systemu oceny dorobku naukowego. Po drugie, nie wydziałów ani instytutów, ale dyscyplin naukowych. To dyscypliny, a nie jednostki naukowe, jak dotychczas, mają być w przyszłości ewaluowane i w wyniku oceny uzyskiwać kategorię naukową. Pierwsza taka ocena ma mieć miejsce dopiero w 2021 r., a jej ostateczne zasady nie są jeszcze w pełni znane – niestety. To duży problem dla ministerstwa i dla naukowców. Ewaluacja działalności poszczególnych uczonych będzie przebiegała inaczej niż ocena dorobku dyscyplin. To osobny temat, który teraz pominę.
Lista nie jest ostateczna
Prof. Leszczyński napisał, że „Punkty będą przyznawane za publikację tylko w tych wydawnictwach”, tj. wydawnictwach z listy ministerialnej. Otóż nie. Ta lista ma rzeczywiście charakter referencyjny, tj. przypisuje pewnym wydawnictwom, a zatem i książkom czy rozdziałom książek w nich opublikowanych, określoną liczbę punktów w ocenie działalności naukowej. Nie ma ona jednak charakteru wykazu wydawnictw naukowych. Jak deklaruje ministerstwo, nie jest ona ostateczna ani zamknięta, a jest tylko pierwszą propozycją. W późniejszym okresie listę ma uzupełniać Komitet Ewaluacji Nauki, który jeszcze nie powstał. To organ, który zastąpi obecny Komitet Ewaluacji Jednostek Naukowych i zrealizuje ocenę działalności naukowej w 2021 r.
Ale to nie wszystko. Bowiem do oceny można będzie zgłosić także książki (monografie naukowe) opublikowane w innych wydawnictwach, niż te, które znajdują się na ministerialnej liście. Punkty będą przyznawane za każdą książkę. Prace opublikowane przez oficyny spoza wykazu otrzymają 20 pkt. Jednak jest wyjątek, prace w naukach humanistycznych i społecznych można będzie poddać dodatkowej ocenie ekspertów KEN i na jej podstawie przyznać 80 punktów. To stan na dziś, który w wyniku konsultacji może ulec zmianie.
Bez recenzji, bez redakcji
Trzeba wreszcie wskazać, skąd się wzięła idea stworzenia listy wydawnictw. Otóż do ostatniej oceny jednostek naukowych zgłoszono książki wydane w 3,4 tys. wydawnictw. Na listach Scopus i Web of Science znajduje się ponad 5,5 tys. wydawnictw. Ostatecznie zespół ministerialny na początku swojej pracy stanął przed liczbą 8,5 tysiąca oficyn. Tak, to nie pomyłka, pojawiło się właśnie tyle podmiotów, krajowych i zagranicznych, deklarujących się jako wydawnictwa naukowe. Ogromna część polskich podmiotów to tzw. wydawnictwa garażowe, często powstałe tylko w celu opublikowania jednej książki. O recenzjach wydawniczych, a zwłaszcza naukowych, nie było mowy. W większości wypadków także o porządnej redakcji. Takie wydawnictwa publikowały prace – pliki przysłane przez autorów, na których druk otrzymywały od tychże autorów środki finansowe, często pochodzące z grantów. Liczyło się tylko wydanie, a właściwie wydrukowanie książki i przekazanie nakładu autorowi. Podobne zwyczaje stosuje wielu wydawców zagranicznych – drukujemy, bo są na to pieniądze.
Ministerialna lista wydawnictw ma na celu wyeliminowanie tego rodzaju praktyk z procesu ewaluacji działalności naukowej w Polsce. Innymi słowy, chodzi o to, by już na wstępie pozbyć się z oceny dorobku naukowego publikacji, które nie przeszły procesu recenzyjnego (to sprawa podstawowa!), a często także powstały bez profesjonalnej redakcji, adiustacji i korekty, czyli bez przeprowadzenia normalnego procesu wydawniczego.
Takie są powody powstania listy. Nb. nie jest ona naszym krajowym wymysłem i ewenementem w skali świata. Także w innych państwach europejskich funkcjonują podobne rozwiązania.
Tajemniczy zespół
Gromy spadają na „tajemniczy” zespół doradczy ministra. Zwykle z powodu niedoinformowania. Pierwszy zarzut dotyczy bowiem tego, że skład zespołu nie jest znany. Podkreślali to niemal wszyscy krytycy listy, w tym twórca i szef wydawnictwa Biały Kruk, które znalazło się w owym wykazie. To kompletne nieporozumienie. Zarówno przewodniczący, jak i cały skład zespołu został powołany na mocy zarządzeń (dwóch) opublikowanych w „Dzienniku Urzędowym Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego”. Znajdują się one w Biuletynie Informacji Publicznej MNiSW. Co najwyżej można ministerstwu zarzucić zaniechanie „marketingowe”, polegające na tym, że nie podało ono informacji o składzie zespołu w dziale „Aktualności” na stronie internetowej MNiSW (łatwiej znaleźć informację w tym właśnie miejscu, niż w BIP).
Zarzuty pod adresem zespołu są kierowane także w związku z samą listą wydawnictw. Należy jednak przypomnieć, że zespół ma charakter doradczy i tworzył swoją listę referencyjną na podstawie wskazań otrzymanych z ministerstwa. Pracował na rzecz ministra nauki. Jak się dowiedziałem, ostateczny kształt listy, w kilku punktach odmienny od propozycji zespołu, stworzyło ministerstwo nauki. Minister ma do tego prawo, bo to on odpowiada za listę i za cały system nauki. Z całą pewnością taka lista zawsze wzbudzi kontrowersje. Nigdy nie będzie kompletna. Dlatego ma mieć taki charakter, jak zapowiedziało ministerstwo (otwarty!), o czym pisałem powyżej.
Wartość publikacji
Kontrowersje budzi też podział wydawnictw na dwie grupy: małą, punktowaną bardzo wysoko (200 punktów) i ponad dziesięciokrotnie liczniejszą, a znacznie niżej punktowaną (80 punktów). Kilku naukowców, w tym profesorowie Lech Trzcionkowski z UJ i Marek Kwiek z UAM, zwróciło uwagę na potrzebę zwiększenia poziomów punktowania wydawnictw, np. do czterech. Zobaczymy, jak do tych uwag ustosunkuje się ministerstwo. Moje wątpliwości budzi obecność niektórych wydawców na tej liście. Jednak zastrzeżenia wynikają z innych przesłanek niż wyrazili to krytycy listy. Byłoby lepiej, gdyby na liście o referencyjnym charakterze znajdowały się tylko wydawnictwa naukowe w sensie ścisłym, tj. specjalizujące się w książkach naukowych, a nie tylko publikujące takie od czasu do czasu. Powinny to być oficyny, które mają klarowną politykę wydawniczą i poprzedzają proces redakcyjny recenzjami wydawniczymi, napisanymi przez kompetentnych naukowców. Książki opublikowane w innych dobrych wydawnictwach mogłyby być zaliczane do dorobku na podstawie oceny ekspertów KEN. Broniłbym zasady, że powinny one mieć recenzje wydawnicze.
Decyzja należy do ministra. Wbrew wielu obiegowym opiniom za prawodawstwo odpowiadają politycy. To na ministra Jarosława Gowina spadnie odpowiedzialność za skutki reformy nauki i szkolnictwa wyższego, jakiekolwiek będą.
Brak zaufania do polskich recenzji
Trzeba powrócić jeszcze raz do kwestii tworzenia list wydawnictw (i czasopism) na potrzeby oceny dorobku naukowego. Można ewaluować naukę na wiele sposobów. Wielu badaczy wskazuje zalety oceny eksperckiej (peer review ). To jednak sposób bardzo czasochłonny i kosztowny. Na dodatek wymagający bardzo dużego zaufania do ewaluatorów i recenzentów. Tymczasem kapitał społeczny w Polsce, także w polskiej nauce, jest bardzo niski. Wielokrotnie z ust wybitnych uczonych, zwolenników ocen eksperckich, słyszałem, że nie mają zaufania do polskich recenzji. Wprowadzając do ewaluacji elementy systemu punktowego, ministerstwo uzyskuje kilka atutów: szybsze tempo oceny, niższe jej koszty oraz, co może najważniejsze, elementy obiektywizujące wyniki oceny. Co ciekawe, podczas kilku debat na temat roli punktacji w ocenie dorobku naukowego za systemem zobiektywizowanym, czyli punktowym, opowiadali się badacze młodzi, których aktywność naukowa zadecyduje o poziomie polskiej nauki w przyszłości.
Nie demonizujmy znaczenia ministerialnej listy wydawnictw. To nie jest ostateczne kryterium wartości publikacji, a jedynie dobry i wygodny instrument (jeden z wielu) oceny działalności naukowej dyscyplin, a w konsekwencji – uczelni. Ministerstwu zarzuca się brak konsultacji i nadmierną szybkość reform nauki. Przypomnę, że reforma była przygotowywana od ponad dwóch lat. A przecież szykowała ją już prof. Barbara Kudrycka, która głównie z powodu oporu środowiska akademickiego nie w pełni zdołała zrealizować swoje zamierzenia. Minister Gowin podjął zadanie trudne i ryzykowne w sposób bardzo odpowiedzialny. Najpierw podjęto szerokie konsultacje społeczne (które wciąż trwają). Nie chodzi tylko o poszczególne projekty ustaw i rozporządzeń, ale zwłaszcza o trzy koncepcje założeń nowej ustawy oraz konferencje programowe Narodowego Kongresu Nauki i sam kongres. Do tego dochodzi nowa propozycja cyklu czterech konferencji na temat wdrażania Ustawy 2.0. Z całą odpowiedzialnością piszę, że to była najpoważniejsza i najszersza debata na temat polskiej nauki, jaką przeprowadzono w ostatnich kilkudziesięciu latach. Cechowała się ogromną otwartością – w konferencjach mógł wziąć udział każdy i każdy mógł się na nich wypowiedzieć – dużą szczegółowością, odpowiedzialnością. Przedstawiono w niej szereg rozwiązań stosowanych w systemach nauki (organizacji, finansowania, oceny itd.) na świecie; przeanalizowano zjawiska obserwowane w nauce polskiej. W debacie wzięły udział tysiące naukowców. Diagnoza była w zasadzie wspólna: system wymaga głębokiej reformy.
To, co proponuje ministerstwo, dalece odbiega od tego, co można było, a może nawet należało zrobić. Jednak każda zmiana, aby była skuteczna, wymaga konsensusu, zgody tych, których dotyczy. Ustawa Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce z pewnością jest pewnym kompromisem i trzeba się z tym pogodzić. Masowy bojkot może zniweczyć nawet najlepsze pomysły i prawo. Ogromny kapitał stworzony podczas kilku lat dyskusji o reformie nauki łatwo może zostać zmarnotrawiony. Wykorzystajmy go, ale nie bezkrytycznie, dla dobra polskiej nauki. Debatujmy, bo rozmowa jest potrzebna, ale odpowiedzialnie, unikając emocji, a zwłaszcza przekłamań. ?
Dodaj komentarz
Komentarze